czwartek, 17 sierpnia 2017

WAŻNE

Notka z cyklu "krótko i zwięźle". Moi drodzy, już wcześniej o tym wspominałam, ale teraz informuję was tak oficjalnie (ba, postarała się nawet o osobny post). Dotychczas całe wakacje pracowałam (pomagałam rodzicom w ich interesie, jeździłam w tę i w tamtą, że już sama przestałam wyrabiać). Czas na pisanie miałam ograniczony, ale jakoś się odnajdywałam. Jutro (czyt. piątek, 18 sierpnia), choć w sumie dzisiaj, bo piszę to po północy, wyjeżdżam na 10 dni do mojego braciszka (zdrobniale, tak serio jest dwanaście lat ode mnie starszy) i grafik będę miała zapchany, więc nie dość, że nie będę mogła nic pisać, to jeszcze nie dam rady nawet opublikować rozdziałów.

Przepraszam Was bardzo, jednak nie mam wpływu na to kiedy mogę wyjechać (minusy pracy w wakacje). Następny rozdział przewiduję na dopiero 3 września, niestety. Jeśli coś się zmieni postaram się dodać go za dwa tygodnie, jednak to już zależy od tego jak dużo będę mieć czasu czysto wolnego, który spędzić będę mogła przed komputerem. Nie chcę jednak jechać tam i większość czasu siedzieć przy laptopie, bo chciałabym spędzić ten czas z bratem, który jak na złość, przeprowadził się na drugi koniec Polski. Mam nadzieję, że to rozumiecie. Akcja póki co w opowiadaniu nie jest super rozbudowana, więc myślę, że więcej oczekiwania nie zrobi różnicy. Pierwsze rozdziały zawsze są nudne.

Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak pożegnać się z Wami na kilka tygodni i życzyć równie udanych wakacji, co mi. Rok szkolny się zbliża, więc tym bardziej trzymam też za Was kciuki, byście cieszyli się tymi ostatkami wakacji (:

Do następnego, kochani :*

niedziela, 13 sierpnia 2017

3. Wkracza Konohamaru!

     Absolutnie nie mam pojęcia, gdzie mogę zjeść coś dobrego, taniego i pożywnego, choć o wiele bardziej interesują mnie te dwie ostatnie cechy. Nie zwracam uwagi na smak, bo bycie wybrednym w momencie, w którym każdy twój grosz jest na wagę złota to czysta sprzeczność. Rozglądam się w poszukiwaniu zwykłego małego sklepu, do którego mogłabym zajść, kupić bułkę i wyjść, ale im dalej idę, tym mniejszą mam nadzieję, że coś takiego tu jest. Widzę same knajpki, kwiaciarnie, kawiarnie, już nawet sklepy z bronią widuję częściej, niż jakikolwiek tani market.
     Jedynym plusem całej tej sytuacji jest to, że tłok zrobił się znacznie mniejszy i mogę bez przeszkód iść środkiem drogi, nie obawiając się, że ktoś na mnie wpadnie. Wciąż się rozglądam, czytając nazwy sklepów i analizując ich zaopatrzenie. W końcu zrezygnowana wzdycham cicho i zaczynam po prostu iść przed siebie, licząc na to, że po drodze znajdę coś odpowiedniego.
     Jako taki spokój jaki mam od czasu, gdy zostałam sama pośrodku dzielnicy Uchiha zostaje mi gwałtownie odebrany przez jakiegoś pokurcza, który zagradza mi drogę. Z początku myślę, że ten dzieciak pomylił mnie z kimś, ale gdy wskazuje palcem w moją stronę i patrzy wprost w moje oczy, co już jest sporym błędem z jego strony, nie mam wątpliwości, że on naprawdę chce się ze mną bić. Nie wiem, czy ma mi go być żal, czy raczej powinnam odczuć wstyd, bo poskładam go na łopatki jednym ciosem na oczach tylu ludzi. Zaczynam myśleć, że to co się tu dzieje to już nie jest tylko i wyłącznie moja wina. Mieszkańcy Konohy sami z siebie dbają o to, by mój powrót był jak najbardziej widowiskowy.
     Przystaję i patrzę wprost na niego. Przyglądam się jego szalikowi, jak dla mnie nieco za długiemu, jeśli chce w nim walczyć. Owinięty wokół szyi wciąż sięga mu do pasa. Wystarczy, by przeciwnik dobrze go chwycił, a po chwili wisiałby w powietrzu, szamotając się i wierzgając nogami.

- Konoha to nie jest miejsce dla takich jak ty, kore! – krzyczy w moją stronę. – Nie wiem, co sobie wyobrażasz przychodząc tutaj i niszcząc budynki należące do Wioski, ale wiedz, że spotka cię za to kara!

     I niby ten smarkacz chce mi ją wymierzyć? Wzdycham cicho.

- Rzuć się na mnie i miejmy to już z głowy. – odpieram od niechcenia.

     Jedną z najbardziej irytujących rzeczy, nie tylko w Konosze, ale wszędzie, gdzie się tylko pojawię, jest za duże ego u niektórych dzieciaków. Tłumaczę to wiekiem, ale w większości przypadków po prostu spotykam głupków na swojej drodze. Nie lubię przez to dzieci w wieku do czternastu lat. Nie wiem ile już razy musiałam powalać na ziemię tych najbardziej natrętnych, którzy nawet po łomocie jakim dostali, wciąż wracali i chcieli się zrewanżować. Niektórzy nauczyli się nowych technik, a inni liczyli na łut szczęścia i na to, że w następnej walce nagle zapomnę jak działa moje ciało i jak powinnam atakować.
     Rusza na mnie, wydając z siebie dziki okrzyk. Zwraca tym samym uwagę każdego, kto jest wokół nas i specjalnie by obejrzeć ten pojedynek odciąga się od swoich obowiązków. Słyszę jakieś nawoływania, prawdopodobnie imię tego chłopca, ale on jest za bardzo pochłonięty mną i ignoruje to. Po drodze wykonuje Cieniste Klon Jutsu i zamierza zaatakować mnie wraz z czterema klonami naraz. Mądra taktyka, ale na beznadziejnego przeciwnika.
     Nie chcę walczyć na poważnie, ale za długa bójka może przynieść mi niesłuszną hańbę. Z drugiej strony, jeśli za szybko go pokonam, ludzie będą mieli mnie za zwyrodnialca, bo wyżywam się na dziecku, które już na pierwszy rzut oka nie ma ze mną szans. Nie mogę jednak włożyć za dużo siły w atak, bo niechcący go jeszcze zabiję. Cóż, pozostaje mi tylko jedno wyjście.
     Bez problemu unikam jego złączonego ataku i zachodzę od tyłu prawdziwego, ignorując całkowicie klony. Spojrzenie mi w oczy przed samą walką skazało go na natychmiastową porażkę. Sztuczki z klonami działają, póki shinobi nie nauczy się rozpoznawać z pośród nich prawdziwego. Oczywiście to nie jest proste, ale dla użytkownika technik kontroli umysłu to bułka z masłem dokładnie wychwycić, który z atakujących kieruje pozostałymi. Nieważne, jak silny jest shinobi, nigdy nie uda mu się stworzyć nowego mózgu dla zwykłego cienistego klona.
     Do ataku używam jednego palca, bo przy całej pięści oderwę mu głowę. Pstrykam delikatnie w jego włosy i to wystarczy, by po chwili wbił się po szyję w ziemię i nie mógł ruszyć. Jest uwięziony. Kucam naprzeciw jego głowy, tak by patrzył prosto na mnie. Zaciska mocno zęby, widać od razu, że jest mocno wkurzony. Nie może się uwolnić i póki co jest przez to skazany na mnie.

- Młody – zaczynam od niechcenia. – Jest kilka rzeczy, o których musisz pamiętać, gdy walczysz z przeciwnikiem silniejszym od ciebie. Po pierwsze, postaraj się przeanalizować jak działają jego techniki i odpowiednio dostosuj swój styl walki. Po drugie, nie biegnij wprost na niego, przeceniając swoje umiejętności. Kilka klonów nie wystarczy, żebyś poskładał kogoś na łopatki, jeśli twój wróg umie rozpoznać prawdziwego.

- Niby jak, kore?! – krzyczy, wiercąc się w ziemi z całych sił, próbując choć nieco oswobodzić. – Inny sposób chodu, czy co?

     Uśmiecham się delikatnie.

- Po trzecie, nigdy nie patrz przeciwnikowi prosto w oczy. To oznaka niedocenienia, zbyt wielkiej pewności siebie, co ostatecznie kończy się klapą, bo wróg cię miażdży, gdy przecenisz siebie. Poza tym, nigdy nie wiesz, czy w ten sposób nie wykopiesz sobie dziury na grób i nie wbijesz gwoździ do własnej trumny.

     Podnoszę się i nonszalancko otrzepuję mój czarny płaszcz z ziemi, wzdychając przy tym cicho. Ludzie patrzą na mnie z nieodgadniętym wyrazem twarzy, w którym widzę jednocześnie podziw i obojętność. Pokazałam, że jestem silna, ale kto nie dałby rady takiemu dzieciakowi?

- Jeszcze kiedyś cię pokonam, kore!

     Patrzę na niego z pod rzęs. Nie różni się niczym od innych zbyt pewnych siebie chłopców, których przyszło mi pouczać. Jakoś z dziewczynkami nie ma takiego problemu, one są o wiele bardziej rozważne, albo po prostu za bardzo się boją walki, krwi i brutalności, które najczęściej mi towarzyszą. Czasem jednak kierowanie się strachem może okazać się lepszym wyjściem, niż pozorna odwaga, która bardzo ściśle łączy się ze zwykłą głupotą. Przed nimi jeszcze długa droga, by zrozumieli z czym się wiąże życie ninja i z jak bardzo okrutnymi wyborami można się spotkać.

- Tak sądzisz? – odpieram.

- Zobaczysz – mówi już nieco spokojniej. -  Pokażę ci,  kore.

     Marszczę delikatnie brwi. A jednak myliłam się, on nie jest taki sam jak reszta dzieciaków. W nim naprawdę widzę wolę walki i chęć doskonalenia się w celu pokonania mnie. Mimo że rzucenie się na mnie było czystą głupotą, dostrzegam w nim potencjał na to by kiedyś był naprawdę silnym shinobi. Niektórzy oceniają szanse innych na podstawie ich aktualnego poziomu, nie biorąc pod uwagę jak wielką rolę odgrywa motywacja. Jakby na to nie spojrzeć, nawet dziecko najsilniejszych ninja na świecie nie da rady wspiąć się na szczyt, jeśli nie będzie mu na tym zależało.
     Patrząc na tego chłopca, robię coś czego nie powinnam, czyli porównuję go do siebie. No może nie do końca porównuję, jednak obserwując go, dostrzegam we wspomnieniach siebie. Ja jako dziecko sklepikarza i nierodowitej Uchiha uznawana przez wszystkich za przeciętniaka, stałam się geniuszem, z którym wiązano przyszłość całego klanu. On jako rozwrzeszczany nieudacznik, wyzywający prawdopodobnie kogo popadnie na pojedynek, chce wszystkim udowodnić, że potrafi i stanie się o wiele silniejszy. Jeśli będzie to konieczne, pokonam go tyle razy ile zechce się ze mną mierzyć, by osiągnął swój cel. Dodatkowa motywacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
     Nagle docierają do mnie krzyki z oddali i po zaledwie chwili przede mną pojawia się prawdopodobnie sensei tego chłopca z opaską zawiązaną na głowie i okularami z czarnym szkłem spoczywającymi bezpiecznie na jego nosie.

