niedziela, 6 sierpnia 2017

2. Dzielnica klanu Uchiha

     W końcu zbieram się w sobie i jestem w stanie wejść na teren dzielnicy Uchiha. Przechodzę kawałek, co chwilę rozglądając się czy ktoś na mnie patrzy. Dziwię się, że nikt nie zainteresował się osobą, która pewnie jako jedyna zechciała zagłębić się w to co kryje to miejsce. Od razu zauważam, że niewielu tędy przechodziło. Nikt nie chciałby chodzić po takim pustkowiu ewidentnie bez jakiegokolwiek celu.
     Gdy patrzę na domy widzę makabryczne sceny tamtej nocy. Przypominają mi się krzyki i panika uciekających ludzi, za równo jak i tryskająca na ściany krew. Agonia, ból, cierpienie. Morderca pozostał bezlitosny, nie oszczędzając nikogo oprócz swojego młodszego brata. Gdyby ktoś mnie spytał, czy jestem wściekła na Itachiego za to co zrobił, bez wahania stwierdziłabym, że tak. Kto nie byłby zły o to, że ktoś bez ostrzeżenia wszedł mu z butami do domu i wymordował wszystkie osoby, na których mu zależało? Nawet ja żywię do niego olbrzymią urazę i wstręt za to, że posunął się do czegoś takiego. Jednak szukanie go i ciągłe życie zemstą nie jest dla mnie. To rola Sasuke. Nie widzieliśmy się od masakry, ale rozłożyliśmy zadania dobrze jak mało kto. On wyrównuje rachunki, ja zajmuję się tym by klan się odrodził. Ciężko mówić tu o jakiejkolwiek współpracy między nami, bo on nawet nie ma pojęcia, że nie jest jedynym ocalonym Uchiha. I póki o tym nie wie, tym lepiej. Nie chciałabym żeby nasze własne poglądy pokrzyżowały nasze plany.
     Nie pamiętam dobrze tamtej nocy, więc stwierdzenie, że przypominają mi się sceny, o których wolę nie pamiętać jest trochę naciągane. Słyszę krzyki i błaganie o pomoc, precyzyjne cięcia ostrza zabójcy i tryskanie krwi. Reszta to wytwór mojej wyobraźni, bądź tego co kiedyś podłapałam czytając innym w myślach. Widzę to wszystko jak urywany przez zły odbiornik film. Chwila akcji i nicość. Co zajmowało miejsce tej pustki? Czy to było coś o czym musiałam zapomnieć, by móc wrócić do normalnego funkcjonowania? Czy ceną zapomnienia tego było to czym się stałam?
     Idąc wciąż przed siebie docieram na główny dziedziniec, wokół którego umiejscowione są sklepy i wystawy. Przynajmniej kiedyś były. Atak miał miejsce w nocy, więc do teraz wszystko pozostało zamknięte oprócz sklepów całodobowych. Przechodzę obok domów, których okna są powybijane. Cóż, Itachi nie zawracał sobie głowy wchodzeniem przez drzwi jak cywilizowany człowiek. Przez chwilę się waham, ale biorę głęboki wdech tutejszego powietrza. Nie różni się za bardzo od tego w centrum Wioski. Jedyną różnicą jest to, że nie czuć tu zapachu innych ludzi – perfum, potu, czy jedzenia. Tu jest cicho. W głębi dzielnicy, w której teraz jestem nie słychać gwaru tłumów. Panuje tu swoisty spokój, który przyprawia mnie o mdłości. To miejsce kiedyś tętniło życiem, więc ta cisza szybko staje się nieznośna.  
     Kawałek dalej od dziedzińca jest cmentarz, na tyle rozległy, że nie dałoby się go nie zauważyć. Zaczynam po części rozumieć, dlaczego ofiary tej masakry mają osobne cmentarzysko. Grobów jest za dużo i nawet jeśli ludzie chcieliby pochować Uchiha wraz z innymi zmarłymi Konohy, miejsca po prostu by nie starczyło. To nie zmienia jednak faktu, że gdyby im zależało, powiększyliby cmentarz. Nie powinnam tego robić, ale przechodzę między nagrobkami i czytam wyryte na nich imiona. Jest ich tak dużo, ponad setka, a kto wie czy nawet nie dwie. Tak wiele zwłok zostało tu pochowanych, czy to dorosłych czy dzieci. Przechodzę obok imion moich znajomych, z którymi czasami trenowałam. Nie pamiętam teraz nawet ich twarzy, ale kojarzę imiona. Z każdym krokiem zaciskam coraz bardziej pięści i zęby, na tyle że odczuwam wzrastający ból.
     Swojego grobu nie zauważyłam od razu. Po prostu przelatywałam wzrokiem między nagrobkami bez celu, dopóki moje oczy nie dostrzegły najbardziej znanego mi imienia. Zatrzymuję się na chwilę i wbijam spojrzenie w kamienną płytę z wyrytym napisem: UCHIHA NASANE. Zaciskam usta w wąską kreskę i podchodzę bliżej. Mój grób jest nieco mniejszy od pozostałych, dlatego że spoczywa w nim dziecko, przynajmniej według domniemania tych co pracowali przy zbieraniu ciał. Nawet nie wyryli lat mojego życia. Nie jest napisane kiedy się urodziłam, jedynie data śmierci jest znana – taka sama dla wszystkich osób tu leżących. Bruk jest wyblakły, a przy podstawie zaczął wyrastać mech. Wokół wszystkich grobów, nie tylko mojego, pnie się do góry wysoka trawa i chwasty. Samo plewienie tego wszystkiego zajmie mi lata, jeśli mam pracować tu sama. 
     Jestem wściekła, gdy nie widzę w pobliżu mojego grobu, nagrobków moich rodziców. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że cmentarz wybudowano, by oczyścić złe imię o Wiosce, a nie po to by uczcić pamięć o zamordowanych. Dziecko pochowali osobno od rodziców. Bezczelność jednak nie ma granic.
     Dobrze wiem, że to co chcę zrobić, będzie godne pożałowania później, ale mimo to szukam wzrokiem grobów mamy i taty. Liczę na to, że są gdzieś w pobliżu i w miarę szybko je znajdę. Dość mocno przeceniłam sumienie shinobi Konohy, bo muszę jeszcze sporo się naszukać by ich odnaleźć, a nawet oni nie są pochowani obok siebie. Ojciec leży kilkadziesiąt metrów od matki pośród ludzi, którzy pewnie nie byli mu znani. Chcę zostać przy nim kilka minut dłużej, jednak czuję, że cała sytuacja z tym cmentarzem za bardzo mi ciąży i póki nie zobaczę wszystkiego, nie dam rady w spokoju stać i żałować za niego. 
