Absolutnie nie
mam pojęcia, gdzie mogę zjeść coś dobrego, taniego i pożywnego, choć o wiele
bardziej interesują mnie te dwie ostatnie cechy. Nie zwracam uwagi na smak, bo
bycie wybrednym w momencie, w którym każdy twój grosz jest na wagę złota to
czysta sprzeczność. Rozglądam się w poszukiwaniu zwykłego małego sklepu, do
którego mogłabym zajść, kupić bułkę i wyjść, ale im dalej idę, tym mniejszą mam
nadzieję, że coś takiego tu jest. Widzę same knajpki, kwiaciarnie, kawiarnie, już nawet
sklepy z bronią widuję częściej, niż jakikolwiek tani market.
Jedynym plusem
całej tej sytuacji jest to, że tłok zrobił się znacznie mniejszy i mogę bez
przeszkód iść środkiem drogi, nie obawiając się, że ktoś na mnie wpadnie. Wciąż
się rozglądam, czytając nazwy sklepów i analizując ich zaopatrzenie. W końcu
zrezygnowana wzdycham cicho i zaczynam po prostu iść przed siebie, licząc na
to, że po drodze znajdę coś odpowiedniego.
Jako taki spokój
jaki mam od czasu, gdy zostałam sama pośrodku dzielnicy Uchiha zostaje mi
gwałtownie odebrany przez jakiegoś pokurcza, który zagradza mi drogę. Z
początku myślę, że ten dzieciak pomylił mnie z kimś, ale gdy wskazuje palcem w
moją stronę i patrzy wprost w moje oczy, co już jest sporym błędem z jego
strony, nie mam wątpliwości, że on naprawdę chce się ze mną bić. Nie wiem, czy
ma mi go być żal, czy raczej powinnam odczuć wstyd, bo poskładam go na łopatki
jednym ciosem na oczach tylu ludzi. Zaczynam myśleć, że to co się tu dzieje to już nie jest tylko i
wyłącznie moja wina. Mieszkańcy Konohy sami z siebie dbają o to, by mój powrót
był jak najbardziej widowiskowy.
Przystaję i
patrzę wprost na niego. Przyglądam się jego szalikowi, jak dla mnie nieco za
długiemu, jeśli chce w nim walczyć. Owinięty wokół szyi wciąż sięga mu do pasa.
Wystarczy, by przeciwnik dobrze go chwycił, a po chwili wisiałby w powietrzu,
szamotając się i wierzgając nogami.
- Konoha to nie jest miejsce dla takich jak ty, kore! –
krzyczy w moją stronę. – Nie wiem, co sobie wyobrażasz przychodząc tutaj i
niszcząc budynki należące do Wioski, ale wiedz, że spotka cię za to kara!
I niby ten
smarkacz chce mi ją wymierzyć? Wzdycham cicho.
- Rzuć się na mnie i miejmy to już z głowy. – odpieram od
niechcenia.
Jedną z
najbardziej irytujących rzeczy, nie tylko w Konosze, ale wszędzie, gdzie się
tylko pojawię, jest za duże ego u niektórych dzieciaków. Tłumaczę to wiekiem,
ale w większości przypadków po prostu spotykam głupków na swojej drodze. Nie
lubię przez to dzieci w wieku do czternastu lat. Nie wiem ile już razy musiałam
powalać na ziemię tych najbardziej natrętnych, którzy nawet po łomocie jakim
dostali, wciąż wracali i chcieli się zrewanżować. Niektórzy nauczyli się nowych
technik, a inni liczyli na łut szczęścia i na to, że w następnej walce nagle
zapomnę jak działa moje ciało i jak powinnam atakować.
Rusza na mnie,
wydając z siebie dziki okrzyk. Zwraca tym samym uwagę każdego, kto jest wokół
nas i specjalnie by obejrzeć ten pojedynek odciąga się od swoich obowiązków.
Słyszę jakieś nawoływania, prawdopodobnie imię tego chłopca, ale on jest za
bardzo pochłonięty mną i ignoruje to. Po drodze wykonuje Cieniste Klon Jutsu i
zamierza zaatakować mnie wraz z czterema klonami naraz. Mądra taktyka, ale na
beznadziejnego przeciwnika.
Nie chcę walczyć
na poważnie, ale za długa bójka może przynieść mi niesłuszną hańbę. Z drugiej
strony, jeśli za szybko go pokonam, ludzie będą mieli mnie za zwyrodnialca, bo
wyżywam się na dziecku, które już na pierwszy rzut oka nie ma ze mną szans. Nie
mogę jednak włożyć za dużo siły w atak, bo niechcący go jeszcze zabiję. Cóż,
pozostaje mi tylko jedno wyjście.
Bez problemu
unikam jego złączonego ataku i zachodzę od tyłu prawdziwego, ignorując
całkowicie klony. Spojrzenie mi w oczy przed samą walką skazało go na
natychmiastową porażkę. Sztuczki z klonami działają, póki shinobi nie nauczy
się rozpoznawać z pośród nich prawdziwego. Oczywiście to nie jest proste, ale
dla użytkownika technik kontroli umysłu to bułka z masłem dokładnie wychwycić,
który z atakujących kieruje pozostałymi. Nieważne, jak silny jest shinobi,
nigdy nie uda mu się stworzyć nowego mózgu dla zwykłego cienistego klona.
Do ataku używam
jednego palca, bo przy całej pięści oderwę mu głowę. Pstrykam delikatnie w jego
włosy i to wystarczy, by po chwili wbił się po szyję w ziemię i nie mógł
ruszyć. Jest uwięziony. Kucam naprzeciw jego głowy, tak by patrzył prosto na
mnie. Zaciska mocno zęby, widać od razu, że jest mocno wkurzony. Nie może się
uwolnić i póki co jest przez to skazany na mnie.
- Młody – zaczynam od niechcenia. – Jest kilka rzeczy, o
których musisz pamiętać, gdy walczysz z przeciwnikiem silniejszym od ciebie. Po
pierwsze, postaraj się przeanalizować jak działają jego techniki i odpowiednio
dostosuj swój styl walki. Po drugie, nie biegnij wprost na niego, przeceniając
swoje umiejętności. Kilka klonów nie wystarczy, żebyś poskładał kogoś na
łopatki, jeśli twój wróg umie rozpoznać prawdziwego.