- Konohamaru, ile razy mam powtarzać, żebyś nie uciekał… - mówi karcącym tonem, póki nie spostrzega mnie, stojącej naprzeciw niego z rękoma założonymi na piersi. – Ty bęcwale!

     Mężczyzna bez jakichkolwiek pohamowań uderza chłopaka w głowę, po czym nerwowo podbiega do mnie i zaczyna bardzo szybko się kłaniać.

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarza. – To moja wina, nie upilnowałem go, ale nie sądziłem, że będzie na tyle głupi, by zakłócać twój spokój, panienko.

     Otwieram szerzej oczy. Jak on się do mnie zwrócił? Per panienko? W jakim ja stopniu przypominam mu kogoś takiego? Byłam kiedyś świadkiem, jak ludzie tak się zwracali do dziewczyn w moim wieku, ale one dwadzieścia cztery godziny na dobę chodziły w sukniach z najdroższych materiałów i wywodziły się ze szlachetnych rodów. Już prędzej rozumiem, gdyby zwrócił się tak do członka klanu Hyuuga, który chce być doceniany na każdym kroku, ale Uchiha to kompletnie inna bajka. Na samą myśl, że zrównał mnie z ich poziomem w moich żyłach krew zaczyna się gotować.

- Konohamaru!

     Dobiega do nas kolejna dwójka dzieciaków – dziewczynka w pomarańczowych stojących włosach i chłopiec w okularach. Podbiegają do poszkodowanego i zmartwieni pytają, czy coś mu się stało. Konohamaru patrzy przez cały czas na mnie i widać, że nikomu nie ma zamiaru udzielić odpowiedzi. Widzę w jego oczach taką żądzę walki, jakbym przynajmniej zdzieliła go kilkanaście razy z całej siły po twarzy, skazując na wstyd wśród tłumu.

- Może odczuwać ból głowy, ale wkrótce minie. – odpieram, zwracając ich uwagę na mnie.

     Gdy tylko mnie spostrzegają widzę jak na ich twarzach budzi się strach. Wzbudzam przerażenie w mieszkańcach, świetnie. Właśnie  tego oczekiwałam po Tsunade informującej ninja Konohy o powrocie kolejnej żyjącej Uchihy. Nie mogło obejść się bez strachu i niepewności, co bardzo mi pasuje. Ludzie będą mnie unikać i ułatwią mi tym samym pobyt tutaj.

- Jeszcze raz bardzo przepraszam – odzywa się prawdopodobnie ich sensei. – Mam nadzieję, że w niczym ważnym ci nie przeszkodził.

- Właściwie szukałam tylko miejsca, gdzie mogę coś zjeść. – oznajmiam. 

- Świetnie się składa – mówi mężczyzna. – Konohamaru, w ramach przeprosin zapłacisz za jej posiłek.

     Nie upadłam jeszcze tak nisko, by wyzyskiwać z dziecka pieniądze na jedzenie. Zamierzam zaprzeczyć i iść stąd, póki chłopiec wciąż jest uwięziony, ale nim zdążę otworzyć usta, mężczyzna daje radę go uwolnić bez najmniejszego trudu. Konohamaru nie wygląda na zadowolonego, gdy otrzepuje ubrania z ziemi i po jego minie domyślam się, że nawet nie ma za dużo pieniędzy by je dla mnie wydać. Choć bardzo kusi mnie wizja darmowego jedzenia, mam swoje granice i nie będę go zmuszać by za mnie płacił.

- Nie ma takiej potrzeby – odzywam się. – Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, a nie chciałabym żeby ktoś się przy mnie pałętał.

     Właściwie to jedną, a tak, mam całkowite wolne przez cały dzień od rana do wieczora, tak samo jak i następne tygodnie. Całe życie jestem na całodobowym urlopie, a zajęcia dobieram sobie sama według upodobań. Wbrew pozorom, podróżnikom naprawdę łatwo znaleźć jest jakąś pracę na krótki czas, o ile są sami. Im ich więcej, tym jest gorzej, bo nikt nie chce mieć za dużego tłoku na swoim podwórku. Mimo to, nie mogę przyznać im, że czasu wolnego mam od groma z oczywistego powodu.
     Wyraz twarzy mężczyzny staje się bardziej zacięty i stanowczy. Mam wrażenie, że moje zdanie odgrywa tu najmniej znaczącą rolę i niezależnie ode mnie, dzisiejszy posiłek postawi mi chłopiec. Czeka mnie upokorzenie do końca życia, jeśli natychmiast ich nie opuszczę.

- Bardzo cię proszę – mówi sensei tej trójki. – Staram się nauczyć go dyscypliny, ale nie jest podatny na to co mu wpajam i wciąż robi to na co ma ochotę. Nie chcę żeby ci przeszkadzał, zależy mi tylko na tym, aby przypomniał sobie czym jest wstyd i upokorzenie oraz poniósł za to karę.

     Głód dokucza mi tak bardzo, że gdyby nie moja duma, od razu chwyciłabym Konohamaru za szal i kazała wskazać mu miejsce, gdzie serwują najlepsze jedzenie w Wiosce. Nie mogę jednak znieść myśli, że wykorzystam dziecko, w dodatku po tym jak na oczach mieszkańców pokonałam go jednym palcem. O wiele prościej by było, gdyby ludzie nie zwracali na mnie większej uwagi i pozwolili w spokoju robić to co do mnie należy. Rezygnuję z ucieczki i namawiania go do odpuszczenia chłopakowi tym razem. W końcu to tylko posiłek, Zaprowadzi mnie do knajpy, da pieniądze, pójdzie sobie, a ja zapomnę o całej sytuacji. Przecież nie musi siedzieć przy mnie, a okazji do darmowego jedzenia nie wypada przepuścić. Czuję się okrutnie, że tak myślę. Chyba powinnam jednak zadbać o to, by głód nie dokuczał mi aż tak bardzo.
     Konohamaru chowa dłonie do kieszeni i podchodzi do mnie ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nietrudno się domyślić, że pomysł na karę ani trochę mu się nie podoba, jednak nie próbuje nawet namówić swojego kapitana do zmiany decyzji. Wola walki jaką przed chwilą okazywał mi wyparowała, gdy w pobliżu pojawił się ten mężczyzna.

- Nie mam za wiele oszczędności, kore – mówi zawstydzony. – Ale mogę dać ci kupon do Ichiraku Ramen.

     Spytałabym co to takiego, ale wydaje mi się, że tylko się ośmieszę, dlatego mruczę krótko, że nie robi mi różnicy co zjem i gdzie. Na jego twarzy widzę delikatną ulgę i niemal dostrzegam jak mały kamyk spada z jego serca. Uczucia, które w nim buzują są tak silne, że nie muszę nawet zagłębiać się w jego umysł, by je zobaczyć. Czasem tak się da.
     Puszczam go przodem, bo nie mam pojęcia, gdzie to miejsce jest. Domyślam się, że podają tam ramen i już zaczynam mieć wątpliwości, czy powinnam tam iść. Nigdy w życiu nie jadłam czegoś takiego, nawet za dużo razy tego nie widziałam na oczy. Poza tym ostatni raz jadłam coś pałeczkami kopę lat temu. Może jednak jedzenie czegokolwiek i gdziekolwiek było złą odpowiedzią. Powinnam poprosić o trochę drobniaków, ale wtedy nikt by pewnie nie uwierzył, że za taką ilość pieniędzy kupię cokolwiek pożywnego. W tym momencie największym problemem powinien być tragiczny stan mojej dzielnicy, a nie to czy nie narobię sobie wstydu, próbując coś zjeść po raz pierwszy od bardzo dawna używając pałeczek.
     Docieramy na miejsce szybciej, niż sądziłam. Spodziewałam się raczej jakiegoś budynku z wejściem, stolikami, kasą, a nie zwykłej budki z ladą i kilkoma siedzeniami. Napis nie pozostawia wątpliwości, to na pewno tutaj. Konohamaru wchodzi do środka, a ja stawiam kroki niepewnie za nim. Gdy tylko zajmuję miejsce dobrze wyczuwam zapach świeżo przyrządzanego jedzenia. Jestem ciekawa, czy kupon, którego chce użyć chłopiec ma jakąś określoną ilość dokładek. Niewykluczone, że zaraz najem się do syta po raz pierwszy od dziesięciu lat. Raz mogę sobie pozwolić na taki luksus.
     Konohamaru jest tu chyba stałym klientem, bo kucharz wraz ze swoją pomocnicą od razu go rozpoznają. Co innego ze mną. Na mnie patrzą nieco zdziwieni, ale po chwili na ich twarz z powrotem wpada uśmiech.

- Witamy w Ichiraku Ramen – mówi kucharz. – Konohamaru, nigdy nie sądziłem, że przyprowadzisz taką dziewczynę. Przepraszam, że w ciebie wątpiłem.

     Rozumiem, że to żart, ale naprawdę ani trochę nie jest śmieszny. Patrzę na mężczyznę z politowaniem i przenoszę wzrok na miejsce jego pracy. Wychodzi na to, że wszystko przygotowywane jest tutaj, pod nosem klienta, by mógł ze zniecierpliwieniem doglądać jak doprawiany jest jego posiłek. Może to było świadome zagranie, by zatrzymać go tu jak najdłużej i podsycić do wzięcia dokładki.
     Konohamaru rzuca na ladę kupon, a po jego minie widzę, że zaraz naprawdę spali się ze wstydu. Aż w niewielkim stopniu zrobiło mi się żal tego dzieciaka.

- Szefie, ja tylko miałem pokazać gdzie może coś zjeść i zapłacić za jej jedzenie, kore! – krzyczy poddenerwowany.

- Kupon na darmowe ramen jest według ciebie formą zapłaty? – śmieje się dziewczyna w brązowych włosach stojąca obok kucharza.

- Ten kupon jest dla mnie czymś więcej, niż zwykłym świstkiem papieru, kore – mówi chłopiec, a na jego twarz znikąd wpełza uśmiech. Momentalnie łagodnieje, a jego twarz przybiera wyraz, jakby przypomniał sobie coś miłego. – Dał mi go Naruto, zanim wyruszył na trening. On się z takimi rzeczami rzadko rozstaje i rozumiem, dlaczego mi go oddał. W końcu nie mógłby z niego skorzystać, dlatego chciał zrobić z niego jakiś pożytek. Chciałem mu go zwrócić, gdy wróci, ale w wyniku nagłego wypadku chociaż go wykorzystam.