     Gdy podchodzę nad grób mamy, ledwo słaniam się na nogach. Już wcześniej to zauważyłam, ale teraz zwracam na to o wiele większą uwagę – inny kolor nagrobka. Przy tych osobach, które znałam i mniej więcej wiedziałam skąd się wywodzą, wydało mi się to już podejrzane, ale przy mamie… Czuję złość. Dobrze wiem, co ten inny kolor oznacza – nierodowita Uchiha. Przy ludziach, którzy urodzili się Uchiha kolor jest jasnoszary, przy tych kobietach, co wyszły za jednych z nas, postarano się o ciemnogranatowy odcień. Zupełnie jakby po śmierci, ludzie chcieli pokazać tym co będą tędy przechodzić, kto z nas był kiedyś zwykłym mieszkańcem.
     Nie wiem jaki Konoha miała cel w takim odznaczeniu i szczerze mnie to nie interesuje. Uchiha nigdy nie szydzili z tych, co dołączali do klanu przez ślub. O ile osoba była silna i zasługiwała na nasze nazwisko, traktowano ją jak rodzinę. Ktoś z nas nigdy nie pozwoliłby na to, by tak zróżnicowano nasz skład. Uchiha to Uchiha, nie odgrywa znacznie to czy rodowity, czy nie. I właśnie dlatego czuję jak krew we mnie wrze, a z ust wydobywa się głośny wrzask.
     Liczyłam na to, że choć tutaj będę mogła w spokoju odetchnąć, zżyć się z tym miejscem jak kiedyś, nawet z tą wiedzą, że ta dzielnica jest teraz opuszczona i jestem jedyną żywą tu osobą. Chciałam spędzić chwilę nad grobami bliskich mi ludzi, powspominać ich i okazać należyte im zainteresowanie, którego pewnie przez te dziesięć lat się nie doczekali. Mogę się założyć, że Sasuke nawet tu nie zajrzał przez czas mojej nieobecności, dlatego chciałam być pierwszą, która jako ocalała pomodli się za nich i zapali im wszystkim po świeczce. Może to tandetne, ale tym ludziom należy się pamięć. Mieszkańcy Wioski wszystkich traktowali stereotypowo – Uchiha znaczy, że wrogi i nienawistny, dlatego lepiej go unikać, nawet jeśli nie żyje i od dawna gryzie piach.
     Nie pamiętam, gdy ostatni raz byłam tak wściekła. Z reguły panuję nad nerwami, bo gdy wkurzam się do tego stopnia nie mam pojęcia, co robię. Teraz jest podobnie. Nie panuję nad swoim ciałem, gdy uderzam o pierwszy lepszy dom z głośnym krzykiem rozrywającym moje gardło. Po budynku przychodzi czas na stragan już dawno zamknięty. Po chwili tracę poczucie tego co się ze mną dzieje i pozwalam dziwnej sile przejąć kontrolę nade mną. Widzę jak walę we wszystko co stanie na mojej trasie. Nie zwracam nawet uwagi, że cel miałam zupełnie odwrotny, niż to co teraz robię. Słyszę jak za mną padają po kolei budynki i widzę jak inne podzielają ich los. Rozwalam swoją własną dzielnicę, a złość jaka we mnie wrze jest tak wielka, że kompletnie to ignoruję.
     Robię to, dopóki wykończona padam na kolana i krzyczę kompletnie bezradna. Patrzę w niebo, ale obraz mam dziwnie zamazany, a policzki wilgotne. Nie, to niemożliwe. Nie mogłam się rozpłakać. Szybko przykładam nieco ubrudzoną dłoń do twarzy i gdyby nie to, że mam rękawiczki, prawdopodobnie rozsmarowałabym ziemię po całych policzkach. Faktycznie, czuję jak w materiał wchłania się woda. Nie jest jej dużo, ale jednak naprawdę z moich oczu spłynęły łzy. W innym miejscu wściekłabym się jeszcze bardziej za tak nonszalancki wybuch emocji, ale tutaj… Tak naprawdę to tutaj płakałam po raz ostatni i tutaj płaczę po raz pierwszy od dziesięciu lat. Mimo to czuję, że właśnie to miejsce wymaga ode mnie siły i nie okazywania słabości. W tę ziemię wsiąknęło wystarczająco już łez i krwi. Wystarczy.
     Klęczę tak bezczynnie z wzrokiem wbitym w niebo, póki nie słyszę dobiegających z oddali kroków. Trwa to zaledwie dwie minuty. Tylko tyle czasu spędziłam wyciszona po tym nagłym wybuchu, mogąc wczuć się bez problemu w to miejsce. Tylko tyle mi dali. Po częstotliwości kroków, domyślam się, że zaraz przede mną stanie kilku shinobi. Pewnie będą chcieli mnie stąd wyciągnąć. Ich niedoczekanie, nigdzie stąd się nie ruszę. Jedynymi, którzy powinni stąd iść są oni, chyba że pokażą mi akt urodzenia, który rozwieje moje wątpliwości, czy są Uchiha.
     Wstaję i odwracam się z wolna. Dostrzegam ich – czwórkę kolesi, biegnących w moją stronę w kamizelkach chuunina. Jeden ma zaczesane do góry czarne włosy, w ustach trzyma zapalonego papierosa, a w pasie ma obwiązaną chustę jednego z Dwunastu Strażników Ninja. Cóż, takich osobistości nie spodziewałam się spotkać już pierwszego dnia po powrocie. Drugi ma stojące siwe włosy, maskę przysłaniającą połowę jego twarzy, a jedno oko zakrył swoim ochraniaczem. Trzeci swoje ciemne włosy związał w grubą kitkę z tyłu głowy, a w uszach ma kolczyki. No i czwarty… Ten to chyba jest jakimś chodzącym żartem. Jest ubrany w zielony kombinezon, który razi nawet osobę taką jak ja. Z reguły nie interesuje mnie moda, ani to co ludzie noszą, ale patrząc na to w co ten koleś się ubrał czuję się jak prawdziwy znawca. Na dodatek ta okropna fryzura sprawia, że mam wrażenie, iż ten facet nie posiada za grosz gustu.
     Patrzą przez chwilę na mnie, a potem rozglądają się wokół i obserwują czego się dopuściłam.