- Niby jak, kore?! – krzyczy, wiercąc się w ziemi z całych
sił, próbując choć nieco oswobodzić. – Inny sposób chodu, czy co?
Uśmiecham się
delikatnie.
- Po trzecie, nigdy nie patrz przeciwnikowi prosto w oczy. To
oznaka niedocenienia, zbyt wielkiej pewności siebie, co ostatecznie kończy się
klapą, bo wróg cię miażdży, gdy przecenisz siebie. Poza tym, nigdy nie wiesz, czy w ten sposób nie
wykopiesz sobie dziury na grób i nie wbijesz gwoździ do własnej trumny.
Podnoszę się i
nonszalancko otrzepuję mój czarny płaszcz z ziemi, wzdychając przy tym cicho.
Ludzie patrzą na mnie z nieodgadniętym wyrazem twarzy, w którym widzę
jednocześnie podziw i obojętność. Pokazałam, że jestem silna, ale kto nie dałby
rady takiemu dzieciakowi?
- Jeszcze kiedyś cię pokonam, kore!
Patrzę na niego z
pod rzęs. Nie różni się niczym od innych zbyt pewnych siebie chłopców, których
przyszło mi pouczać. Jakoś z dziewczynkami nie ma takiego problemu, one są o
wiele bardziej rozważne, albo po prostu za bardzo się boją walki, krwi i brutalności, które najczęściej mi towarzyszą. Czasem jednak
kierowanie się strachem może okazać się lepszym wyjściem, niż pozorna odwaga,
która bardzo ściśle łączy się ze zwykłą głupotą. Przed nimi jeszcze długa
droga, by zrozumieli z czym się wiąże życie ninja i z jak bardzo okrutnymi
wyborami można się spotkać.
- Tak sądzisz? – odpieram.
- Zobaczysz – mówi już nieco spokojniej. - Pokażę ci,
kore.
Marszczę
delikatnie brwi. A jednak myliłam się, on nie jest taki sam jak reszta
dzieciaków. W nim naprawdę widzę wolę walki i
chęć doskonalenia się w celu pokonania mnie. Mimo że rzucenie się na mnie było
czystą głupotą, dostrzegam w nim potencjał na to by kiedyś był naprawdę silnym
shinobi. Niektórzy oceniają szanse innych na podstawie ich aktualnego poziomu,
nie biorąc pod uwagę jak wielką rolę odgrywa motywacja. Jakby na to nie spojrzeć, nawet dziecko
najsilniejszych ninja na świecie nie da rady wspiąć się na szczyt, jeśli nie
będzie mu na tym zależało.
Patrząc na tego
chłopca, robię coś czego nie powinnam, czyli porównuję go do siebie. No może
nie do końca porównuję, jednak obserwując go, dostrzegam we wspomnieniach
siebie. Ja jako dziecko sklepikarza i nierodowitej Uchiha uznawana przez
wszystkich za przeciętniaka, stałam się geniuszem, z którym wiązano przyszłość
całego klanu. On jako rozwrzeszczany nieudacznik, wyzywający prawdopodobnie kogo popadnie na pojedynek, chce wszystkim udowodnić, że
potrafi i stanie się o wiele silniejszy. Jeśli będzie to konieczne, pokonam go
tyle razy ile zechce się ze mną mierzyć, by osiągnął swój cel. Dodatkowa
motywacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Nagle docierają
do mnie krzyki z oddali i po zaledwie chwili przede mną pojawia się
prawdopodobnie sensei tego chłopca z opaską zawiązaną na głowie i okularami z
czarnym szkłem spoczywającymi bezpiecznie na jego nosie.
- Konohamaru, ile razy mam powtarzać, żebyś nie uciekał… -
mówi karcącym tonem, póki nie spostrzega mnie, stojącej naprzeciw niego z
rękoma założonymi na piersi. – Ty bęcwale!
Mężczyzna bez
jakichkolwiek pohamowań uderza chłopaka w głowę, po czym nerwowo podbiega do
mnie i zaczyna bardzo szybko się kłaniać.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarza. – To
moja wina, nie upilnowałem go, ale nie sądziłem, że będzie na tyle głupi, by
zakłócać twój spokój, panienko.
Otwieram szerzej
oczy. Jak on się do mnie zwrócił? Per panienko? W jakim ja stopniu przypominam
mu kogoś takiego? Byłam kiedyś świadkiem, jak ludzie tak się zwracali do
dziewczyn w moim wieku, ale one dwadzieścia cztery godziny na dobę chodziły w
sukniach z najdroższych materiałów i wywodziły się ze szlachetnych rodów. Już
prędzej rozumiem, gdyby zwrócił się tak do członka klanu Hyuuga, który chce być doceniany na każdym kroku, ale Uchiha to
kompletnie inna bajka. Na samą myśl, że zrównał mnie z ich poziomem w moich
żyłach krew zaczyna się gotować.
- Konohamaru!
Dobiega do nas
kolejna dwójka dzieciaków – dziewczynka w pomarańczowych stojących włosach i
chłopiec w okularach. Podbiegają do poszkodowanego i zmartwieni pytają, czy coś
mu się stało. Konohamaru patrzy przez cały czas na mnie i widać, że nikomu nie
ma zamiaru udzielić odpowiedzi. Widzę w jego oczach taką żądzę walki, jakbym
przynajmniej zdzieliła go kilkanaście razy z całej siły po twarzy, skazując na
wstyd wśród tłumu.
- Może odczuwać ból głowy, ale wkrótce minie. – odpieram,
zwracając ich uwagę na mnie.
Gdy tylko mnie
spostrzegają widzę jak na ich twarzach budzi się strach. Wzbudzam przerażenie w
mieszkańcach, świetnie. Właśnie tego
oczekiwałam po Tsunade informującej ninja Konohy o powrocie kolejnej żyjącej
Uchihy. Nie mogło obejść się bez strachu i niepewności, co bardzo mi pasuje.
Ludzie będą mnie unikać i ułatwią mi tym samym pobyt tutaj.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam – odzywa się prawdopodobnie
ich sensei. – Mam nadzieję, że w niczym ważnym ci nie przeszkodził.
- Właściwie szukałam tylko miejsca, gdzie mogę coś zjeść. –
oznajmiam.