     Naruto, tak? Znów w rozmowie z kimś przewija mi się ten koleś i chyba powinnam to wykorzystać. Skoro Kakashi chce mnie wrobić w rozmowę z nim, chciałabym chociaż wiedzieć czego spodziewać się po tym chłopaku. Konohamaru wydaje mi się kimś, kto jest z nim w miarę blisko, a na pewno zna go na tyle, że chociaż odrobinę rozjaśni mi z kim mam tu do czynienia. W dodatku dzieciakami w jego wieku dość łatwo manipulować, więc wyciągnięcie z niego informacji bez zbędnego wydawania się powinno być bułką z masłem. I już nawet mam pomysł.
     Zabieram kupon z lady, nim kucharz zdąży go podnieść i wręczam z powrotem Konohamaru. Ani on, ani tutejsza obsługa nie wiedzą do końca dlaczego to zrobiłam.

- Zatrzymaj go, skoro tyle dla ciebie znaczy. – mówię do niego.

- Ale wydałem wszystko z mojego kieszonkowego – mruczy zawstydzony. – Nie mam jak inaczej zapłacić.

- Też mi problem – odpieram. – Sama za siebie zapłacę, a twojemu mistrzowi nie powiem prawdy.

- Poważnie?

     Konohamaru patrzy na mnie ze świecącymi oczami, najwyraźniej zachwycony takim wyjściem z sytuacji. Czasem, gdy ktoś myśli o czymś bardzo intensywnie jestem w stanie to usłyszeć, gdy będzie patrzył mi w oczy. W tym momencie dobiegają mnie słowa, że jestem odjazdowa i jednak się co do mnie pomylił. Czuję się zażenowana, że tak mnie określił, dlatego natychmiast wzrok z jego oczu przenoszę na szalik, by tego nie słyszeć. Nie mów jeszcze hop, chłopczyku, ja nie robię nic ot tak za darmo.

- Nie tak szybko – odzywam się, gdy już chce się ze mną żegnać i odbiec w swoim kierunku. – 
Opowiesz mi o czymś i nikomu o tym nie wspomnisz.

     Patrzy na mnie nieco przestraszony i zdecydowanie za głośno przełyka ślinę. Z przerażeniem kiwa głową i wraca do środka. Taką reakcję wywołał w nim mój nie cierpiący sprzeciwu ton. Cóż, czasem potrafię być stanowcza, a zarazem nieco straszna. Właśnie dlatego manipulowanie dzieciakami to dla mnie pestka. Przerażone wyśpiewają wszystko, czego się od nich oczekuje i nikomu nawet nie pisną o tym słówka, jeśli odpowiednio im się zagrozi. Jedynie mam wątpliwości co do tego kucharza i jego pomocnicy. Nie powinnam być w ich obecności za bardzo wścibska, bo niewykluczone, że informacje wyjdą poza tę budkę.
     Składam zamówienie, choć to za dużo powiedziane. Po prostu pytam, co według nich jest tu specjałem i proszę o podanie mi tego, jednocześnie modląc się by nie wyniosło mnie to ponad połowę tego co aktualnie mam w kieszeni. Jako podróżnik nie mam swojego domu, ani skrytki z pieniędzmi, więc cały swój dobytek noszę przy sobie. Jeśli spłuczę się tutaj, chcąc czy nie, będę musiała komuś tu pomóc, by nieco zarobić. I tyle było z mojego darmowego posiłku. Oby cena jaką zapłaciłam za informacje będzie tego warta.
     Konohamaru siada obok mnie i przygląda się kuponowi, jakby zastanawiał się, czy jednak go nie wykorzystać, skoro zapłacę sama za siebie.

- Wróciłam do Wioski dzisiaj – zaczynam. – Nigdy wcześniej przez dziesięć lat nie przebywałam nawet w jej pobliżu, dlatego nie znam za bardzo tutejszych ludzi. Chcę cię wypytać o pewnego chłopaka, którego jak sądzę, dobrze znasz.

- Po co? – pyta chłopiec, nie odrywając wzroku od swojego kuponu. – Chcesz mu coś zrobić?

- Zbieranie informacji o swoich ofiarach w taki sposób mija się z celem – wzdycham, bo może i nie wyglądam, ale swoje doświadczenie w zabójstwach mam. W końcu takie zlecenia są najbardziej opłacalne, a jak nie ma się grosza przy duszy, bierze się to co ci dają, a nie szuka ogłoszeń do wyprowadzania psów. – Chcę uzyskać kilka informacji, poznać go, zanim się z nim spotkam. To coś w rodzaju dokładnego zbadania terenu, na który chce się wkroczyć. Nie zawsze można mieć pewność, że miejsce jest bezpieczne i na wszelki wypadek należy się upewnić.

     Konohamaru przenosi wzrok na mnie. Teraz nawet on patrzy na mnie podejrzliwie i niepewnie. Nie powinnam spodziewać się czegoś innego w sytuacji, w której jestem po raz pierwszy w Wiosce od dłuższego czasu. Nie ma bata, by ktokolwiek mi zaufał, a tym bardziej odnosił się w stosunku do mnie śmiało, szczególnie po tym, jak pokazałam im, że potrafię być niebezpieczna. 

- O kogo ci chodzi? – pyta.

- Naruto. – oznajmiam.

     Patrzy na mnie zdziwiony, po czym uśmiecha się delikatnie i śmieje cicho pod nosem. Marszczę brwi, nie rozumiejąc, o co mu dokładnie chodzi. Nie znoszę, gdy ludzie znikąd zaczynają się śmiać w rozmowie ze mną, bo rzadko rozpoznaję dlaczego to robią. Śmiech może tak naprawdę oznaczać wszystko – irytację, zdenerwowanie, pewność siebie, czy przede wszystkim rozbawienie. Ludzie znikąd upodobali sobie to jako reakcję na naturalne sytuacje. 

- Braciszek Naruto ostatnio jest wszędzie wychwytywany, kore – mówi Konohamaru, drapiąc się delikatnie w głowę. – Im bardziej zbliża się umowna data jego powrotu, tym częściej o nim słychać. Mieszkańcy Wioski nie mogą się doczekać, aż wróci silniejszy niż przedtem.

- Silniejszy?

- No tak, Naruto specjalnie wyruszył na trzyletni trening, by zdobyć więcej umiejętności i stać się lepszym shinobi, kore. Mógłbym się z tobą założyć, że będzie w stanie cię zmieść z powierzchni ziemi, gdy wróci.

     Ignoruję to, a przynajmniej się staram. Nie ma sensu wszczynać pojedynków tylko po to, by udowodnić, że jakiś smarkacz się myli. Znam swoją siłę i moje słabości. Wiem, że nie jestem nie do pokonania i zdaję sobie sprawę, że chodzą po tej ziemi silniejsi ode mnie. Wierzę w moją moc i to, że potrafię kogoś roznieść w drobny mak. Jednocześnie wiem, kiedy należy się wycofać i bezsensownie nie walczyć. Taka walka nie gwarantuje zwycięstwa, a w razie jego osiągnięcia nie zdobędę niczego cenniejszego niż podziw jakiegoś chłopca. 
     Nie przejmuję się tym, że według tego dzieciaka Naruto jest piekielnie silny. Bardzo łatwo zaimponować chłopcom w jego wieku. Wystarczą przeciętne umiejętności i bycie miłym, żeby ktoś taki jak Konohamaru widział w zwykłym człowieku boga.

- Dlaczego tak sądzisz?

     Nie muszę walczyć z Naruto, więc nie ma konieczności poznania jego umiejętności. Pytam z czystej ciekawości. Konohamaru odsuwa się na krześle nieco do tyłu i uśmiecha się jeszcze szerzej. Wygląda na to, że wspomina chłopaka nad wyraz dobrze. Nawet jego nastrój i uczucia straciły na sile i już ich nie widzę. W końcu się uspokoił.

- Bo on nigdy się nie poddaje, kore – mówi po chwili Konohamaru. – Potrafi znieść tysiące ataków, a i tak znajdzie w sobie siłę by wstać i walczyć dalej. Mimo że widać jak słabnie z każdą sekundą, on zawsze stara się wygrać.

     Tyle? Wzdycham cicho i bawię się kosmykiem moich czarnych i prostych jak nitki włosów. Oczywiście, wytrzymałość na polu walki jest potrzebna, żeby po jednym ataku nie mieć dość. Nieważne jak silny jest shinobi i jak świetnie unika ciosów, w końcu i tak oberwie, albo przez roztargnienie, albo upartość przeciwnika. Wtedy tylko od siły wroga i mocy obrony zależy jak wielkie skutki poniesie ten atak. O tym jak ważne jest trafienie przeciwnika wiem najlepiej. Zazwyczaj cała moja taktyka walki opiera się tylko na tym i to wystarcza. Jeden cios przepełniony ogromną siłą zdolną do roztrzaskania nawet najmasywniejszych budynków. Tak, to w zupełności wystarczające w moim przypadku, by pokonać każdego, o ile nie padnę z wycieńczenia pierwsza od niego.
     Konohamaru, widząc jak bardzo niewzruszona pozostaję, postanawia obrać nieco inną taktykę.

- Poza tym – odzywa się chłopak. – Trenuje go ten słynny Jiraiya, jeden z trzech legendarnych sanninów, jeśli dobrze kojarzę. Nie ma opcji, by nie wrócił silniejszy, kore.

     Kamienny wyraz twarzy mam opanowany, więc nie daję po sobie poznać jak bardzo mnie tym zdziwił. Nie wiem w co ciężej mi uwierzyć. Jiraiyę widziałam raz, gdy Tsunade odwiedziła moją mamę. Pałętał się przy niej i z tego co kojarzę, nie za miło go wspominam. Pierwsze nasze spotkanie wyglądało tak, że podszedł do mnie, uszczypnął w policzki i zaczął robić głupie miny jakbym była niemowlakiem. Potem już tylko słyszałam plotki o nim i o jego pracy nad książkami. Nigdy nie wątpiłam w to, że jest bardzo silny, bo mama zawsze wpajała mi, że Trójka Legendarnych Sanninów porównywana jest do superbohaterów, którzy mieli duży wkład w nasze bezpieczeństwo. Powtarzała, że nie mam się czym martwić, skoro Tsunade będzie przy mnie w najgorszym możliwym scenariuszu, a wraz z nią zapewne Jiraiya.
     Zaciskam mocniej pięści pod stołem, żeby Konohamaru nie spostrzegł jak zdenerwowana jestem. Ktoś taki jak Jiraiya nie mógłby wziąć pod skrzydła słabeusza, skoro jego uczniem był nawet Czwarty Hokage. Naruto, kimkolwiek jest, musi być naprawdę silny i ma w sobie to coś, czego od zawsze poszukuje ten sannin.

- Kiedy ma wrócić? – pytam po krótkiej chwili na pozbieranie myśli.

- Nie mam pojęcia, kore – odpiera chłopiec. – Wyruszył trzy lata temu, więc lada dzień można się go spodziewać.

     Kucharz podaje mi w tym momencie miskę z jedzeniem. Wygląda naprawdę smacznie, wszystko jest tak idealnie ułożone i tak pięknie pachnie, że aż żal mi chwycić za pałeczki i zacząć jeść. Chwila wahania mija, gdy burczenie w brzuchu zaczyna się nasilać. Natychmiast chwytam dwie drewniane pałeczki i starając sobie przypomnieć jak się z nich korzysta, jednocześnie próbuję złapać makaron.