- Panuje całkowity zakaz wstępu do tego miejsca – mówi ten siwowłosy. Chyba powinnam nauczyć się ich imion, bo kojarzenie ich z wyglądu jest nieco męczące. Nawet ja nie mam takiej pamięci i nerwów, by do wszystkich zwracać się cechami określającymi ich. – Nie sądzę, że jesteś stąd, dlatego tym bardziej nie powinnaś tu przebywać.

- Pomijając już to, że zrobiłaś z tego miejsca kompletną miazgę! – wykrzykuje to całkowite bezguście w zielonym kombinezonie. – Kobieto, wiesz w ogóle co tu się wydarzyło? To nie jest pole treningowe, a miejsce upamiętniające zmarłych Uchiha! Pójdziesz teraz z nami, porozmawiasz z Hokage.

     Zaciskam mocniej zęby. Nie mają pojęcia, tylko i wyłącznie to ich usprawiedliwia by tak się do mnie zwracać. Nie jestem księżniczką, co to to nie. Nie oczekuję specjalnych praw, obowiązujących tylko mnie. Jakby na to nie patrzeć, już je mam. Uchiha od dawna rządzili się inaczej, niż pozostali mieszkańcy, tylko i wyłącznie ze względu na to, że inni bali się ich ewentualnej zdrady. Dawano nam przywileje, żeby uśpić naszą czujność i sprawić wrażenie, że coś znaczymy dla tej Wioski.
     Chcę tylko pobyć w tym miejscu sama i samotnie znieść to, co zbierało się we mnie od ostatnich dziesięciu lat. To jest właśnie to, czego teraz potrzebuję, a ich obecność tutaj jest zbędna.

- Wynocha stąd. – warczę cicho.

- Co takiego? – mówi ten w kombinezonie. Nie mogę na to patrzeć, dlatego wznoszę oczy ku niebu. Może to, że na nich nie patrzę pomoże mi lepiej się kontrolować.

- Wiecie, gdzie jesteście – odpieram. – To dzielnica Uchiha i od lat tylko oni tu mogli być. Rzadko przychodził tu ktoś z poza klanu, chyba że w wyjątkowo ważnej sprawie.

- Wierz mi, że o tym pamiętamy – odzywa się ten, palący papierosa. On mnie najbardziej interesuje. Ta chusta z pewnością nie jest rozdawana na jakichś wyprzedażach staroci. Ten, kto ją dostanie ma się czym chwalić i absolutnie jest czymś, co może budować dumę. Musi być niezwykle silny, skoro ją posiada. – Przyszliśmy tu tylko ze względu na to, że nie na co dzień widzimy, jak ktoś roznosi tę dzielnicę w drobny mak. Ci ludzie może i nie żyją, jednak należy się temu miejscu spokój i cisza.

     Uśmiecham się pod nosem. Grają tak doskonale, że gdybym ich nie znała bez wahania 
stwierdziłabym, że to prawda. Wiem, że te współczucie i szacunek są udawane. W końcu kto chciałby, żeby nieznajomy myślał o nim jak o bezdusznym kolesiu?

- Słuchaj – zaczyna ten w tym przerażającym kombinezonie. – Nie mam bladego pojęcia, kim jesteś, ale tutaj nikt nie ma prawa przebywać, ani tym bardziej urządzać sobie treningu. Wyjdź z nami, bo jeśli użyjemy siły nie będzie z ciebie co zbierać.

     Nie mam zamiaru ich prowokować. Czterech na jedną to zbyt niesprawiedliwy układ, by móc się na niego szykować, szczególnie w sytuacji, w której jeden z nich należał kiedyś do Dwunastu Strażników i każdy z nich ma przynajmniej rangę chuunina. Porwałabym się na śmierć, wyzywając ich do walki.

- Gai, uspokój się – mówi ten z siwą czupryną. Przynajmniej znam imię choć jednego z nich, bo określenie „zwierzę w zielonym skafandrze” jest trochę za długie. – Powinniśmy zacząć przede wszystkim od tego. Przepraszam, że pytam o to z takim opóźnieniem. Kim jesteś? 

- Nazywam się Nasane – odzywam się bez zastanowienia, po czym wskazuję na nagrobki w centrum cmentarza. – A gdzieś tam jest mój grób.

     No i zapanowuje ta cisza, której tak bardzo oczekiwałam od samego początku. Nie słyszę nawet ich oddechów, więc czuję się jakby wcale ich tu nie było. Nareszcie oczekiwany spokój, mogę przymknąć oczy i mieć wrażenie, że jestem tu sama bez jakichkolwiek zbędnych ninja.

- Rozumiem – mówi ten z ochraniaczem przysłaniającym oko. – Jesteś Uchiha, prawda?

     Kiwam delikatnie głową. Może i się spytał dla pewności, ale wciąż mi nie wierzy. Stara się obrać jak najmniej podejrzliwy ton, ale wciąż dużo mu brakuje. Nie dziwię mu się. Też byłabym pełna dystansu do dziewczyny, którą pierwszy raz widzę na oczy i na dodatek wiem, że rozwaliła połowę dziedzińca należącego do klanu, z którego niby jak twierdzi pochodzi. Nie muszę czytać mu w myślach, by wiedzieć, że ma mnie za kompletną wariatkę.