- Świetnie się składa – mówi mężczyzna. – Konohamaru, w
ramach przeprosin zapłacisz za jej posiłek.
Nie upadłam
jeszcze tak nisko, by wyzyskiwać z dziecka pieniądze na jedzenie. Zamierzam
zaprzeczyć i iść stąd, póki chłopiec wciąż jest uwięziony, ale nim zdążę
otworzyć usta, mężczyzna daje radę go uwolnić bez najmniejszego trudu. Konohamaru
nie wygląda na zadowolonego, gdy otrzepuje ubrania z ziemi i po jego minie
domyślam się, że nawet nie ma za dużo pieniędzy by je dla mnie wydać. Choć
bardzo kusi mnie wizja darmowego jedzenia, mam swoje granice i nie będę go
zmuszać by za mnie płacił.
- Nie ma takiej potrzeby – odzywam się. – Mam jeszcze kilka spraw
do załatwienia, a nie chciałabym żeby ktoś się przy mnie pałętał.
Właściwie to jedną, a tak, mam
całkowite wolne przez cały dzień od rana do wieczora, tak samo jak i następne
tygodnie. Całe życie jestem na całodobowym urlopie, a zajęcia dobieram sobie
sama według upodobań. Wbrew pozorom, podróżnikom naprawdę łatwo znaleźć jest
jakąś pracę na krótki czas, o ile są sami. Im ich więcej, tym jest gorzej, bo
nikt nie chce mieć za dużego tłoku na swoim podwórku. Mimo to, nie mogę
przyznać im, że czasu wolnego mam od groma z oczywistego powodu.
Wyraz twarzy
mężczyzny staje się bardziej zacięty i stanowczy. Mam wrażenie, że moje zdanie
odgrywa tu najmniej znaczącą rolę i niezależnie ode mnie, dzisiejszy posiłek
postawi mi chłopiec. Czeka mnie upokorzenie do końca życia, jeśli natychmiast
ich nie opuszczę.
- Bardzo cię proszę – mówi sensei tej trójki. – Staram się
nauczyć go dyscypliny, ale nie jest podatny na to co mu wpajam i wciąż robi to
na co ma ochotę. Nie chcę żeby ci przeszkadzał, zależy mi tylko na tym, aby
przypomniał sobie czym jest wstyd i upokorzenie oraz poniósł za to karę.
Głód dokucza mi
tak bardzo, że gdyby nie moja duma, od razu chwyciłabym Konohamaru za szal i
kazała wskazać mu miejsce, gdzie serwują najlepsze jedzenie w Wiosce. Nie mogę
jednak znieść myśli, że wykorzystam dziecko, w dodatku po tym jak na oczach
mieszkańców pokonałam go jednym palcem. O wiele prościej by było, gdyby ludzie
nie zwracali na mnie większej uwagi i pozwolili w spokoju robić to co do mnie
należy. Rezygnuję z ucieczki i namawiania go do odpuszczenia chłopakowi tym
razem. W końcu to tylko posiłek, Zaprowadzi mnie do knajpy, da pieniądze,
pójdzie sobie, a ja zapomnę o całej sytuacji. Przecież nie musi siedzieć przy
mnie, a okazji do darmowego jedzenia nie wypada przepuścić. Czuję się okrutnie,
że tak myślę. Chyba powinnam jednak zadbać o to, by głód nie dokuczał mi aż tak
bardzo.
Konohamaru chowa
dłonie do kieszeni i podchodzi do mnie ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nietrudno
się domyślić, że pomysł na karę ani trochę mu się nie podoba, jednak nie
próbuje nawet namówić swojego kapitana do zmiany decyzji. Wola walki jaką przed chwilą okazywał mi wyparowała, gdy w pobliżu pojawił się ten mężczyzna.
- Nie mam za wiele oszczędności, kore – mówi zawstydzony. –
Ale mogę dać ci kupon do Ichiraku Ramen.
Spytałabym co to
takiego, ale wydaje mi się, że tylko się ośmieszę, dlatego mruczę krótko, że
nie robi mi różnicy co zjem i gdzie. Na jego twarzy widzę delikatną ulgę i
niemal dostrzegam jak mały kamyk spada z jego serca. Uczucia, które w nim
buzują są tak silne, że nie muszę nawet zagłębiać się w jego umysł, by je
zobaczyć. Czasem tak się da.
Puszczam go
przodem, bo nie mam pojęcia, gdzie to miejsce jest. Domyślam się, że podają tam
ramen i już zaczynam mieć wątpliwości, czy powinnam tam iść. Nigdy w życiu nie
jadłam czegoś takiego, nawet za dużo razy tego nie widziałam na oczy. Poza tym
ostatni raz jadłam coś pałeczkami kopę lat temu. Może jednak jedzenie
czegokolwiek i gdziekolwiek było złą odpowiedzią. Powinnam poprosić o trochę
drobniaków, ale wtedy nikt by pewnie nie uwierzył, że za taką ilość pieniędzy
kupię cokolwiek pożywnego. W tym momencie największym problemem powinien być
tragiczny stan mojej dzielnicy, a nie to czy nie narobię sobie wstydu, próbując
coś zjeść po raz pierwszy od bardzo dawna używając pałeczek.
Docieramy na
miejsce szybciej, niż sądziłam. Spodziewałam się raczej jakiegoś budynku z
wejściem, stolikami, kasą, a nie zwykłej budki z ladą i kilkoma siedzeniami.
Napis nie pozostawia wątpliwości, to na pewno tutaj. Konohamaru wchodzi do
środka, a ja stawiam kroki niepewnie za nim. Gdy tylko zajmuję miejsce dobrze
wyczuwam zapach świeżo przyrządzanego jedzenia. Jestem ciekawa, czy kupon,
którego chce użyć chłopiec ma jakąś określoną ilość dokładek. Niewykluczone, że
zaraz najem się do syta po raz pierwszy od dziesięciu lat. Raz mogę sobie
pozwolić na taki luksus.
Konohamaru jest
tu chyba stałym klientem, bo kucharz wraz ze swoją pomocnicą od razu go
rozpoznają. Co innego ze mną. Na mnie patrzą nieco zdziwieni, ale po chwili na
ich twarz z powrotem wpada uśmiech.