-  Może ty nie chcesz z nim walczyć – zaczyna Konohamaru. – Ale jestem pewien, że gdy tylko usłyszy o tobie, będzie chciał cię poznać i wyzwie na pojedynek. Może być na ciebie zły, kore.

- Niby dlaczego? – wzdycham niewyraźnie, dmuchając delikatnie na jedzenie by nieco ostygło. Zapomniałam już jak to jest jeść coś gorącego, smacznego i świeżego, więc od razu poparzyłam sobie język.

- Zniszczyłaś dzielnicę klanu, z którego pochodzi jego przyjaciel – odpowiada jednocześnie mierząc mnie pełnym złości spojrzeniem. Szybko zmienił mu się nastrój, jakby miał porządne wahania między radością a wściekłością. – Nie odpuści ci tego.

    Parskam śmiechem. Żałosne, naprawdę. Nie obchodzi mnie jakie mniemanie o sobie ma ten cały Naruto, ale jeśli myśli, że sprawy Uchiha są jego, to grubo się przecenia. Nie ma znaczenia, czy Sasuke był jego przyjacielem, skoro tak czy siak opuścił Wioskę, nie wysilając się nawet na jakiekolwiek pożegnanie i wyjaśnienie. Teraz ja tu jestem i nie pozwolę, by tandetną sprawiedliwość wymierzał mi głupek, który myśli, że jest częścią mojego klanu.

- Jeśli tak się sprawy mają – zaczynam spokojnie, ale czuję jak złość we mnie buzuje. – Powiedz mu, że sprawy Uchiha nie leżą w jego interesie.

- Twojego?

     Konohamaru wygląda na zaszokowanego. Odbieram to jako znak, że wieści wcale nie rozchodzą się tak szybko jak myślałam. Kątem oka dostrzegam, że nawet przysłuchujący się naszej rozmowie kucharz z jego pomocnicą są mocno zdziwieni tym, że przedstawiam się jako członkini dawno wymordowanego klanu. Kwestią czasu jest, gdy każdy mieszkaniec się dowie i pełne szoku twarze odejdą w nicość, bo ludzie będą już mnie znać. Nie chcę być popularna, ale nie ma innego wyjścia.

- Uchiha Nasane – odpieram od niechcenia. – Nie przedstawiłam ci się jeszcze?

    Wykorzystuję chwilę, gdy chłopiec jest jeszcze niezdolny do rozmowy i próbuję makaronu. Już samo jedzenie wygląda dobrze, a smak jest jeszcze lepszy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam coś tak smacznego. Choć nie, pamiętam, ale tego nie chcę. Ciepły posiłek przywodzi mi na myśl mamę. Rozmowy przy jedzeniu przypominają mi o naszych obiadach, na które tata specjalnie zrywał się z pracy. Jedynie gwar na ulicy mi przeszkadza, bo w dzielnicy zawsze było cicho i nikt nikomu nie przeszkadzał hałasem. Zawsze, nawet w tę tragiczną noc nikt nic nie wiedział, dopóki zabójca nie wbiegł mu do domu.
     Moment. Zaciskam mocniej pałeczki, ignorując całkowicie dzieciaka. Przecież słyszę w głowie wciąż krzyki i wołanie o pomoc, gdy tylko przechodzę przez dzielnicę. Jak to możliwe, by przez jedną wersję wydarzeń przebijała się druga? To niemożliwe, by ktoś grzebał w mojej pamięci i tworzył wspomnienia takie jakie chciał. Zbyt dobrze znam się na umyśle człowieka, żeby ktoś mógł użyć takiej sztuczki na mnie. Więc jak to możliwe? Te zaniki pamięci, błędne wspomnienia, których mam kilka wersji. Coś tu nie gra.

- Słuchasz mnie w ogóle, kore?

     Spoglądam na zirytowanego Konohamaru. Wygląda jakby chciał mnie nawet uderzyć, żeby tylko przywrócić do rzeczywistości. Widząc jak wyrywam się z zamyślenia, wzdycha poddenerwowany.

- Spytałem cię jak to możliwe, że przeżyłaś i nikt nic o tobie nie wiedział.

- Uciekłam – odpowiadam takim tonem, jakby to była dla mnie najłatwiejsza rzecz na świecie, a wcale tak nie było. Ale co innego mi pozostawało oprócz tego? Nie chciałam polegać na Wiosce Liścia po tym jak Tsunade mnie zawiodła i pozwoliła moim rodzicom umrzeć. Tak naprawdę ucieczka i życie na własną rękę, mimo iż straszne, były dla mnie najlepszym wyjściem i wcale tego nie żałuję. – A o powód pochowania mnie bez znalezionego ciała powinieneś spytać kogoś innego.

- Nikt nigdy nawet o tobie nie wspomniał – mówi już spokojniej. – Nawet braciszek Naruto mi nic nie mówił o kolejnym żyjącym Uchiha, więc Sasuke pewnie też o tobie nie opowiadał, kore.

- Po co w zwykłej rozmowie poruszać rozmowę dawno zmarłej przyjaciółki?

- Nigdy nie chciałaś ich wyprowadzić z błędu?

     Dobre pytanie. Czy chciałam? Słysząc to pytanie zawsze myślałam o mieszkańcach, nie wiedząc czemu ciągle pomijając tych co pozostali – Sasuke i Itachi. Czy kiedykolwiek chciałam im powiedzieć, że żyję? Na pewno. Z pewnością chciałam, tylko zachodu z tym byłoby za dużo. Samo znalezienie ich byłoby trudne, szczególnie gdy Sasuke na powrót zaczęłam się bardziej interesować, gdy opuścił Konohę i mógł być gdziekolwiek na świecie. Poza tym nie byłam pewna ich reakcji. Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek byli dla siebie kimś bliższym. Pewne jest dla mnie, że widząc mnie nie rzuciliby się mi w ramiona i nie wyściskaliby za wsze czasy. Zresztą, czy to kogokolwiek by obchodziło, gdy jest się ostatkiem dawnej potęgi?

- Może gdybyś tu była od początku… - zaczyna Konohamaru. Teraz nieco smutnieje, ale tylko odrobinę, bo wciąż ma zacięty i pełen determinacji wyraz twarzy. – Może wtedy Sasuke by nie uciekł, kore.

     Dziwi mnie tym. Domyślam się, że nie chodzi mu tylko o niego, a w głównej mierze ma na myśli Naruto, który pewnie jak na przyjaciela przystało, bardzo tym wszystkim się przejął. Jednak to o czym powiedział… Wiele razy brałam pod uwagę, co by było gdybym pozostała w Wiosce. Prawdopodobnie nie byłabym tak silna jak teraz, bo to głównie podróże i do czego byłam zmuszana ukształtowały mnie na tak mocną kobietę. I przede wszystkim nie byłabym samotna, choć to niekoniecznie zaleta. To jak jest teraz mi pasuje i co prawda było naprawdę ciężko, jednak o własnych siłach dałam radę wspiąć się tak wysoko. Nie ma dla mnie większej dumy, niż to jaka się stałam po tym wszystkim. Ale czy wywarłabym na Sasuke tak duży nacisk, żeby postanowił nie opuszczać Wioski? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Tylko jedna osoba może jej udzielić.
     Wracam z powrotem do jedzenia, póki jeszcze mój posiłek nie ostygł. Odbiegłam nieco od tematu, po który tak naprawdę ściągnęłam tu Konohamaru. Skoro jeszcze tu siedzi powinnam wykorzystać ten moment.

- Wracając do Naruto – odrzekam. – Jaki on jest?

- Masz na myśli charakter? – pyta głupio chłopiec. Kiwam delikatnie głową. – Cóż, jest bardzo uparty i zawzięty, kore. Nie znosi przegrywać, dlatego trenuje ciężej niż jakikolwiek inny shinobi, by kiedyś móc sprowadzić Sasuke z powrotem do Wioski. Stawia przyjaciół zawsze ponad siebie, nie interesując się ile to wszystko może go kosztować. Czasami bywa bezmyślny, głupi i szalony, ale to już jego natura. Nie sposób go opisać inaczej, jest na swój sposób jeden jedyny wyjątkowy, kore. Ma w sobie coś, co do niego przyciąga i każdy kogo spytasz w Wiosce ci to powie.

     Nie oczekiwałam dokładnej charakterystyki, ale to powinno mi wystarczyć. Mieszam pałeczkami w ramen znów nieco odchodząc myślami od rzeczywistości. Coś co do niego przyciąga, tak? To musi być klucz, na który stawia Kakashi. Pewnie liczy na to, że Naruto przekona nawet mnie do zmiany swojej decyzji. Na moją twarz wstępuje lekki uśmiech spokoju. Nie mam się o co martwić. Skoro ten chłopak posiada tak ogromną umiejętność zjednania sobie ludzi, może ta rozmowa okaże się właśnie tym czego skrycie potrzebuję? Niech spróbuje wskazać mi inną drogę. Pozwolę mu. Jeśli mu się uda mnie przekonać, pewnie w jakiś sposób obali teorię o wiecznej samotności, w której chcę tkwić. Pewnie gdzieś za tym kryje się głębszy sens, bo chcę zyskać pewność, czy moje myślenie jest dobre. Ale jeśli mu się nie  uda, nie będę zawiedziona. Wciąż mam cel, za którym tu przyszłam.
     Swoją drogą ten chłopak mocno mnie zaintrygował. Wypadałoby go poznać przed wyruszeniem w kolejną podróż. Choć nie gustuję w wyzywaniu do pojedynków, to jako uczeń legendarnego sannina byłby idealnym przeciwnikiem do przetestowania mojej mocy.

- Możesz iść, Konohamaru – mówię po chwili. – Bardzo mi pomogłeś.

- Po co ci są te informacje, kore? – pyta. – Tak naprawdę, bo nie wierzę, że znikąd Naruto ci wpadł w oko.

     Mylisz się, dzieciaku. Wydaje się bardzo interesujący, tak do bólu, że nie mogę oprzeć się wizji spotkania go. Nie ekscytuję się tym, ani nie obawiam się go. Uczucie, które mi towarzyszy jest dziwne, ale jednocześnie bardzo znajome. To coś w stylu ulgi, spokoju, jakby moje ciało nagle wybudziło się ze snu trwającego tysiąclecia. Coś takiego, gdy jest się beztroskim dzieckiem i biega do utraty tchu z przyjaciółmi. Co prawda nie doświadczyłam tego uczucia, ale potrafię sobie je wyobrazić po tym co widziałam w cudzych myślach.

- Przekaż mu coś ode mnie – odpieram. – Gdy wróci powiedz, że ma ze mną do pogadania.

     Rzucam na blat pieniądze za jedzenie i zakładam na głowę kaptur. Materiał przyjemnie oklapuje na moje ciemne włosy i układa się wzdłuż głowy, przez co znów czuję się niezauważalna.

- Dokończ, jeśli chcesz. – mówię, wskazując miskę z niedokończonym ramen.