- Dlaczego w takim razie zniszczyłaś te domy?

- Gdybyś był mną, gwarantuję ci, że puściłbyś z dymem całą tę dzielnicę – odpieram. – Nie będę się usprawiedliwiać, ani tłumaczyć, dlaczego jestem wściekła, widząc w jakim stanie jest mój dom. Jak ty byś się czuł, gdybyś po długiej nieobecności zastał swoje mieszkanie porośnięte chwastami, kompletnie opuszczone, bez śladów życia i wybudowanym cmentarzem w samym jego środku? Nieprzyjemnie to brzmi, prawda?

     Patrzę prosto na niego. Wiercę w nim dziurę spojrzeniem do tego stopnia, że musi skierować wzrok gdzieś indziej. Nie jest przyzwyczajony pewnie do spotykania takich ludzi jak ja, zresztą nikt nie jest. Nawet bez umiejętności wglądu w umysł, byłabym w stanie bezbłędnie odczytać jego uczucia. Jest mu mnie żal, współczuje mi tego, co tutaj widzę i chciałby zaoferować swoją pomoc, ale nie może. Reszta wygląda nieco inaczej. Ten cały Gai bardziej dziwi się temu, że ktoś z Uchiha jeszcze żyje, a ten od Strażników patrzy na mnie bez jakichkolwiek uczuć. Po chwili jednak znikąd się uśmiecha do mnie przyjaźnie.

- Przepraszamy cię za tak beznadziejne powitanie w naszej Wiosce – odpiera głębokim i niskim głosem. – Sporo czasu musiało cię tu nie być, prawda?

- Dziesięć lat. – odpowiadam beznamiętnie.

- Rozumiem. Nie chciałaś tu wrócić wcześniej? Sporo cię ominęło. Nie sądziliśmy, że żyje ktoś jeszcze z Uchiha.

     Ten gość wcale mi się nie podoba. Jego przyjazne nastawienie w stosunku do mnie za bardzo razi, czuję się z tym nieswojo. Jeszcze przed chwilą był gotów mnie stąd wyciągnąć choćby siłą, a teraz jak gdyby nigdy nic uśmiecha się, licząc, że to odwzajemnię. Rozumiem, że okres dziesięciu lat może namącić ludziom w głowie, ale aż tak? Gdy byłam młodsza nikt by się do mnie nie uśmiechnął z poza klanu, a co dopiero za cokolwiek przeprosił. Dlaczego on to robi? Boi się mnie? Może obawia się, że będę chciała zemścić się na Wiosce? A może niesłusznie myśli, że jestem podobna do Sasuke i woli mnie udobruchać na samym początku znajomości? Gdyby tak było, Sasuke pewnie nieźle im zaszedł za skórę, skoro muszą zniżyć się do życzliwości w stosunku do mnie.
     Po tym jak nie odpowiadam i ewidentnie nie mam zamiaru tego robić, podchodzi do niejakiego Gaia i bez skrupułów trzepie go w tył głowy. Albo nie zrobił tego lekko, albo ta bestia w kombinezonie świetnie udaje ból, gdy z jego ust wydobywa się cichy stęk.

- Wypadałoby ją przeprosić, co nie Gai? – mówi, patrząc na niego.

- Masz rację – potakuje. – Przepraszam cię, nie podejrzewałbym nawet, że tę tragedię przeżył ktoś jeszcze oprócz Sasuke. Rozmawiałaś może z Piątą?

- Tak – odzywam się po chwili. – Miała przekazać ninja, że nie jestem nikim groźnym.

- Polemizowałbym. – mówi Gai, wskazując na to co zrobiłam.

     Dopiero teraz zwracam na to większą uwagę. Przed chwilą stały tu jeszcze całe budynki mieszkalne, zaniedbane – to prawda, ale w całości. W tej chwili obserwuję zawalone pod sobą ruiny. Jedyne co pozostało nietknięte to fundamenty, a tak prawie siedem domów na przełomie minut się rozpadło, zostawiając po sobie nikły ślad. Do tego dochodzą jeszcze stragany, które już w żadnym stopniu nie przypominają tego czym były przed chwilą, albo do czego służyły.

- Musisz mieć olbrzymią siłę w tych dłoniach – Gai posyła mi szeroki uśmiech. Przysięgam, jego zęby chyba się błyszczą i mienią w promieniach słońca. Są tak białe, że odbijające się od nich promienie niemal rażą mnie w oczy. Co on z nimi robi? Szoruje je codziennie węglem? – Jestem specjalistą w tej Wiosce od taijutsu i uwielbiam oglądać jak młodość przebija do nowego pokolenia, i wzbudza w nim takie pokłady siły!

     Z nim jest coś definitywnie nie tak. Myślałam, że ten kostium to już przesada, ale jego charakter jest jeszcze bardziej dziwaczny. Skoro Konoha polega na takich ludziach, już chyba nic nie powinno mnie zadziwić. Jakim cudem ta Wioska jeszcze jest w tak dobrym stanie?

- Pamiętam, że kiedyś w Akademii była pewna dziewczyna – ciągnie temat. – Była niezwykle silna, tak bardzo mi zaimponowała, że udałem się do Trzeciego prosić go, by pozwolił dołączyć do mojej drużyny czwartego członka. Obiecałem mu, że zadbam należycie o jej trening i o to, by stała się najsilniejszą kunoichi w całej Wiosce. Dasz wiarę, moja droga, że była w stanie rozwalić drzewo w wieku sześciu lat? Olbrzymi potencjał!