- Witamy w Ichiraku Ramen – mówi kucharz. – Konohamaru,
nigdy nie sądziłem, że przyprowadzisz taką dziewczynę. Przepraszam, że w ciebie
wątpiłem.
Rozumiem, że to
żart, ale naprawdę ani trochę nie jest śmieszny. Patrzę na mężczyznę z
politowaniem i przenoszę wzrok na miejsce jego pracy. Wychodzi na to, że
wszystko przygotowywane jest tutaj, pod nosem klienta, by mógł ze
zniecierpliwieniem doglądać jak doprawiany jest jego posiłek. Może to było świadome zagranie, by zatrzymać go tu jak najdłużej i podsycić do wzięcia dokładki.
Konohamaru rzuca
na ladę kupon, a po jego minie widzę, że zaraz naprawdę spali się ze wstydu. Aż
w niewielkim stopniu zrobiło mi się żal tego dzieciaka.
- Szefie, ja tylko miałem pokazać gdzie może coś zjeść i
zapłacić za jej jedzenie, kore! – krzyczy poddenerwowany.
- Kupon na darmowe ramen jest według ciebie formą zapłaty? –
śmieje się dziewczyna w brązowych włosach stojąca obok kucharza.
- Ten kupon jest dla mnie czymś więcej, niż zwykłym
świstkiem papieru, kore – mówi chłopiec, a na jego twarz znikąd wpełza uśmiech.
Momentalnie łagodnieje, a jego twarz przybiera wyraz, jakby przypomniał sobie
coś miłego. – Dał mi go Naruto, zanim wyruszył na trening. On się z takimi
rzeczami rzadko rozstaje i rozumiem, dlaczego mi go oddał. W końcu nie mógłby z
niego skorzystać, dlatego chciał zrobić z niego jakiś pożytek. Chciałem mu go
zwrócić, gdy wróci, ale w wyniku nagłego wypadku chociaż go wykorzystam.
Naruto, tak? Znów
w rozmowie z kimś przewija mi się ten koleś i chyba powinnam to wykorzystać.
Skoro Kakashi chce mnie wrobić w rozmowę z nim, chciałabym chociaż wiedzieć
czego spodziewać się po tym chłopaku. Konohamaru wydaje mi się kimś, kto jest z
nim w miarę blisko, a na pewno zna go na tyle, że chociaż odrobinę rozjaśni mi
z kim mam tu do czynienia. W dodatku dzieciakami w jego wieku dość łatwo
manipulować, więc wyciągnięcie z niego informacji bez zbędnego wydawania się
powinno być bułką z masłem. I już nawet mam pomysł.
Zabieram kupon z
lady, nim kucharz zdąży go podnieść i wręczam z powrotem Konohamaru. Ani on,
ani tutejsza obsługa nie wiedzą do końca dlaczego to zrobiłam.
- Zatrzymaj go, skoro tyle dla ciebie znaczy. – mówię do
niego.
- Ale wydałem wszystko z mojego kieszonkowego – mruczy
zawstydzony. – Nie mam jak inaczej zapłacić.
- Też mi problem – odpieram. – Sama za siebie zapłacę, a
twojemu mistrzowi nie powiem prawdy.
- Poważnie?
Konohamaru patrzy
na mnie ze świecącymi oczami, najwyraźniej zachwycony takim wyjściem z
sytuacji. Czasem, gdy ktoś myśli o czymś bardzo intensywnie jestem w stanie to
usłyszeć, gdy będzie patrzył mi w oczy. W tym momencie dobiegają mnie słowa, że jestem
odjazdowa i jednak się co do mnie pomylił. Czuję się zażenowana, że tak mnie
określił, dlatego natychmiast wzrok z jego oczu przenoszę na szalik, by tego
nie słyszeć. Nie mów jeszcze hop, chłopczyku, ja nie robię nic ot tak za darmo.
- Nie tak szybko – odzywam się, gdy już chce się ze mną
żegnać i odbiec w swoim kierunku. –
Opowiesz mi o czymś i nikomu o tym nie
wspomnisz.
Patrzy na mnie
nieco przestraszony i zdecydowanie za głośno przełyka ślinę. Z przerażeniem
kiwa głową i wraca do środka. Taką reakcję wywołał w nim mój nie cierpiący
sprzeciwu ton. Cóż, czasem potrafię być stanowcza, a zarazem nieco straszna.
Właśnie dlatego manipulowanie dzieciakami to dla mnie pestka. Przerażone
wyśpiewają wszystko, czego się od nich oczekuje i nikomu nawet nie pisną o tym
słówka, jeśli odpowiednio im się zagrozi. Jedynie mam wątpliwości co do tego
kucharza i jego pomocnicy. Nie powinnam być w ich obecności za bardzo wścibska,
bo niewykluczone, że informacje wyjdą poza tę budkę.
Składam
zamówienie, choć to za dużo powiedziane. Po prostu pytam, co według nich jest
tu specjałem i proszę o podanie mi tego, jednocześnie modląc się by nie
wyniosło mnie to ponad połowę tego co aktualnie mam w kieszeni. Jako podróżnik
nie mam swojego domu, ani skrytki z pieniędzmi, więc cały swój dobytek noszę
przy sobie. Jeśli spłuczę się tutaj, chcąc czy nie, będę musiała komuś tu
pomóc, by nieco zarobić. I tyle było z mojego darmowego posiłku. Oby cena jaką zapłaciłam za informacje będzie tego warta.
Konohamaru siada
obok mnie i przygląda się kuponowi, jakby zastanawiał się, czy jednak go nie
wykorzystać, skoro zapłacę sama za siebie.
- Wróciłam do Wioski dzisiaj – zaczynam. – Nigdy wcześniej
przez dziesięć lat nie przebywałam nawet w jej pobliżu, dlatego nie znam za
bardzo tutejszych ludzi. Chcę cię wypytać o pewnego chłopaka, którego jak
sądzę, dobrze znasz.
- Po co? – pyta chłopiec, nie odrywając wzroku od swojego
kuponu. – Chcesz mu coś zrobić?