     Opuszczam budkę ze zdezorientowanym Konohamaru i pochłoniętymi pracą kucharzami. Przypomniało mi się, że mam coś jeszcze do zrobienia - tę jedną sprawę, w którą nie chciałam mieszać chłopca. Kieruję się w stronę obrzeży Wioski, tam gdzie mieszka moja rodzina od strony matki. Choć mogłabym poczekać, aż wieści się rozejdą żal byłoby mi nie obejrzeć ich rozdziawionych ust, trzęsących się dłoni i nie mających na czym spocząć wariujących tęczówek. Jestem już na tyle odważna i silna, że bez przeszkód mogę stanąć przed nimi i dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo nienawidzili mojego klanu i za każdym razem, gdy do nich przychodziłam patrzyli na mnie z ukosa, jakbym była trędowata. Chciałam uniknąć konfliktów, ale w tej sytuacji jeśli będzie to konieczne, rozniosę ich i wgniotę w ziemię.
     Zaciskam pięści coraz mocniej, im bliżej jestem linii domków jednorodzinnych. Mieszkają naprawdę niedaleko ochronnego muru, na tyle że z okna widać brukowany kamień ciągnący się ku górze. Ilekroć tu nocowałam, bałam się, że ta bariera chroniąca mieszkańców przed wrogiem nagle runie na moich oczach, a do domu wtargną zabójcy. Wtedy uznano, że ponosi mnie wyobraźnia. Jakiś czas później wydarzyła się katastrofa mojego klanu. I kto tu martwił się bez uzasadnienia?
     Odkąd pamiętam, nigdy za nimi nie przepadałam. Zawsze chodzili dumni, psiocząc i snując te swoje ideały o ninja, których nazwisko nie jest splugawione. Tak wiele razy chciałam im przyłożyć, ale z dwóch powodów nigdy do tego nie doszło. Pierwszym była mama, która wciąż była przy mnie i utrzymywała, że z rodziną należy żyć w zgodzie, nawet jeśli wytykają cię palcami i mówią, że stoczyłaś się na samo dno, zadając z kimś takim jak Uchiha. Drugim to, że byłam niewystarczająco silna by za jednym zamachem roznieść ich i dobytek, na który pracowali  całe swoje życie. Dziś się to zmieni. Dziś żaden z tych dwóch powodów nie istnieje.
     Czuję, że po wizycie w dzielnicy klanu buzują we mnie olbrzymie pokłady złości, które muszę w jakiś sposób wyładować, najlepiej na czymś co od dawna powinno pójść z dymem. Nie chcę się zemścić, bo pragnę czegoś innego – ich strachu. Chcę by oglądali jak klan, z którego szydzili odbudowuje się i na ich oczach rośnie w przerażającą siłę.  Mają widzieć, że matka nie popełniła błędu życia dołączając do Uchiha. Nawet jeśli słuchała ich pogardy, znosiła surowe spojrzenia w jej stronę, a na końcu tragicznie zginęła, nie zrobiła tego na marne. Zostawiła po sobie mnie – osobę, która ma im wbić do głowy to co jej się nie udało. Powód, dla którego przeszła do klanu spoczął na mnie i wbiję im go do głowy, choćbym miała zrobić to dosłownie.
     Na odpowiednią ulicę docieram w czasie kilku minut. Wciąż mam na sobie kaptur, więc nie budzę podejrzeń, dopóki nie podchodzę do jednego z domów i nie opieram się na furtce do ogródka, w którym ciężko pracuje moja ciotka – siostra matki, która na każdym kroku mieszała ją z błotem, bo jako najstarsza córka moich dziadków dorobiła się więcej od mojej mamy. Zawsze przechwalała się, jak jej dzieci zdobyły tytuł chuunina, lub jak osiągnęła tytuł Bohaterki za aktywny udział w walkach  Trzeciej Wielkiej Wojny Shinobi. Jaka szkoda, Mitsuko, że teraz na nic się to zda.
     Podnosi się z klęczek, chwyta w dłoń wiadro z wodą, ociera brudną od ziemi ręką pot z czoła i patrzy na mnie, wciąż pochyloną nad furtką, oglądającą świeżo dojrzałe warzywa. Nie zmieniła się za bardzo. Cały czas nosi ten sam zdarty niebieski fartuch do pracy. Jedynie do jej brązowych włosów związanych w kucyka doszła garść siwych, a na twarzy zagościło parę zmarszczek. Starość nie radość, ty wywłoko.
     Gdy zdejmuję kaptur, słyszę jak wiadro z hukiem spada na ziemię, a woda chlapie na wszystkie strony łącznie z kawałkiem mojego płaszcza. Mitsuko przykłada dłonie do ust i tak jak myślałam, trzęsie się jak galareta. Nie może oderwać ode mnie wzroku, jakbym właśnie chciała ją zabić, a ona była kompletnie bezbronna i pozostawało jej nieme błaganie. Przypomina coś w stylu rannej przerażonej zwierzyny, obserwującej jak oprawca z wolna idzie w jej stronę, wyjmując z buta nóż do oskórowania żywcem. Wciąż mam na uwadze to, że lubi wyciągać kunaie znikąd i zachowuję jeszcze bezpieczną odległość.

- Ty… - wydusza z siebie oniemiała po dłuższym czasie.


- Żyję – odpowiadam ze stoickim spokojem. – Trochę się podszkoliłam. Masz ochotę wypróbować co potrafię? 





~*~

Wiedziałam, że to możliwe, ale nie sądziłam, że tak szybko zapomnę o wstawieniu rozdziału. Duże przepraszam. Pamiętałam do godziny siedemnastej, a później jak na złość wyleciało mi z głowy. Pozostawiam was z trójką i liczę na komentarze i równie duży, jak długi jest ten rozdział, odzew z waszej strony. Do następnego, kochani :*