     Przecież on mówi o mnie, do cholery. Tylko ja zapisałam się na kartach Akademii, jako ta, której udało się przełamać na pół drzewo. Oczywiście, nie był to byle jaki krzak, tylko potężny masywny dąb, stojący niedaleko pola treningowego przez dobre kilka pokoleń. Nie zniszczyłam go umyślnie, to był mały wypadek. Goniłam jednego chłopaka, który zaszedł mi czymś za skórę, nie pamiętam kim był, ani co zrobił, ale wiem, że bardzo mnie tym wkurzył. Słyszałam już wtedy, że jeśli skumuluję czakrę w pięści i uwolnię ją w odpowiednim momencie będę w stanie obudzić olbrzymi pokład mocy. Próbowanie tego na dzieciaku było nieodpowiedzialne, ale w tamtej chwili raczej mnie to nie interesowało. Zamachnęłam się, ale zamiast w niego, trafiłam w drzewo, które na oczach mojego nauczyciela i całej klasy z hukiem runęło na ziemię. Pamiętam, że po tym wydarzeniu moi rówieśnicy bali się powiedzieć o mnie złego słowa. Bezpardonowo uznano, że jestem od nich o kilka poziomów wyżej i należy mnie unikać, by za darmo nie oberwać.
     Chyba dostrzegam pierwsze plusy mojej ucieczki z Konohy. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby Trzeci się zgodził i miałabym trenować pod okiem tego kolesia. Niekontrolowanie wyobrażam sobie jak ja wyglądałabym w takim kombinezonie i podobnej fryzurze. Nie chcę wiedzieć jak przedstawia się teraz moja mina. Czuję tylko, że mam wpół otwarte usta, zmarszczone brwi i cała moja twarz wykrzywiona jest w nieznośnym grymasie. Ten koleś swoim dziwactwem mnie nieco przeraża.
     Nagle każdy z nich jak na zawołanie poważnieje i wbija spojrzenie we mnie. Och, czyli odstawili już żarty i sympatyczność na bok.

- Wróciłaś w konkretnym celu? – pyta siwowłosy.

- Tak – oznajmiam krótko. – Chciałam tylko zajrzeć do dzielnicy mojego klanu i trochę tu posprzątać, ale… - przerywam na moment, by rozejrzeć się wokół. – Jest tego nieco za dużo.

- Szkoda, że nie ma tu Naruto – wtrąca Gai ze swoim uśmiechem. – Z pewnością by ci pomógł.

- Nie mam bladego pojęcia, kim on jest. – przyznaję po chwili namysłu. Naruto? Spotkałam kiedyś kogoś o takim imieniu? Moja pamięć poważnie kuleje. Poza tym, czy tak nie nazywa się przypadkiem to rybne coś, co podawane jest w ramen? Kto poważny nazywa tak dziecko?

- Jest jednym z członków mojej drużyny – odzywa się siwowłosy. – Drużyny Siódmej, dowodzonej przez Kakashiego Hatake. W nasz skład kiedyś wchodził jeszcze Sasuke, nim opuścił Wioskę. Słyszałaś może o tym?

- Tak. – kwituję krótko, bo właśnie doznaję olśnienia.

     Teraz już wiem o nich nieco więcej. To musi być ten słynny Kopiujący Ninja, o którym było głośno w Wiosce Ukrytej we Mgle. Słyszałam plotki o tym jak pokonał Zabuzę. Pod tym ochraniaczem zapewne skrywa swojego Sharingan. Bardzo mądre posunięcie z jego strony, by to zakryć. Nie jest nikim z Uchiha i widok tego oka u kogoś z poza klanu wywołałby niemałe kontrowersje. Jedynie ciekawi mnie, skąd on go ma, a raczej od kogo przeszczepił sobie oko.
     Zaciskam mocniej zęby. Sharingan to nie jest prezent na gwiazdkę. Obudzenie w sobie tych oczu wnioskuje o sile, jaką posiada ninja i nie należą się one byle komu. Skoro on je ma, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że zasłużył sobie na posiadanie i używanie go. Siła jaką ma w tym lewym oku zakrytym opaską jest niewyobrażalna. Ludzie, którzy nie mają pojęcia co się pod nim kryje i porywają się na walkę z nim w większości są głupcami. Sława jaką zdobył nie jest bezpodstawna. Podobno nie dość, że posiada Sharingan to w dodatku świetnie go opanował. Nic, tylko gratulować tak świetnego użytkowania z chluby mojego klanu, Kakashi.
     Teraz mniej więcej też rozumiem, dlaczego ten ogromny most nazwano Mostem Wielkiego Naruto w Krainie Fal. Czyżby to było na cześć tego chłopaka z jego drużyny? W tym momencie wzbudził moje zainteresowanie. W końcu bez powodu czyimś imieniem tak olbrzymich i popularnych budowli się nie nazywa. Musiał być albo wyjątkowo silny, albo zasłużył czymś sobie nadzorującemu całą budowę. Spytałabym o niego, ale nie chcę okazywać nikim zainteresowania. Przyszłam tu w zupełnie innym celu i żaden pierwszy lepszy wspomniany chłopak nie powinien mnie od niego odwieźć.

- Powiedziałbym mu, że potrzebujesz pomocy, ale aktualnie nie ma go w Wiosce. – mówi ten cały Kakashi.

- Nie jest Uchiha, więc tak czy siak, wolałabym by trzymał się od tego miejsca z daleka.

     Na chwilę zapanowuje cisza. Zakładam w tym czasie ręce na piersi i ponaglam ich wzrokiem. Wystarczająco już zgrywali miłych, przyszedł czas, by zostawili mnie w spokoju i dali mi możliwość ogarnięcia tego miejsca. Samej. Tak, chcę tu być sama, jako ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu Uchiha. Do tej pory jeszcze nie uświadomiłam sobie tego, jak bardzo jestem niezwykła. Ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu Uchiha na całym, calutkim świecie. Porównując do miliardów ludzi, jestem sama jedyna. Właśnie ja. Może gdyby przypisany mi tytuł był inny, odczułabym jakąś dumę z tego powodu, że go posiadam, ale ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu nie jest czymś, czym chcę się szczycić na prawo i lewo.
     Kakashi podchodzi nieco bliżej mnie, czego szczerze wolałabym by nie robił. Niechciana bliskość innych może różnie na mnie wpłynąć. Nie chciałabym już pierwszego dnia pobić jounina, choć i tak już nieźle nabroiłam. Załapałam się już na pościg i zniszczyłam kilka budynków. Świetny początek po długiej nieobecności. Nie zależy mi na jak najlepszym pierwszym wrażeniu, bo i tak długo tu nie zabawię, ale  nie chciałabym by od razu ludzie patrzyli na mnie spod byka. Jednak w sumie, znając przepaść jaka dzieli mnie od jego poziomu, wcale nie powinnam się obawiać tego, że coś mu zrobię.