- Zbieranie informacji o swoich ofiarach w taki sposób mija
się z celem – wzdycham, bo może i nie wyglądam, ale swoje doświadczenie w
zabójstwach mam. W końcu takie zlecenia są najbardziej opłacalne, a jak nie ma
się grosza przy duszy, bierze się to co ci dają, a nie szuka ogłoszeń do
wyprowadzania psów. – Chcę uzyskać kilka informacji, poznać go, zanim się z nim
spotkam. To coś w rodzaju dokładnego zbadania terenu, na który chce się
wkroczyć. Nie zawsze można mieć pewność, że miejsce jest bezpieczne i na
wszelki wypadek należy się upewnić.
Konohamaru
przenosi wzrok na mnie. Teraz nawet on patrzy na mnie podejrzliwie i niepewnie.
Nie powinnam spodziewać się czegoś innego w sytuacji, w której jestem po raz
pierwszy w Wiosce od dłuższego czasu. Nie ma bata, by ktokolwiek mi zaufał, a
tym bardziej odnosił się w stosunku do mnie śmiało, szczególnie po tym, jak
pokazałam im, że potrafię być niebezpieczna.
- O kogo ci chodzi? – pyta.
- Naruto. – oznajmiam.
Patrzy na mnie
zdziwiony, po czym uśmiecha się delikatnie i śmieje cicho pod nosem. Marszczę
brwi, nie rozumiejąc, o co mu dokładnie chodzi. Nie znoszę, gdy ludzie
znikąd zaczynają się śmiać w rozmowie ze mną, bo rzadko rozpoznaję dlaczego to robią. Śmiech może tak naprawdę oznaczać wszystko – irytację, zdenerwowanie,
pewność siebie, czy przede wszystkim rozbawienie. Ludzie znikąd upodobali sobie to jako reakcję na naturalne sytuacje.
- Braciszek Naruto ostatnio jest wszędzie wychwytywany, kore
– mówi Konohamaru, drapiąc się delikatnie w głowę. – Im bardziej zbliża się
umowna data jego powrotu, tym częściej o nim słychać. Mieszkańcy Wioski nie
mogą się doczekać, aż wróci silniejszy niż przedtem.
- Silniejszy?
- No tak, Naruto specjalnie wyruszył na trzyletni trening,
by zdobyć więcej umiejętności i stać się lepszym shinobi, kore. Mógłbym się z
tobą założyć, że będzie w stanie cię zmieść z powierzchni ziemi, gdy wróci.
Ignoruję to, a
przynajmniej się staram. Nie ma sensu wszczynać pojedynków tylko po to, by
udowodnić, że jakiś smarkacz się myli. Znam swoją siłę i moje słabości. Wiem,
że nie jestem nie do pokonania i zdaję sobie sprawę, że chodzą po tej ziemi
silniejsi ode mnie. Wierzę w moją moc i to, że potrafię kogoś roznieść w drobny
mak. Jednocześnie wiem, kiedy należy się wycofać i bezsensownie nie walczyć. Taka walka nie gwarantuje zwycięstwa, a w razie jego osiągnięcia nie zdobędę niczego cenniejszego niż podziw jakiegoś chłopca.
Nie przejmuję się
tym, że według tego dzieciaka Naruto jest piekielnie silny. Bardzo łatwo
zaimponować chłopcom w jego wieku. Wystarczą przeciętne umiejętności i bycie
miłym, żeby ktoś taki jak Konohamaru widział w zwykłym człowieku boga.
- Dlaczego tak sądzisz?
Nie muszę walczyć
z Naruto, więc nie ma konieczności poznania jego umiejętności. Pytam z czystej
ciekawości. Konohamaru odsuwa się na krześle nieco do tyłu i uśmiecha się
jeszcze szerzej. Wygląda na to, że wspomina chłopaka nad wyraz dobrze. Nawet
jego nastrój i uczucia straciły na sile i już ich nie widzę. W końcu się
uspokoił.
- Bo on nigdy się nie poddaje, kore – mówi po chwili
Konohamaru. – Potrafi znieść tysiące ataków, a i tak znajdzie w sobie siłę by
wstać i walczyć dalej. Mimo że widać jak słabnie z każdą sekundą, on zawsze
stara się wygrać.
Tyle? Wzdycham
cicho i bawię się kosmykiem moich czarnych i prostych jak nitki włosów.
Oczywiście, wytrzymałość na polu walki jest potrzebna, żeby po jednym ataku nie
mieć dość. Nieważne jak silny jest shinobi i jak świetnie unika ciosów, w końcu
i tak oberwie, albo przez roztargnienie, albo upartość przeciwnika. Wtedy tylko
od siły wroga i mocy obrony zależy jak wielkie skutki poniesie ten atak. O tym
jak ważne jest trafienie przeciwnika wiem najlepiej. Zazwyczaj cała moja
taktyka walki opiera się tylko na tym i to wystarcza. Jeden cios przepełniony
ogromną siłą zdolną do roztrzaskania nawet najmasywniejszych budynków. Tak, to
w zupełności wystarczające w moim przypadku, by pokonać każdego, o ile nie padnę z wycieńczenia pierwsza od niego.
Konohamaru,
widząc jak bardzo niewzruszona pozostaję, postanawia obrać nieco inną taktykę.
- Poza tym – odzywa się chłopak. – Trenuje go ten słynny
Jiraiya, jeden z trzech legendarnych sanninów, jeśli dobrze kojarzę. Nie ma
opcji, by nie wrócił silniejszy, kore.
Kamienny wyraz
twarzy mam opanowany, więc nie daję po sobie poznać jak bardzo mnie tym
zdziwił. Nie wiem w co ciężej mi uwierzyć. Jiraiyę widziałam raz, gdy Tsunade
odwiedziła moją mamę. Pałętał się przy niej i z tego co kojarzę, nie za miło go
wspominam. Pierwsze nasze spotkanie wyglądało tak, że podszedł do mnie,
uszczypnął w policzki i zaczął robić głupie miny jakbym była niemowlakiem.
Potem już tylko słyszałam plotki o nim i o jego pracy nad książkami. Nigdy nie
wątpiłam w to, że jest bardzo silny, bo mama zawsze wpajała mi, że Trójka
Legendarnych Sanninów porównywana jest do superbohaterów, którzy mieli duży
wkład w nasze bezpieczeństwo. Powtarzała, że nie mam się czym martwić, skoro
Tsunade będzie przy mnie w najgorszym możliwym scenariuszu, a wraz z nią zapewne Jiraiya.