niedziela, 6 sierpnia 2017

2. Dzielnica klanu Uchiha

     W końcu zbieram się w sobie i jestem w stanie wejść na teren dzielnicy Uchiha. Przechodzę kawałek, co chwilę rozglądając się czy ktoś na mnie patrzy. Dziwię się, że nikt nie zainteresował się osobą, która pewnie jako jedyna zechciała zagłębić się w to co kryje to miejsce. Od razu zauważam, że niewielu tędy przechodziło. Nikt nie chciałby chodzić po takim pustkowiu ewidentnie bez jakiegokolwiek celu.
     Gdy patrzę na domy widzę makabryczne sceny tamtej nocy. Przypominają mi się krzyki i panika uciekających ludzi, za równo jak i tryskająca na ściany krew. Agonia, ból, cierpienie. Morderca pozostał bezlitosny, nie oszczędzając nikogo oprócz swojego młodszego brata. Gdyby ktoś mnie spytał, czy jestem wściekła na Itachiego za to co zrobił, bez wahania stwierdziłabym, że tak. Kto nie byłby zły o to, że ktoś bez ostrzeżenia wszedł mu z butami do domu i wymordował wszystkie osoby, na których mu zależało? Nawet ja żywię do niego olbrzymią urazę i wstręt za to, że posunął się do czegoś takiego. Jednak szukanie go i ciągłe życie zemstą nie jest dla mnie. To rola Sasuke. Nie widzieliśmy się od masakry, ale rozłożyliśmy zadania dobrze jak mało kto. On wyrównuje rachunki, ja zajmuję się tym by klan się odrodził. Ciężko mówić tu o jakiejkolwiek współpracy między nami, bo on nawet nie ma pojęcia, że nie jest jedynym ocalonym Uchiha. I póki o tym nie wie, tym lepiej. Nie chciałabym żeby nasze własne poglądy pokrzyżowały nasze plany.
     Nie pamiętam dobrze tamtej nocy, więc stwierdzenie, że przypominają mi się sceny, o których wolę nie pamiętać jest trochę naciągane. Słyszę krzyki i błaganie o pomoc, precyzyjne cięcia ostrza zabójcy i tryskanie krwi. Reszta to wytwór mojej wyobraźni, bądź tego co kiedyś podłapałam czytając innym w myślach. Widzę to wszystko jak urywany przez zły odbiornik film. Chwila akcji i nicość. Co zajmowało miejsce tej pustki? Czy to było coś o czym musiałam zapomnieć, by móc wrócić do normalnego funkcjonowania? Czy ceną zapomnienia tego było to czym się stałam?
     Idąc wciąż przed siebie docieram na główny dziedziniec, wokół którego umiejscowione są sklepy i wystawy. Przynajmniej kiedyś były. Atak miał miejsce w nocy, więc do teraz wszystko pozostało zamknięte oprócz sklepów całodobowych. Przechodzę obok domów, których okna są powybijane. Cóż, Itachi nie zawracał sobie głowy wchodzeniem przez drzwi jak cywilizowany człowiek. Przez chwilę się waham, ale biorę głęboki wdech tutejszego powietrza. Nie różni się za bardzo od tego w centrum Wioski. Jedyną różnicą jest to, że nie czuć tu zapachu innych ludzi – perfum, potu, czy jedzenia. Tu jest cicho. W głębi dzielnicy, w której teraz jestem nie słychać gwaru tłumów. Panuje tu swoisty spokój, który przyprawia mnie o mdłości. To miejsce kiedyś tętniło życiem, więc ta cisza szybko staje się nieznośna.  
     Kawałek dalej od dziedzińca jest cmentarz, na tyle rozległy, że nie dałoby się go nie zauważyć. Zaczynam po części rozumieć, dlaczego ofiary tej masakry mają osobne cmentarzysko. Grobów jest za dużo i nawet jeśli ludzie chcieliby pochować Uchiha wraz z innymi zmarłymi Konohy, miejsca po prostu by nie starczyło. To nie zmienia jednak faktu, że gdyby im zależało, powiększyliby cmentarz. Nie powinnam tego robić, ale przechodzę między nagrobkami i czytam wyryte na nich imiona. Jest ich tak dużo, ponad setka, a kto wie czy nawet nie dwie. Tak wiele zwłok zostało tu pochowanych, czy to dorosłych czy dzieci. Przechodzę obok imion moich znajomych, z którymi czasami trenowałam. Nie pamiętam teraz nawet ich twarzy, ale kojarzę imiona. Z każdym krokiem zaciskam coraz bardziej pięści i zęby, na tyle że odczuwam wzrastający ból.
     Swojego grobu nie zauważyłam od razu. Po prostu przelatywałam wzrokiem między nagrobkami bez celu, dopóki moje oczy nie dostrzegły najbardziej znanego mi imienia. Zatrzymuję się na chwilę i wbijam spojrzenie w kamienną płytę z wyrytym napisem: UCHIHA NASANE. Zaciskam usta w wąską kreskę i podchodzę bliżej. Mój grób jest nieco mniejszy od pozostałych, dlatego że spoczywa w nim dziecko, przynajmniej według domniemania tych co pracowali przy zbieraniu ciał. Nawet nie wyryli lat mojego życia. Nie jest napisane kiedy się urodziłam, jedynie data śmierci jest znana – taka sama dla wszystkich osób tu leżących. Bruk jest wyblakły, a przy podstawie zaczął wyrastać mech. Wokół wszystkich grobów, nie tylko mojego, pnie się do góry wysoka trawa i chwasty. Samo plewienie tego wszystkiego zajmie mi lata, jeśli mam pracować tu sama. 
     Jestem wściekła, gdy nie widzę w pobliżu mojego grobu, nagrobków moich rodziców. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że cmentarz wybudowano, by oczyścić złe imię o Wiosce, a nie po to by uczcić pamięć o zamordowanych. Dziecko pochowali osobno od rodziców. Bezczelność jednak nie ma granic.
     Dobrze wiem, że to co chcę zrobić, będzie godne pożałowania później, ale mimo to szukam wzrokiem grobów mamy i taty. Liczę na to, że są gdzieś w pobliżu i w miarę szybko je znajdę. Dość mocno przeceniłam sumienie shinobi Konohy, bo muszę jeszcze sporo się naszukać by ich odnaleźć, a nawet oni nie są pochowani obok siebie. Ojciec leży kilkadziesiąt metrów od matki pośród ludzi, którzy pewnie nie byli mu znani. Chcę zostać przy nim kilka minut dłużej, jednak czuję, że cała sytuacja z tym cmentarzem za bardzo mi ciąży i póki nie zobaczę wszystkiego, nie dam rady w spokoju stać i żałować za niego. 
     Gdy podchodzę nad grób mamy, ledwo słaniam się na nogach. Już wcześniej to zauważyłam, ale teraz zwracam na to o wiele większą uwagę – inny kolor nagrobka. Przy tych osobach, które znałam i mniej więcej wiedziałam skąd się wywodzą, wydało mi się to już podejrzane, ale przy mamie… Czuję złość. Dobrze wiem, co ten inny kolor oznacza – nierodowita Uchiha. Przy ludziach, którzy urodzili się Uchiha kolor jest jasnoszary, przy tych kobietach, co wyszły za jednych z nas, postarano się o ciemnogranatowy odcień. Zupełnie jakby po śmierci, ludzie chcieli pokazać tym co będą tędy przechodzić, kto z nas był kiedyś zwykłym mieszkańcem.
     Nie wiem jaki Konoha miała cel w takim odznaczeniu i szczerze mnie to nie interesuje. Uchiha nigdy nie szydzili z tych, co dołączali do klanu przez ślub. O ile osoba była silna i zasługiwała na nasze nazwisko, traktowano ją jak rodzinę. Ktoś z nas nigdy nie pozwoliłby na to, by tak zróżnicowano nasz skład. Uchiha to Uchiha, nie odgrywa znacznie to czy rodowity, czy nie. I właśnie dlatego czuję jak krew we mnie wrze, a z ust wydobywa się głośny wrzask.
     Liczyłam na to, że choć tutaj będę mogła w spokoju odetchnąć, zżyć się z tym miejscem jak kiedyś, nawet z tą wiedzą, że ta dzielnica jest teraz opuszczona i jestem jedyną żywą tu osobą. Chciałam spędzić chwilę nad grobami bliskich mi ludzi, powspominać ich i okazać należyte im zainteresowanie, którego pewnie przez te dziesięć lat się nie doczekali. Mogę się założyć, że Sasuke nawet tu nie zajrzał przez czas mojej nieobecności, dlatego chciałam być pierwszą, która jako ocalała pomodli się za nich i zapali im wszystkim po świeczce. Może to tandetne, ale tym ludziom należy się pamięć. Mieszkańcy Wioski wszystkich traktowali stereotypowo – Uchiha znaczy, że wrogi i nienawistny, dlatego lepiej go unikać, nawet jeśli nie żyje i od dawna gryzie piach.
     Nie pamiętam, gdy ostatni raz byłam tak wściekła. Z reguły panuję nad nerwami, bo gdy wkurzam się do tego stopnia nie mam pojęcia, co robię. Teraz jest podobnie. Nie panuję nad swoim ciałem, gdy uderzam o pierwszy lepszy dom z głośnym krzykiem rozrywającym moje gardło. Po budynku przychodzi czas na stragan już dawno zamknięty. Po chwili tracę poczucie tego co się ze mną dzieje i pozwalam dziwnej sile przejąć kontrolę nade mną. Widzę jak walę we wszystko co stanie na mojej trasie. Nie zwracam nawet uwagi, że cel miałam zupełnie odwrotny, niż to co teraz robię. Słyszę jak za mną padają po kolei budynki i widzę jak inne podzielają ich los. Rozwalam swoją własną dzielnicę, a złość jaka we mnie wrze jest tak wielka, że kompletnie to ignoruję.
     Robię to, dopóki wykończona padam na kolana i krzyczę kompletnie bezradna. Patrzę w niebo, ale obraz mam dziwnie zamazany, a policzki wilgotne. Nie, to niemożliwe. Nie mogłam się rozpłakać. Szybko przykładam nieco ubrudzoną dłoń do twarzy i gdyby nie to, że mam rękawiczki, prawdopodobnie rozsmarowałabym ziemię po całych policzkach. Faktycznie, czuję jak w materiał wchłania się woda. Nie jest jej dużo, ale jednak naprawdę z moich oczu spłynęły łzy. W innym miejscu wściekłabym się jeszcze bardziej za tak nonszalancki wybuch emocji, ale tutaj… Tak naprawdę to tutaj płakałam po raz ostatni i tutaj płaczę po raz pierwszy od dziesięciu lat. Mimo to czuję, że właśnie to miejsce wymaga ode mnie siły i nie okazywania słabości. W tę ziemię wsiąknęło wystarczająco już łez i krwi. Wystarczy.
     Klęczę tak bezczynnie z wzrokiem wbitym w niebo, póki nie słyszę dobiegających z oddali kroków. Trwa to zaledwie dwie minuty. Tylko tyle czasu spędziłam wyciszona po tym nagłym wybuchu, mogąc wczuć się bez problemu w to miejsce. Tylko tyle mi dali. Po częstotliwości kroków, domyślam się, że zaraz przede mną stanie kilku shinobi. Pewnie będą chcieli mnie stąd wyciągnąć. Ich niedoczekanie, nigdzie stąd się nie ruszę. Jedynymi, którzy powinni stąd iść są oni, chyba że pokażą mi akt urodzenia, który rozwieje moje wątpliwości, czy są Uchiha.
     Wstaję i odwracam się z wolna. Dostrzegam ich – czwórkę kolesi, biegnących w moją stronę w kamizelkach chuunina. Jeden ma zaczesane do góry czarne włosy, w ustach trzyma zapalonego papierosa, a w pasie ma obwiązaną chustę jednego z Dwunastu Strażników Ninja. Cóż, takich osobistości nie spodziewałam się spotkać już pierwszego dnia po powrocie. Drugi ma stojące siwe włosy, maskę przysłaniającą połowę jego twarzy, a jedno oko zakrył swoim ochraniaczem. Trzeci swoje ciemne włosy związał w grubą kitkę z tyłu głowy, a w uszach ma kolczyki. No i czwarty… Ten to chyba jest jakimś chodzącym żartem. Jest ubrany w zielony kombinezon, który razi nawet osobę taką jak ja. Z reguły nie interesuje mnie moda, ani to co ludzie noszą, ale patrząc na to w co ten koleś się ubrał czuję się jak prawdziwy znawca. Na dodatek ta okropna fryzura sprawia, że mam wrażenie, iż ten facet nie posiada za grosz gustu.
     Patrzą przez chwilę na mnie, a potem rozglądają się wokół i obserwują czego się dopuściłam.

- Panuje całkowity zakaz wstępu do tego miejsca – mówi ten siwowłosy. Chyba powinnam nauczyć się ich imion, bo kojarzenie ich z wyglądu jest nieco męczące. Nawet ja nie mam takiej pamięci i nerwów, by do wszystkich zwracać się cechami określającymi ich. – Nie sądzę, że jesteś stąd, dlatego tym bardziej nie powinnaś tu przebywać.

- Pomijając już to, że zrobiłaś z tego miejsca kompletną miazgę! – wykrzykuje to całkowite bezguście w zielonym kombinezonie. – Kobieto, wiesz w ogóle co tu się wydarzyło? To nie jest pole treningowe, a miejsce upamiętniające zmarłych Uchiha! Pójdziesz teraz z nami, porozmawiasz z Hokage.

     Zaciskam mocniej zęby. Nie mają pojęcia, tylko i wyłącznie to ich usprawiedliwia by tak się do mnie zwracać. Nie jestem księżniczką, co to to nie. Nie oczekuję specjalnych praw, obowiązujących tylko mnie. Jakby na to nie patrzeć, już je mam. Uchiha od dawna rządzili się inaczej, niż pozostali mieszkańcy, tylko i wyłącznie ze względu na to, że inni bali się ich ewentualnej zdrady. Dawano nam przywileje, żeby uśpić naszą czujność i sprawić wrażenie, że coś znaczymy dla tej Wioski.
     Chcę tylko pobyć w tym miejscu sama i samotnie znieść to, co zbierało się we mnie od ostatnich dziesięciu lat. To jest właśnie to, czego teraz potrzebuję, a ich obecność tutaj jest zbędna.

- Wynocha stąd. – warczę cicho.

- Co takiego? – mówi ten w kombinezonie. Nie mogę na to patrzeć, dlatego wznoszę oczy ku niebu. Może to, że na nich nie patrzę pomoże mi lepiej się kontrolować.

- Wiecie, gdzie jesteście – odpieram. – To dzielnica Uchiha i od lat tylko oni tu mogli być. Rzadko przychodził tu ktoś z poza klanu, chyba że w wyjątkowo ważnej sprawie.

- Wierz mi, że o tym pamiętamy – odzywa się ten, palący papierosa. On mnie najbardziej interesuje. Ta chusta z pewnością nie jest rozdawana na jakichś wyprzedażach staroci. Ten, kto ją dostanie ma się czym chwalić i absolutnie jest czymś, co może budować dumę. Musi być niezwykle silny, skoro ją posiada. – Przyszliśmy tu tylko ze względu na to, że nie na co dzień widzimy, jak ktoś roznosi tę dzielnicę w drobny mak. Ci ludzie może i nie żyją, jednak należy się temu miejscu spokój i cisza.

     Uśmiecham się pod nosem. Grają tak doskonale, że gdybym ich nie znała bez wahania 
stwierdziłabym, że to prawda. Wiem, że te współczucie i szacunek są udawane. W końcu kto chciałby, żeby nieznajomy myślał o nim jak o bezdusznym kolesiu?

- Słuchaj – zaczyna ten w tym przerażającym kombinezonie. – Nie mam bladego pojęcia, kim jesteś, ale tutaj nikt nie ma prawa przebywać, ani tym bardziej urządzać sobie treningu. Wyjdź z nami, bo jeśli użyjemy siły nie będzie z ciebie co zbierać.

     Nie mam zamiaru ich prowokować. Czterech na jedną to zbyt niesprawiedliwy układ, by móc się na niego szykować, szczególnie w sytuacji, w której jeden z nich należał kiedyś do Dwunastu Strażników i każdy z nich ma przynajmniej rangę chuunina. Porwałabym się na śmierć, wyzywając ich do walki.

- Gai, uspokój się – mówi ten z siwą czupryną. Przynajmniej znam imię choć jednego z nich, bo określenie „zwierzę w zielonym skafandrze” jest trochę za długie. – Powinniśmy zacząć przede wszystkim od tego. Przepraszam, że pytam o to z takim opóźnieniem. Kim jesteś? 