- Masz rację, nie jest Uchiha – przyznaje. – Ale jeden z Uchiha to jego przyjaciel i sam po sobie wiem, że przyjaźń z którymś z członków twojego klanu potrafi znacznie zbliżyć do wszystkich przedstawicieli. Możesz być zła o to co powiem, ale przechodząc przez tę dzielnicę czuję się, jakbym odwiedzał daleką rodzinę, a widząc ich groby – wskazuje na cmentarz. – Czuję ucisk w sercu. Mam cząstkę z was w sobie, ciężko bym po części nie czuł się choć ułamkiem tego, czym wy byliście.

- Jesteśmy – mówię obojętnie. – My wciąż żyjemy.

     Kiwa z wolna głową. Zauważam, że nie boi się już mojego spojrzenia. Patrzy prosto na mnie, jakbym była zwykłym mieszkańcem, bez żadnego strachu, czy podejrzeń. Analizuje każdy fragment mnie i porównuje mnie do Sasuke. Wnioskuję to po tym z jak wielkim smutkiem na mnie patrzy. Nie spodziewałabym się, że jego odejście kogoś tak mocno dotknie. Byłabym w stanie rzec, że sprawy Wioski miał w głębokim poważaniu. Dlaczego więc ktoś tak bardzo przeżył jego ucieczkę?

- Mam do ciebie prośbę, Nasane. – mówi po chwili Kakashi.

     Waham się, czy pozwolić mu mówić. Nie przybyłam tu wypełniać czyjeś zachcianki, ani służyć pomocą. Przyczyniłoby się to do tego, że przywiązałabym się do tych ludzi i chcąc czy nie, ciężko byłoby mi stąd odejść. Choćby nie wiem co, nie mogę do tego dopuścić. Straciłam już cały klan, pozostał mi tylko Sasuke i Itachi z tych, których tam znałam. Więcej strat nie zniosę. Samotność to jedyne co mi pozostaje, dlatego muszę strzec się zawiązywania tu jakichkolwiek więzi. Konoha nie jest moim domem sama w sobie. Mój dom jest w dzielnicy mojego klanu, a tu już nikogo żywego nie ma. Koniec, limit bliższych znajomości się wyczerpał. Jeśli Sasuke i Itachi zginą pozostanę całkowicie sama i już więcej nie doznam żadnej straty. Właśnie tego chcę.
     Kakashi jednak nie zważa na to, czy wyrażam mu pozwolenie na mówienie i postanawia poprosić mnie, czy tego chcę, czy nie.

- Chciałbym, żebyś została członkiem mojej drużyny.

     Oniemieję. Człowiek zna mnie za krótko, by proponować mi współpracę. To tak jakby podejść do losowego przechodnia i mu się oświadczyć. Działanie w drużynie polega na ogromnym zaufaniu i świetnej współpracy, by całość wyszła zgranie. Ja się nie nadam, ani do tego, ani do tego. Nie mam pojęcia, jak on chciałby nauczyć samotnika walki w grupie, czy darzenia innych zaufaniem. To niemożliwe, by wiedział na co się pisze, prosząc mnie o coś takiego.

- Eee?! – krzyczy Gai. – Nie zgadzam się!

     Nie wierzę. On ma jednak olej w głowie i wie, że proszenie obcą osobę o dołączenie do drużyny jest jednak kompletną głupotą.

- To ja chcę ją do mojej drużyny! – krzyczy po chwili. Wiedziałam, to było zbyt nierealne, by on myślał logicznie.

- Wasz limit czterech członków się wyczerpał – wzdycha Kakashi. – Mi wciąż brakuje jednego po tym jak Sasuke odszedł.

- Rozgryzłem cię, Kakashi! – wrzeszczy Gai. Co on ma z tym darciem się? Przy nim w końcu kiedyś ktoś ogłuchnie, albo on zedrze sobie gardło. – Chcesz ją przyjąć, bo wtedy wasza kombinacja będzie o poziom lepsza od mojej! Ha! Niedoczekanie! Jesteś moim rywalem i nie pozwolę ci na nieczyste zagrywki!

- Jak chcesz rywalizować ze mną, gdy składy naszych drużyn będą nierówne?

- Tu nie chodzi o ilość, a o jakość, Kakashi.

- Właśnie przyznałeś, że z Naruto i Sakurą jesteśmy silniejsi od waszej czwórki.

- Nie przekręcaj moich słów, Kakashi! Nigdy nie powiedziałbym czegoś takiego!

     Odsuwam się od nich na bok. Przez te dziesięć lat przegapiłam moment, w którym Konoha tak zdziwaczała. Albo po prostu to ja mam takiego pecha i natrafiam na samych dziwaków od czasu, w którym przekroczyłam teren Wioski. Nawet nie zauważyłam, że podeszłam bliżej tych dwóch pozostałych kolesi.

- Nazywam się Asuma – mówi ten z chustą Strażników, wyciągając z ust papierosa. – A to Shikamaru, członek mojej drużyny. Musisz im wybaczyć. Kakashi uparcie szuka zastępcy Sasuke, by po tym jak Naruto wróci móc stanowić znów czteroosobową drużynę, a Gai nie ma zamiaru dać szans na to, bo podoba mu się przewaga jaką teraz nad nim posiada.