Zaciskam mocniej
pięści pod stołem, żeby Konohamaru nie spostrzegł jak zdenerwowana jestem. Ktoś
taki jak Jiraiya nie mógłby wziąć pod skrzydła słabeusza, skoro jego uczniem
był nawet Czwarty Hokage. Naruto, kimkolwiek jest, musi być naprawdę silny i ma
w sobie to coś, czego od zawsze poszukuje ten sannin.
- Kiedy ma wrócić? – pytam po krótkiej chwili na pozbieranie
myśli.
- Nie mam pojęcia, kore – odpiera chłopiec. – Wyruszył trzy lata
temu, więc lada dzień można się go spodziewać.
Kucharz podaje mi
w tym momencie miskę z jedzeniem. Wygląda naprawdę smacznie, wszystko jest tak
idealnie ułożone i tak pięknie pachnie, że aż żal mi chwycić za pałeczki i
zacząć jeść. Chwila wahania mija, gdy burczenie w brzuchu zaczyna się nasilać.
Natychmiast chwytam dwie drewniane pałeczki i starając sobie przypomnieć jak
się z nich korzysta, jednocześnie próbuję złapać makaron.
- Może ty nie chcesz
z nim walczyć – zaczyna Konohamaru. – Ale jestem pewien, że gdy tylko usłyszy o
tobie, będzie chciał cię poznać i wyzwie na pojedynek. Może być na ciebie
zły, kore.
- Niby dlaczego? – wzdycham niewyraźnie, dmuchając
delikatnie na jedzenie by nieco ostygło. Zapomniałam już jak to jest jeść coś gorącego,
smacznego i świeżego, więc od razu poparzyłam sobie język.
- Zniszczyłaś dzielnicę klanu, z którego pochodzi jego
przyjaciel – odpowiada jednocześnie mierząc mnie pełnym złości spojrzeniem.
Szybko zmienił mu się nastrój, jakby miał porządne wahania między radością a
wściekłością. – Nie odpuści ci tego.
Parskam śmiechem.
Żałosne, naprawdę. Nie obchodzi mnie jakie mniemanie o sobie ma ten cały
Naruto, ale jeśli myśli, że sprawy Uchiha są jego, to grubo się przecenia. Nie
ma znaczenia, czy Sasuke był jego przyjacielem, skoro tak czy siak opuścił
Wioskę, nie wysilając się nawet na jakiekolwiek pożegnanie i wyjaśnienie. Teraz ja tu jestem
i nie pozwolę, by tandetną sprawiedliwość wymierzał mi głupek, który myśli, że
jest częścią mojego klanu.
- Jeśli tak się sprawy mają – zaczynam spokojnie, ale czuję
jak złość we mnie buzuje. – Powiedz mu, że sprawy Uchiha nie leżą w jego
interesie.
- Twojego?
Konohamaru
wygląda na zaszokowanego. Odbieram to jako znak, że wieści wcale nie rozchodzą
się tak szybko jak myślałam. Kątem oka dostrzegam, że nawet przysłuchujący się
naszej rozmowie kucharz z jego pomocnicą są mocno zdziwieni tym, że
przedstawiam się jako członkini dawno wymordowanego klanu. Kwestią czasu jest,
gdy każdy mieszkaniec się dowie i pełne szoku twarze odejdą w nicość, bo ludzie
będą już mnie znać. Nie chcę być popularna, ale nie ma innego wyjścia.
- Uchiha Nasane – odpieram od niechcenia. – Nie
przedstawiłam ci się jeszcze?
Wykorzystuję
chwilę, gdy chłopiec jest jeszcze niezdolny do rozmowy i próbuję makaronu. Już
samo jedzenie wygląda dobrze, a smak jest jeszcze lepszy. Nie pamiętam, kiedy
ostatnio jadłam coś tak smacznego. Choć nie, pamiętam, ale tego nie chcę. Ciepły
posiłek przywodzi mi na myśl mamę. Rozmowy przy jedzeniu przypominają mi o naszych
obiadach, na które tata specjalnie zrywał się z pracy. Jedynie gwar na ulicy mi
przeszkadza, bo w dzielnicy zawsze było cicho i nikt nikomu nie przeszkadzał
hałasem. Zawsze, nawet w tę tragiczną noc nikt nic nie wiedział, dopóki zabójca
nie wbiegł mu do domu.
Moment. Zaciskam
mocniej pałeczki, ignorując całkowicie dzieciaka. Przecież słyszę w głowie
wciąż krzyki i wołanie o pomoc, gdy tylko przechodzę przez dzielnicę. Jak to
możliwe, by przez jedną wersję wydarzeń przebijała się druga? To niemożliwe, by
ktoś grzebał w mojej pamięci i tworzył wspomnienia takie jakie chciał. Zbyt
dobrze znam się na umyśle człowieka, żeby ktoś mógł użyć takiej sztuczki na
mnie. Więc jak to możliwe? Te zaniki pamięci, błędne wspomnienia, których mam
kilka wersji. Coś tu nie gra.
- Słuchasz mnie w ogóle, kore?
Spoglądam na
zirytowanego Konohamaru. Wygląda jakby chciał mnie nawet uderzyć, żeby tylko
przywrócić do rzeczywistości. Widząc jak wyrywam się z zamyślenia, wzdycha
poddenerwowany.
- Spytałem cię jak to możliwe, że przeżyłaś i nikt nic o
tobie nie wiedział.
- Uciekłam – odpowiadam takim tonem, jakby to była dla mnie
najłatwiejsza rzecz na świecie, a wcale tak nie było. Ale co innego mi
pozostawało oprócz tego? Nie chciałam polegać na Wiosce Liścia po tym jak
Tsunade mnie zawiodła i pozwoliła moim rodzicom umrzeć. Tak naprawdę ucieczka i
życie na własną rękę, mimo iż straszne, były dla mnie najlepszym wyjściem i
wcale tego nie żałuję. – A o powód pochowania mnie bez znalezionego ciała
powinieneś spytać kogoś innego.
- Nikt nigdy nawet o tobie nie wspomniał – mówi już
spokojniej. – Nawet braciszek Naruto mi nic nie mówił o kolejnym żyjącym
Uchiha, więc Sasuke pewnie też o tobie nie opowiadał, kore.