- Nazywam się Nasane – odzywam się bez zastanowienia, po czym wskazuję na nagrobki w centrum cmentarza. – A gdzieś tam jest mój grób.

     No i zapanowuje ta cisza, której tak bardzo oczekiwałam od samego początku. Nie słyszę nawet ich oddechów, więc czuję się jakby wcale ich tu nie było. Nareszcie oczekiwany spokój, mogę przymknąć oczy i mieć wrażenie, że jestem tu sama bez jakichkolwiek zbędnych ninja.

- Rozumiem – mówi ten z ochraniaczem przysłaniającym oko. – Jesteś Uchiha, prawda?

     Kiwam delikatnie głową. Może i się spytał dla pewności, ale wciąż mi nie wierzy. Stara się obrać jak najmniej podejrzliwy ton, ale wciąż dużo mu brakuje. Nie dziwię mu się. Też byłabym pełna dystansu do dziewczyny, którą pierwszy raz widzę na oczy i na dodatek wiem, że rozwaliła połowę dziedzińca należącego do klanu, z którego niby jak twierdzi pochodzi. Nie muszę czytać mu w myślach, by wiedzieć, że ma mnie za kompletną wariatkę.

- Dlaczego w takim razie zniszczyłaś te domy?

- Gdybyś był mną, gwarantuję ci, że puściłbyś z dymem całą tę dzielnicę – odpieram. – Nie będę się usprawiedliwiać, ani tłumaczyć, dlaczego jestem wściekła, widząc w jakim stanie jest mój dom. Jak ty byś się czuł, gdybyś po długiej nieobecności zastał swoje mieszkanie porośnięte chwastami, kompletnie opuszczone, bez śladów życia i wybudowanym cmentarzem w samym jego środku? Nieprzyjemnie to brzmi, prawda?

     Patrzę prosto na niego. Wiercę w nim dziurę spojrzeniem do tego stopnia, że musi skierować wzrok gdzieś indziej. Nie jest przyzwyczajony pewnie do spotykania takich ludzi jak ja, zresztą nikt nie jest. Nawet bez umiejętności wglądu w umysł, byłabym w stanie bezbłędnie odczytać jego uczucia. Jest mu mnie żal, współczuje mi tego, co tutaj widzę i chciałby zaoferować swoją pomoc, ale nie może. Reszta wygląda nieco inaczej. Ten cały Gai bardziej dziwi się temu, że ktoś z Uchiha jeszcze żyje, a ten od Strażników patrzy na mnie bez jakichkolwiek uczuć. Po chwili jednak znikąd się uśmiecha do mnie przyjaźnie.

- Przepraszamy cię za tak beznadziejne powitanie w naszej Wiosce – odpiera głębokim i niskim głosem. – Sporo czasu musiało cię tu nie być, prawda?

- Dziesięć lat. – odpowiadam beznamiętnie.

- Rozumiem. Nie chciałaś tu wrócić wcześniej? Sporo cię ominęło. Nie sądziliśmy, że żyje ktoś jeszcze z Uchiha.

     Ten gość wcale mi się nie podoba. Jego przyjazne nastawienie w stosunku do mnie za bardzo razi, czuję się z tym nieswojo. Jeszcze przed chwilą był gotów mnie stąd wyciągnąć choćby siłą, a teraz jak gdyby nigdy nic uśmiecha się, licząc, że to odwzajemnię. Rozumiem, że okres dziesięciu lat może namącić ludziom w głowie, ale aż tak? Gdy byłam młodsza nikt by się do mnie nie uśmiechnął z poza klanu, a co dopiero za cokolwiek przeprosił. Dlaczego on to robi? Boi się mnie? Może obawia się, że będę chciała zemścić się na Wiosce? A może niesłusznie myśli, że jestem podobna do Sasuke i woli mnie udobruchać na samym początku znajomości? Gdyby tak było, Sasuke pewnie nieźle im zaszedł za skórę, skoro muszą zniżyć się do życzliwości w stosunku do mnie.
     Po tym jak nie odpowiadam i ewidentnie nie mam zamiaru tego robić, podchodzi do niejakiego Gaia i bez skrupułów trzepie go w tył głowy. Albo nie zrobił tego lekko, albo ta bestia w kombinezonie świetnie udaje ból, gdy z jego ust wydobywa się cichy stęk.

- Wypadałoby ją przeprosić, co nie Gai? – mówi, patrząc na niego.

- Masz rację – potakuje. – Przepraszam cię, nie podejrzewałbym nawet, że tę tragedię przeżył ktoś jeszcze oprócz Sasuke. Rozmawiałaś może z Piątą?

- Tak – odzywam się po chwili. – Miała przekazać ninja, że nie jestem nikim groźnym.

- Polemizowałbym. – mówi Gai, wskazując na to co zrobiłam.

     Dopiero teraz zwracam na to większą uwagę. Przed chwilą stały tu jeszcze całe budynki mieszkalne, zaniedbane – to prawda, ale w całości. W tej chwili obserwuję zawalone pod sobą ruiny. Jedyne co pozostało nietknięte to fundamenty, a tak prawie siedem domów na przełomie minut się rozpadło, zostawiając po sobie nikły ślad. Do tego dochodzą jeszcze stragany, które już w żadnym stopniu nie przypominają tego czym były przed chwilą, albo do czego służyły.

- Musisz mieć olbrzymią siłę w tych dłoniach – Gai posyła mi szeroki uśmiech. Przysięgam, jego zęby chyba się błyszczą i mienią w promieniach słońca. Są tak białe, że odbijające się od nich promienie niemal rażą mnie w oczy. Co on z nimi robi? Szoruje je codziennie węglem? – Jestem specjalistą w tej Wiosce od taijutsu i uwielbiam oglądać jak młodość przebija do nowego pokolenia, i wzbudza w nim takie pokłady siły!

     Z nim jest coś definitywnie nie tak. Myślałam, że ten kostium to już przesada, ale jego charakter jest jeszcze bardziej dziwaczny. Skoro Konoha polega na takich ludziach, już chyba nic nie powinno mnie zadziwić. Jakim cudem ta Wioska jeszcze jest w tak dobrym stanie?

- Pamiętam, że kiedyś w Akademii była pewna dziewczyna – ciągnie temat. – Była niezwykle silna, tak bardzo mi zaimponowała, że udałem się do Trzeciego prosić go, by pozwolił dołączyć do mojej drużyny czwartego członka. Obiecałem mu, że zadbam należycie o jej trening i o to, by stała się najsilniejszą kunoichi w całej Wiosce. Dasz wiarę, moja droga, że była w stanie rozwalić drzewo w wieku sześciu lat? Olbrzymi potencjał!

     Przecież on mówi o mnie, do cholery. Tylko ja zapisałam się na kartach Akademii, jako ta, której udało się przełamać na pół drzewo. Oczywiście, nie był to byle jaki krzak, tylko potężny masywny dąb, stojący niedaleko pola treningowego przez dobre kilka pokoleń. Nie zniszczyłam go umyślnie, to był mały wypadek. Goniłam jednego chłopaka, który zaszedł mi czymś za skórę, nie pamiętam kim był, ani co zrobił, ale wiem, że bardzo mnie tym wkurzył. Słyszałam już wtedy, że jeśli skumuluję czakrę w pięści i uwolnię ją w odpowiednim momencie będę w stanie obudzić olbrzymi pokład mocy. Próbowanie tego na dzieciaku było nieodpowiedzialne, ale w tamtej chwili raczej mnie to nie interesowało. Zamachnęłam się, ale zamiast w niego, trafiłam w drzewo, które na oczach mojego nauczyciela i całej klasy z hukiem runęło na ziemię. Pamiętam, że po tym wydarzeniu moi rówieśnicy bali się powiedzieć o mnie złego słowa. Bezpardonowo uznano, że jestem od nich o kilka poziomów wyżej i należy mnie unikać, by za darmo nie oberwać.
     Chyba dostrzegam pierwsze plusy mojej ucieczki z Konohy. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby Trzeci się zgodził i miałabym trenować pod okiem tego kolesia. Niekontrolowanie wyobrażam sobie jak ja wyglądałabym w takim kombinezonie i podobnej fryzurze. Nie chcę wiedzieć jak przedstawia się teraz moja mina. Czuję tylko, że mam wpół otwarte usta, zmarszczone brwi i cała moja twarz wykrzywiona jest w nieznośnym grymasie. Ten koleś swoim dziwactwem mnie nieco przeraża.
     Nagle każdy z nich jak na zawołanie poważnieje i wbija spojrzenie we mnie. Och, czyli odstawili już żarty i sympatyczność na bok.

- Wróciłaś w konkretnym celu? – pyta siwowłosy.

- Tak – oznajmiam krótko. – Chciałam tylko zajrzeć do dzielnicy mojego klanu i trochę tu posprzątać, ale… - przerywam na moment, by rozejrzeć się wokół. – Jest tego nieco za dużo.

- Szkoda, że nie ma tu Naruto – wtrąca Gai ze swoim uśmiechem. – Z pewnością by ci pomógł.

- Nie mam bladego pojęcia, kim on jest. – przyznaję po chwili namysłu. Naruto? Spotkałam kiedyś kogoś o takim imieniu? Moja pamięć poważnie kuleje. Poza tym, czy tak nie nazywa się przypadkiem to rybne coś, co podawane jest w ramen? Kto poważny nazywa tak dziecko?

- Jest jednym z członków mojej drużyny – odzywa się siwowłosy. – Drużyny Siódmej, dowodzonej przez Kakashiego Hatake. W nasz skład kiedyś wchodził jeszcze Sasuke, nim opuścił Wioskę. Słyszałaś może o tym?

- Tak. – kwituję krótko, bo właśnie doznaję olśnienia.

     Teraz już wiem o nich nieco więcej. To musi być ten słynny Kopiujący Ninja, o którym było głośno w Wiosce Ukrytej we Mgle. Słyszałam plotki o tym jak pokonał Zabuzę. Pod tym ochraniaczem zapewne skrywa swojego Sharingan. Bardzo mądre posunięcie z jego strony, by to zakryć. Nie jest nikim z Uchiha i widok tego oka u kogoś z poza klanu wywołałby niemałe kontrowersje. Jedynie ciekawi mnie, skąd on go ma, a raczej od kogo przeszczepił sobie oko.
     Zaciskam mocniej zęby. Sharingan to nie jest prezent na gwiazdkę. Obudzenie w sobie tych oczu wnioskuje o sile, jaką posiada ninja i nie należą się one byle komu. Skoro on je ma, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że zasłużył sobie na posiadanie i używanie go. Siła jaką ma w tym lewym oku zakrytym opaską jest niewyobrażalna. Ludzie, którzy nie mają pojęcia co się pod nim kryje i porywają się na walkę z nim w większości są głupcami. Sława jaką zdobył nie jest bezpodstawna. Podobno nie dość, że posiada Sharingan to w dodatku świetnie go opanował. Nic, tylko gratulować tak świetnego użytkowania z chluby mojego klanu, Kakashi.
     Teraz mniej więcej też rozumiem, dlaczego ten ogromny most nazwano Mostem Wielkiego Naruto w Krainie Fal. Czyżby to było na cześć tego chłopaka z jego drużyny? W tym momencie wzbudził moje zainteresowanie. W końcu bez powodu czyimś imieniem tak olbrzymich i popularnych budowli się nie nazywa. Musiał być albo wyjątkowo silny, albo zasłużył czymś sobie nadzorującemu całą budowę. Spytałabym o niego, ale nie chcę okazywać nikim zainteresowania. Przyszłam tu w zupełnie innym celu i żaden pierwszy lepszy wspomniany chłopak nie powinien mnie od niego odwieźć.