     Nie interesuje mnie to ani trochę. Nie jestem żadnym zastępcą Sasuke. To, że jesteśmy z jednego klanu wcale nie znaczy, że jesteśmy podobni. Nie chcę być w tej drużynie jako jego zastępca, a później gdyby wrócił zostać z niej wyrzucona. Ani tym bardziej nie chciałabym być w drużynie Gaia ze względu na to, że chcę by moja psychika pozostała w nienaruszonym stanie. I bębenki też. On naprawdę głośno krzyczy.
     W końcu zauważają, że wraz z Asumą i Shikamaru przypatrujemy się im z zażenowaniem i poważnieją. Podchodzą do nas i patrzą na mnie przez chwilę w milczeniu.

- Nie zgadzam się. – przerywam natrętną ciszę.

- Rozumiem – oznajmia Kakashi bez jakiegokolwiek cienia rozczarowania. – Jak długo tu zostaniesz?

- Miesiąc, może trochę mniej.

     Mam nadzieję, że tyle czasu ile podałam okaże się za małą ilością. On chce mnie w coś wkręcić i mi się to nie podoba. W razie czego ucieknę stąd przed czasem, mając nadzieję, że nie będzie mu zależało na tyle by mnie szukać. Nie, nie będzie. Skoro nie szukali mojego ciała wśród tych wszystkich ofiar, nie powinno im zależeć by odnaleźć mój trop, gdy już opuszczę Wioskę. Muszę tylko pamiętać by wrócić tu dyskretnie lub za kolejne dziesięć lat.

- Powinno wystarczyć. – mówi Hatake po chwili ciszy. Szlag by to.

- Na co? – pytam.

- Chciałbym żebyś porozmawiała z Naruto – odpowiada. – Jeśli po tym stwierdzisz, że nie dołączysz do drużyny, nie będę cię już o to prosił.

     Jedna rozmowa nie zmieni moich przekonań, ani tego, że nigdy nie zgodzę się skazać siebie na przywiązanie do kogoś. Nieważne jak bardzo bym się starała, nie dam rady odciąć się od ludzi, będąc z nimi w drużynie. Mogłabym się zgodzić na ten warunek, który mi postawił, ale wciąż mam wątpliwości. Kakashi jest za mądry i zbyt doświadczony by przekonanie kogoś do tak ważnej decyzji zlecił byle komu. Nie mam pojęcia, kim jest ten cały Naruto, ale jeśli Hatake wierzy, że będzie w stanie przekonać mnie do dołączenia nie powinnam lekceważyć jego umiejętności zjednania sobie ludzi. Skoro nawet Sasuke jest jego przyjacielem, tym bardziej powinnam się mieć na baczności. Z drugiej strony, może właśnie taka rozmowa jest mi potrzebna? Nie wiem w czym dokładnie coś takiego okazałoby mi się przydatne, ale może pomogłaby mi coś uświadomić. Jeśli Kakashi wierzy w tego chłopaka i daje mi wolną rękę co do decyzji, może istnieje gdzieś jakiś cień przekonania, że powinnam spróbować.
     W każdym razie mam czas na pomyślenie nad tym. Przy sprzątaniu takiego bałaganu, nic nie umili czasu bardziej niż idealny powód do rozmyślań.

- Zastanowię się nad tym. – mówię.

     Kakashi w milczeniu kiwa głową.

- Możecie już stąd iść. – oznajmiam.

     To nie jest prośba, ani pytanie. Oczekuję, że to zrozumieją i w przeciągu następnych kilku minut zostanę już sama pośród tych domów i w obecności zmarłych mojego klanu. Taka cisza i samotność w tym momencie są mi o wiele bardziej, niż potrzebne.
     Patrzą po sobie i przez chwilę zastanawiają się, czy postąpią dobrze i racjonalnie, zostawiając mnie tu samą. Co prawda, mogę czytać w myślach tylko wtedy, gdy nawiążę z kimś kontakt wzrokowy, ale dzięki tej umiejętności w większości poznałam jak działa ludzki umysł, co odczuwają i w jakich sytuacjach. To prawda, że każdy jest inny i ten sam bodziec może na kompletnie przypadkowych ludzi podziałać zupełnie inaczej, jednakże jest w nich nić podobieństwa, którą nauczyłam się kierować. Często jest tak, że patrząc na nich dostrzegam uczucia wymalowane na ich twarzach, a to o czym myślą jest dla mnie jak otwarta księga.
     Pierwszy na przód wychodzi Gai.

- Powinniśmy cię tu zostawić bez pewności, że już nic więcej nie zostanie zniszczone?

- Już się uspokoiłam.