- Po co w zwykłej rozmowie poruszać rozmowę dawno zmarłej
przyjaciółki?
- Nigdy nie chciałaś ich wyprowadzić z błędu?
Dobre pytanie.
Czy chciałam? Słysząc to pytanie zawsze myślałam o mieszkańcach, nie wiedząc
czemu ciągle pomijając tych co pozostali – Sasuke i Itachi. Czy kiedykolwiek
chciałam im powiedzieć, że żyję? Na pewno. Z pewnością chciałam, tylko zachodu
z tym byłoby za dużo. Samo znalezienie ich byłoby trudne, szczególnie gdy
Sasuke na powrót zaczęłam się bardziej interesować, gdy opuścił Konohę i mógł być gdziekolwiek na świecie. Poza
tym nie byłam pewna ich reakcji. Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek byli dla
siebie kimś bliższym. Pewne jest dla mnie, że widząc mnie nie rzuciliby się mi w ramiona i nie wyściskaliby za wsze czasy. Zresztą, czy to kogokolwiek by obchodziło, gdy jest się
ostatkiem dawnej potęgi?
- Może gdybyś tu była od początku… - zaczyna Konohamaru.
Teraz nieco smutnieje, ale tylko odrobinę, bo wciąż ma zacięty i pełen determinacji
wyraz twarzy. – Może wtedy Sasuke by nie uciekł, kore.
Dziwi mnie tym.
Domyślam się, że nie chodzi mu tylko o niego, a w głównej mierze ma na myśli
Naruto, który pewnie jak na przyjaciela przystało, bardzo tym wszystkim się
przejął. Jednak to o czym powiedział… Wiele razy brałam pod uwagę, co by było
gdybym pozostała w Wiosce. Prawdopodobnie nie byłabym tak silna jak teraz, bo
to głównie podróże i do czego byłam zmuszana ukształtowały mnie na tak mocną
kobietę. I przede wszystkim nie byłabym samotna, choć to niekoniecznie zaleta.
To jak jest teraz mi pasuje i co prawda było naprawdę ciężko, jednak o własnych
siłach dałam radę wspiąć się tak wysoko. Nie ma dla mnie większej dumy, niż to
jaka się stałam po tym wszystkim. Ale czy wywarłabym na Sasuke tak duży nacisk, żeby postanowił nie opuszczać Wioski? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Tylko jedna osoba może jej udzielić.
Wracam z powrotem
do jedzenia, póki jeszcze mój posiłek nie ostygł. Odbiegłam nieco od tematu, po
który tak naprawdę ściągnęłam tu Konohamaru. Skoro jeszcze tu siedzi powinnam
wykorzystać ten moment.
- Wracając do Naruto – odrzekam. – Jaki on jest?
- Masz na myśli charakter? – pyta głupio chłopiec. Kiwam
delikatnie głową. – Cóż, jest bardzo uparty i zawzięty, kore. Nie znosi
przegrywać, dlatego trenuje ciężej niż jakikolwiek inny shinobi, by kiedyś móc
sprowadzić Sasuke z powrotem do Wioski. Stawia przyjaciół zawsze ponad siebie,
nie interesując się ile to wszystko może go kosztować. Czasami bywa bezmyślny,
głupi i szalony, ale to już jego natura. Nie sposób go opisać inaczej, jest na
swój sposób jeden jedyny wyjątkowy, kore. Ma w sobie coś, co do niego przyciąga
i każdy kogo spytasz w Wiosce ci to powie.
Nie oczekiwałam
dokładnej charakterystyki, ale to powinno mi wystarczyć. Mieszam pałeczkami w
ramen znów nieco odchodząc myślami od rzeczywistości. Coś co do niego
przyciąga, tak? To musi być klucz, na który stawia Kakashi. Pewnie liczy na to,
że Naruto przekona nawet mnie do zmiany swojej decyzji. Na moją twarz wstępuje
lekki uśmiech spokoju. Nie mam się o co martwić. Skoro ten chłopak posiada tak
ogromną umiejętność zjednania sobie ludzi, może ta rozmowa okaże się właśnie
tym czego skrycie potrzebuję? Niech spróbuje wskazać mi inną drogę. Pozwolę mu. Jeśli mu się uda mnie przekonać, pewnie w jakiś sposób obali teorię o wiecznej samotności, w której chcę tkwić. Pewnie gdzieś za tym kryje się głębszy sens, bo chcę zyskać pewność, czy moje myślenie jest dobre. Ale
jeśli mu się nie uda, nie będę
zawiedziona. Wciąż mam cel, za którym tu przyszłam.
Swoją drogą ten
chłopak mocno mnie zaintrygował. Wypadałoby go poznać przed wyruszeniem w
kolejną podróż. Choć nie gustuję w wyzywaniu do pojedynków, to jako uczeń
legendarnego sannina byłby idealnym przeciwnikiem do przetestowania mojej mocy.
- Możesz iść, Konohamaru – mówię po chwili. – Bardzo mi
pomogłeś.
- Po co ci są te informacje, kore? – pyta. – Tak naprawdę,
bo nie wierzę, że znikąd Naruto ci wpadł w oko.
Mylisz się,
dzieciaku. Wydaje się bardzo interesujący, tak do bólu, że nie mogę oprzeć się
wizji spotkania go. Nie ekscytuję się tym, ani nie obawiam się go. Uczucie,
które mi towarzyszy jest dziwne, ale jednocześnie bardzo znajome. To coś w
stylu ulgi, spokoju, jakby moje ciało nagle wybudziło się ze snu trwającego
tysiąclecia. Coś takiego, gdy jest się beztroskim dzieckiem i biega do utraty
tchu z przyjaciółmi. Co prawda nie doświadczyłam tego uczucia, ale potrafię
sobie je wyobrazić po tym co widziałam w cudzych myślach.
- Przekaż mu coś ode mnie – odpieram. – Gdy wróci powiedz,
że ma ze mną do pogadania.
Rzucam na blat
pieniądze za jedzenie i zakładam na głowę kaptur. Materiał przyjemnie oklapuje
na moje ciemne włosy i układa się wzdłuż głowy, przez co znów czuję się
niezauważalna.
- Dokończ, jeśli chcesz. – mówię, wskazując miskę z
niedokończonym ramen.