     Uśmiecha się do mnie, ale nie do końca tak jak wcześniej. Teraz jego uśmiech nie jest tak szeroki, ale za to bije od niego szczerość i życzliwość. Patrzy na mnie, jakby przed nim stała naprawdę bliska mu osoba pokroju ulubionego ucznia, czy córki. Staram się nie zwracać na to uwagi i przypomnieć sobie jak wielkim kretynem był jeszcze przed chwilą. W końcu nie chcę by ktoś przywiązał się do mnie, lub na odwrót – ja do kogoś.
     Mimo to nie powstrzymuję go, gdy podnosi rękę i czochra moje włosy swoją olbrzymią dłonią. Nie jestem w stanie nawet przewidzieć tego ruchu, a co dopiero mu zapobiec. Jedynie odtrącam jego dłoń z mojej głowy i odchodzę od niego kawałek, wyraźnie nieprzygotowana na takie spoufalanie się ze mną. Gdybym była w stanie usunąć sama sobie wspomnienia, zrobiłabym to bez wahania. To niby taki nic nie znaczący gest, jednak wystarczający by niepotrzebnie zalegał mi w głowie przez najbliższy tydzień.  Powinnam im dać wyraźny znak, że zaprzyjaźnianie się z nimi to nie moja bajka i tracą tylko czas, próbując mnie do siebie przekonać.
     Odchodzą, pytając mnie o coś jeszcze, co zbywam krótkim mruknięciem. Nareszcie, myślałam, że już nigdy mnie nie zostawią i będą moją obstawą do końca życia. Mogę się w spokoju rozejrzeć i jeszcze raz przyjrzeć się temu, co zrobiłam. Wzdycham cicho. Dawno nie walczyłam i odczuwam ból w prawej pięści przy zginaniu palców. Jak na tak intensywny trening po o wiele za długiej przerwie, mocno się nadwyrężyłam. Regeneruję obolałe miejsce moim medycznym jutsu i gdy ból jest już tylko przeszłością kieruję się do jedynego miejsca, które do tej pory omijałam.
     Nie spodziewam się by mój dom został gdzieś przeniesiony, czy wyburzony, dlatego dziwię się, gdy nie widzę go w miejscu, w którym od zawsze stał. Rozglądam się jeszcze, ale ewidentnie coś mi tu nie gra. Mieszkałam niegdyś na obrzeżach dzielnicy, bo w centrum żyli jedynie ci najsilniejsi, którzy dowodzili całym klanem. Mojej rodzinie złożonej z ojca pracującego w spożywczym i matki zajmującej się cały czas domem dużo brakowało do tytułu geniusza. Właśnie dlatego ja byłam tak popularna. Dziecko niedorajd powinno być podobnym niewypałem, a nie kimś, kto byłby w stanie roznieść innych jak mrówki. Wszyscy się dziwili, inni zazdrościli, jedynie nie rodzice. Oni byli na to jakby przygotowani.
     I wtedy go dostrzegam. Stoi niewinnie pośród innych budynków i nie wyróżnia się niczym konkretnym. Ogródek, o który mama tak bardzo kochała dbać i w którym uwielbiałam jeść obiady teraz razi mnie tym jak bardzo jest zaniedbany. Okna przy głównym wejściu jako jedne z niewielu nie są wybite. Z tego co zdążyłam zauważyć Itachi rzadko robił wyjątki od wpadania ludziom do domu przez okno i rzadko decydował się na bardziej cywilizowane wejście. Ściany domu są w części wyblakłe i mogę się założyć, że w środku aż śmierdzi od pleśni. Praca, której się podjęłam wymaga długich lat roboty, a nie kilku dni. Po raz pierwszy łapią mnie wątpliwości. Zawsze można by wyburzyć te domy, a w ich miejsce postawić nowe. Nikt nie żyłby tu z przeświadczeniem, że w jego domu kiedyś doszło do olbrzymiej katastrofy. Jednak coś mnie blokuje. To mój dom, do cholery. Niszcząc go, niszczyłabym siebie. Odbudowując na nowo, cząstka mnie gdzieś by przepadła jak kamień w wodę.
     Przymykam oczy i wdycham zapach, gdy podchodzę nieco bliżej wejścia. Jako siedmiolatka często przystawałam w tym samym miejscu, bo czuć było z niego doskonale woń kwiatów z ogródka mamy lub świeżo gotowanego obiadu. Okno kuchni wychodziło na rabatki specjalnie po to, by mogła ich doglądać o każdej porze dnia i nawet nocy. Teraz czuję jedynie nieprzyjemny smród i odór dochodzący z wewnątrz.
     Nie idę dalej. To koniec na dzisiaj. Gdybym weszła do domu, prawdopodobnie szybko bym go nie opuściła. Nie powinnam na sam początek zadręczać się zbyt dużą ilością wspomnień. Do tak wielkiej tragedii należy podejść pomału, ostrożnie wymierzając każdy krok, bo zapadnięcie się w głębię jest naprawdę łatwe. Akt żalu i żałoby po tym co się tu wydarzyło mam już za sobą, a jeśli teraz wejdę do domu, będę przez niego przechodzić ponownie. Nie warto. Nie teraz. Odwracam się i kieruję do wyjścia. Jak na pierwszą wizytę od dłuższego czasu, mogło być na pewno lepiej, gdybym chociaż postarała się nie rozwalić niczego i nie rozpłakała na środku dziedzińca. Wrócę tu jeszcze, ale póki co…
     Czuję jak żołądek gwałtownie mi się zawija, a z mojego układu pokarmowego dociera nieprzyjemny dźwięk. Przypomina mi to, że w ustach nie miałam nic od ponad dwóch dni. Nie szastam pieniędzmi gdzie popadnie i żałuję ich nawet na jedzenie. Między innymi właśnie to jest powodem, przez który przypominam szkielet człowieka, na który nałożono cienką warstwę mięśni i skóry.

- Eh – wzdycham. – To znak, że chyba powinnam coś zjeść. 




~*~




Przepraszam za delikatne opóźnienie, ale dopiero niedawno wróciłam do domu. Przypominam tylko,  że tam na dole istnieje sekcja komentarzy, która naprawdę nie gryzie, a przynajmniej nie u mnie ;) 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Zapowiedź opowieści

Nie miała łatwego życia. W wieku siedmiu lat stracić najbliższą rodzinę i zostać zmuszonym do samotnej podróży po całym świecie to jeden z tych scenariuszy, których nie życzyłoby się nawet największemu wrogowi. Do tego, jakby już nie było wystarczająco przykrości, jej dom jest w opłakanym stanie i przechadzając się ulicami nie widać, by ktokolwiek tam kiedyś mieszkał. Ta dziewczyna nie chce już nigdy więcej nikogo stracić, dlatego od posiadania bliskich woli skazać się na samotność do końca życia. Ufa tylko sobie i swojej sile, którą przez lata budowała. Swoją sławę w innych krajach zawdzięcza wysokiemu poziomu opanowania medycznego ninjutsu, taijutsu i bardzo pożądanej umiejętności kontroli umysłu. Po dziesięciu latach spędzonych w nieustannej podróży wraca tam, gdzie to wszystko się zaczęło z nowymi przekonaniami i zupełnie innym celem. Niepowiedziane jednak zostało, że wszystko musi pójść po jej myśli i pewne osoby nie zechcą nieco zmienić jej toku myślenia, a wrogowie będą w spokoju czekać w ukryciu. Nadszedł czas, w którym musi w końcu ujawnić prawdę o tym, że masakrę jej klanu przeżyła jeszcze jedna osoba. Pora by pokazać wszystkim, na co naprawdę stać Nasane Uchiha.