Opuszczam budkę
ze zdezorientowanym Konohamaru i pochłoniętymi pracą kucharzami. Przypomniało
mi się, że mam coś jeszcze do zrobienia - tę jedną sprawę, w którą nie chciałam mieszać chłopca. Kieruję się w stronę obrzeży Wioski,
tam gdzie mieszka moja rodzina od strony matki. Choć mogłabym poczekać, aż
wieści się rozejdą żal byłoby mi nie obejrzeć ich rozdziawionych ust,
trzęsących się dłoni i nie mających na czym spocząć wariujących tęczówek.
Jestem już na tyle odważna i silna, że bez przeszkód mogę stanąć przed nimi i
dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo nienawidzili mojego klanu i za każdym
razem, gdy do nich przychodziłam patrzyli na mnie z ukosa, jakbym była
trędowata. Chciałam uniknąć konfliktów, ale w tej sytuacji jeśli będzie to
konieczne, rozniosę ich i wgniotę w ziemię.
Zaciskam pięści
coraz mocniej, im bliżej jestem linii domków jednorodzinnych. Mieszkają
naprawdę niedaleko ochronnego muru, na tyle że z okna widać brukowany kamień
ciągnący się ku górze. Ilekroć tu nocowałam, bałam się, że ta bariera chroniąca
mieszkańców przed wrogiem nagle runie na moich oczach, a do domu wtargną
zabójcy. Wtedy uznano, że ponosi mnie wyobraźnia. Jakiś czas później wydarzyła
się katastrofa mojego klanu. I kto tu martwił się bez uzasadnienia?
Odkąd pamiętam,
nigdy za nimi nie przepadałam. Zawsze chodzili dumni, psiocząc i snując te
swoje ideały o ninja, których nazwisko nie jest splugawione. Tak wiele razy
chciałam im przyłożyć, ale z dwóch powodów nigdy do tego nie doszło. Pierwszym
była mama, która wciąż była przy mnie i utrzymywała, że z rodziną należy żyć w
zgodzie, nawet jeśli wytykają cię palcami i mówią, że stoczyłaś się na samo
dno, zadając z kimś takim jak Uchiha. Drugim to, że byłam niewystarczająco
silna by za jednym zamachem roznieść ich i dobytek, na który pracowali całe swoje życie. Dziś się to zmieni. Dziś
żaden z tych dwóch powodów nie istnieje.
Czuję, że po
wizycie w dzielnicy klanu buzują we mnie olbrzymie pokłady złości, które muszę
w jakiś sposób wyładować, najlepiej na czymś co od dawna powinno pójść z dymem.
Nie chcę się zemścić, bo pragnę czegoś innego – ich strachu. Chcę by oglądali
jak klan, z którego szydzili odbudowuje się i na ich oczach rośnie w przerażającą siłę. Mają widzieć, że matka nie popełniła błędu
życia dołączając do Uchiha. Nawet jeśli słuchała ich pogardy, znosiła surowe spojrzenia
w jej stronę, a na końcu tragicznie zginęła, nie zrobiła tego na marne.
Zostawiła po sobie mnie – osobę, która ma im wbić do głowy to co jej się nie
udało. Powód, dla którego przeszła do klanu spoczął na mnie i wbiję im go do
głowy, choćbym miała zrobić to dosłownie.
Na odpowiednią
ulicę docieram w czasie kilku minut. Wciąż mam na sobie kaptur, więc nie budzę
podejrzeń, dopóki nie podchodzę do jednego z domów i nie opieram się na furtce
do ogródka, w którym ciężko pracuje moja ciotka – siostra matki, która na
każdym kroku mieszała ją z błotem, bo jako najstarsza córka moich dziadków
dorobiła się więcej od mojej mamy. Zawsze przechwalała się, jak jej dzieci
zdobyły tytuł chuunina, lub jak osiągnęła tytuł Bohaterki za aktywny udział w
walkach Trzeciej Wielkiej Wojny Shinobi.
Jaka szkoda, Mitsuko, że teraz na nic się to zda.
Podnosi się z
klęczek, chwyta w dłoń wiadro z wodą, ociera brudną od ziemi ręką pot z czoła i
patrzy na mnie, wciąż pochyloną nad furtką, oglądającą świeżo dojrzałe warzywa.
Nie zmieniła się za bardzo. Cały czas nosi ten sam zdarty niebieski fartuch do
pracy. Jedynie do jej brązowych włosów związanych w kucyka doszła garść siwych, a na twarzy zagościło parę zmarszczek. Starość nie radość, ty wywłoko.
Gdy zdejmuję kaptur,
słyszę jak wiadro z hukiem spada na ziemię, a woda chlapie na wszystkie strony
łącznie z kawałkiem mojego płaszcza. Mitsuko przykłada dłonie do ust i tak jak
myślałam, trzęsie się jak galareta. Nie może oderwać ode mnie wzroku, jakbym
właśnie chciała ją zabić, a ona była kompletnie bezbronna i pozostawało jej
nieme błaganie. Przypomina coś w stylu rannej przerażonej zwierzyny, obserwującej jak oprawca z wolna idzie w jej stronę, wyjmując z buta nóż do oskórowania żywcem. Wciąż mam na uwadze to, że lubi wyciągać kunaie znikąd i
zachowuję jeszcze bezpieczną odległość.
- Ty… - wydusza z siebie oniemiała po dłuższym czasie.
- Żyję – odpowiadam ze stoickim spokojem. – Trochę się
podszkoliłam. Masz ochotę wypróbować co potrafię?
~*~
Wiedziałam, że to możliwe, ale nie sądziłam, że tak szybko zapomnę o wstawieniu rozdziału. Duże przepraszam. Pamiętałam do godziny siedemnastej, a później jak na złość wyleciało mi z głowy. Pozostawiam was z trójką i liczę na komentarze i równie duży, jak długi jest ten rozdział, odzew z waszej strony. Do następnego, kochani :*
Ah, zapomniałem, że rozdziały teraz wychodzą o wiele szybciej. Rozdział dobry, poziom pisania nic a nic u Ciebie nie spadł :) Czekam na następne. A co do komentarzy, włącz komentowanie dla anonimków, może w końcu zaczną pisać.
OdpowiedzUsuń