- Powiedziałbym mu, że potrzebujesz pomocy, ale aktualnie nie ma go w Wiosce. – mówi ten cały Kakashi.

- Nie jest Uchiha, więc tak czy siak, wolałabym by trzymał się od tego miejsca z daleka.

     Na chwilę zapanowuje cisza. Zakładam w tym czasie ręce na piersi i ponaglam ich wzrokiem. Wystarczająco już zgrywali miłych, przyszedł czas, by zostawili mnie w spokoju i dali mi możliwość ogarnięcia tego miejsca. Samej. Tak, chcę tu być sama, jako ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu Uchiha. Do tej pory jeszcze nie uświadomiłam sobie tego, jak bardzo jestem niezwykła. Ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu Uchiha na całym, calutkim świecie. Porównując do miliardów ludzi, jestem sama jedyna. Właśnie ja. Może gdyby przypisany mi tytuł był inny, odczułabym jakąś dumę z tego powodu, że go posiadam, ale ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu nie jest czymś, czym chcę się szczycić na prawo i lewo.
     Kakashi podchodzi nieco bliżej mnie, czego szczerze wolałabym by nie robił. Niechciana bliskość innych może różnie na mnie wpłynąć. Nie chciałabym już pierwszego dnia pobić jounina, choć i tak już nieźle nabroiłam. Załapałam się już na pościg i zniszczyłam kilka budynków. Świetny początek po długiej nieobecności. Nie zależy mi na jak najlepszym pierwszym wrażeniu, bo i tak długo tu nie zabawię, ale  nie chciałabym by od razu ludzie patrzyli na mnie spod byka. Jednak w sumie, znając przepaść jaka dzieli mnie od jego poziomu, wcale nie powinnam się obawiać tego, że coś mu zrobię.

- Masz rację, nie jest Uchiha – przyznaje. – Ale jeden z Uchiha to jego przyjaciel i sam po sobie wiem, że przyjaźń z którymś z członków twojego klanu potrafi znacznie zbliżyć do wszystkich przedstawicieli. Możesz być zła o to co powiem, ale przechodząc przez tę dzielnicę czuję się, jakbym odwiedzał daleką rodzinę, a widząc ich groby – wskazuje na cmentarz. – Czuję ucisk w sercu. Mam cząstkę z was w sobie, ciężko bym po części nie czuł się choć ułamkiem tego, czym wy byliście.

- Jesteśmy – mówię obojętnie. – My wciąż żyjemy.

     Kiwa z wolna głową. Zauważam, że nie boi się już mojego spojrzenia. Patrzy prosto na mnie, jakbym była zwykłym mieszkańcem, bez żadnego strachu, czy podejrzeń. Analizuje każdy fragment mnie i porównuje mnie do Sasuke. Wnioskuję to po tym z jak wielkim smutkiem na mnie patrzy. Nie spodziewałabym się, że jego odejście kogoś tak mocno dotknie. Byłabym w stanie rzec, że sprawy Wioski miał w głębokim poważaniu. Dlaczego więc ktoś tak bardzo przeżył jego ucieczkę?

- Mam do ciebie prośbę, Nasane. – mówi po chwili Kakashi.

     Waham się, czy pozwolić mu mówić. Nie przybyłam tu wypełniać czyjeś zachcianki, ani służyć pomocą. Przyczyniłoby się to do tego, że przywiązałabym się do tych ludzi i chcąc czy nie, ciężko byłoby mi stąd odejść. Choćby nie wiem co, nie mogę do tego dopuścić. Straciłam już cały klan, pozostał mi tylko Sasuke i Itachi z tych, których tam znałam. Więcej strat nie zniosę. Samotność to jedyne co mi pozostaje, dlatego muszę strzec się zawiązywania tu jakichkolwiek więzi. Konoha nie jest moim domem sama w sobie. Mój dom jest w dzielnicy mojego klanu, a tu już nikogo żywego nie ma. Koniec, limit bliższych znajomości się wyczerpał. Jeśli Sasuke i Itachi zginą pozostanę całkowicie sama i już więcej nie doznam żadnej straty. Właśnie tego chcę.
     Kakashi jednak nie zważa na to, czy wyrażam mu pozwolenie na mówienie i postanawia poprosić mnie, czy tego chcę, czy nie.

- Chciałbym, żebyś została członkiem mojej drużyny.

     Oniemieję. Człowiek zna mnie za krótko, by proponować mi współpracę. To tak jakby podejść do losowego przechodnia i mu się oświadczyć. Działanie w drużynie polega na ogromnym zaufaniu i świetnej współpracy, by całość wyszła zgranie. Ja się nie nadam, ani do tego, ani do tego. Nie mam pojęcia, jak on chciałby nauczyć samotnika walki w grupie, czy darzenia innych zaufaniem. To niemożliwe, by wiedział na co się pisze, prosząc mnie o coś takiego.

- Eee?! – krzyczy Gai. – Nie zgadzam się!

     Nie wierzę. On ma jednak olej w głowie i wie, że proszenie obcą osobę o dołączenie do drużyny jest jednak kompletną głupotą.

- To ja chcę ją do mojej drużyny! – krzyczy po chwili. Wiedziałam, to było zbyt nierealne, by on myślał logicznie.

- Wasz limit czterech członków się wyczerpał – wzdycha Kakashi. – Mi wciąż brakuje jednego po tym jak Sasuke odszedł.

- Rozgryzłem cię, Kakashi! – wrzeszczy Gai. Co on ma z tym darciem się? Przy nim w końcu kiedyś ktoś ogłuchnie, albo on zedrze sobie gardło. – Chcesz ją przyjąć, bo wtedy wasza kombinacja będzie o poziom lepsza od mojej! Ha! Niedoczekanie! Jesteś moim rywalem i nie pozwolę ci na nieczyste zagrywki!

- Jak chcesz rywalizować ze mną, gdy składy naszych drużyn będą nierówne?

- Tu nie chodzi o ilość, a o jakość, Kakashi.

- Właśnie przyznałeś, że z Naruto i Sakurą jesteśmy silniejsi od waszej czwórki.

- Nie przekręcaj moich słów, Kakashi! Nigdy nie powiedziałbym czegoś takiego!

     Odsuwam się od nich na bok. Przez te dziesięć lat przegapiłam moment, w którym Konoha tak zdziwaczała. Albo po prostu to ja mam takiego pecha i natrafiam na samych dziwaków od czasu, w którym przekroczyłam teren Wioski. Nawet nie zauważyłam, że podeszłam bliżej tych dwóch pozostałych kolesi.

- Nazywam się Asuma – mówi ten z chustą Strażników, wyciągając z ust papierosa. – A to Shikamaru, członek mojej drużyny. Musisz im wybaczyć. Kakashi uparcie szuka zastępcy Sasuke, by po tym jak Naruto wróci móc stanowić znów czteroosobową drużynę, a Gai nie ma zamiaru dać szans na to, bo podoba mu się przewaga jaką teraz nad nim posiada.

     Nie interesuje mnie to ani trochę. Nie jestem żadnym zastępcą Sasuke. To, że jesteśmy z jednego klanu wcale nie znaczy, że jesteśmy podobni. Nie chcę być w tej drużynie jako jego zastępca, a później gdyby wrócił zostać z niej wyrzucona. Ani tym bardziej nie chciałabym być w drużynie Gaia ze względu na to, że chcę by moja psychika pozostała w nienaruszonym stanie. I bębenki też. On naprawdę głośno krzyczy.
     W końcu zauważają, że wraz z Asumą i Shikamaru przypatrujemy się im z zażenowaniem i poważnieją. Podchodzą do nas i patrzą na mnie przez chwilę w milczeniu.

- Nie zgadzam się. – przerywam natrętną ciszę.

- Rozumiem – oznajmia Kakashi bez jakiegokolwiek cienia rozczarowania. – Jak długo tu zostaniesz?

- Miesiąc, może trochę mniej.

     Mam nadzieję, że tyle czasu ile podałam okaże się za małą ilością. On chce mnie w coś wkręcić i mi się to nie podoba. W razie czego ucieknę stąd przed czasem, mając nadzieję, że nie będzie mu zależało na tyle by mnie szukać. Nie, nie będzie. Skoro nie szukali mojego ciała wśród tych wszystkich ofiar, nie powinno im zależeć by odnaleźć mój trop, gdy już opuszczę Wioskę. Muszę tylko pamiętać by wrócić tu dyskretnie lub za kolejne dziesięć lat.

- Powinno wystarczyć. – mówi Hatake po chwili ciszy. Szlag by to.

- Na co? – pytam.

- Chciałbym żebyś porozmawiała z Naruto – odpowiada. – Jeśli po tym stwierdzisz, że nie dołączysz do drużyny, nie będę cię już o to prosił.

     Jedna rozmowa nie zmieni moich przekonań, ani tego, że nigdy nie zgodzę się skazać siebie na przywiązanie do kogoś. Nieważne jak bardzo bym się starała, nie dam rady odciąć się od ludzi, będąc z nimi w drużynie. Mogłabym się zgodzić na ten warunek, który mi postawił, ale wciąż mam wątpliwości. Kakashi jest za mądry i zbyt doświadczony by przekonanie kogoś do tak ważnej decyzji zlecił byle komu. Nie mam pojęcia, kim jest ten cały Naruto, ale jeśli Hatake wierzy, że będzie w stanie przekonać mnie do dołączenia nie powinnam lekceważyć jego umiejętności zjednania sobie ludzi. Skoro nawet Sasuke jest jego przyjacielem, tym bardziej powinnam się mieć na baczności. Z drugiej strony, może właśnie taka rozmowa jest mi potrzebna? Nie wiem w czym dokładnie coś takiego okazałoby mi się przydatne, ale może pomogłaby mi coś uświadomić. Jeśli Kakashi wierzy w tego chłopaka i daje mi wolną rękę co do decyzji, może istnieje gdzieś jakiś cień przekonania, że powinnam spróbować.
     W każdym razie mam czas na pomyślenie nad tym. Przy sprzątaniu takiego bałaganu, nic nie umili czasu bardziej niż idealny powód do rozmyślań.

- Zastanowię się nad tym. – mówię.

     Kakashi w milczeniu kiwa głową.

- Możecie już stąd iść. – oznajmiam.

     To nie jest prośba, ani pytanie. Oczekuję, że to zrozumieją i w przeciągu następnych kilku minut zostanę już sama pośród tych domów i w obecności zmarłych mojego klanu. Taka cisza i samotność w tym momencie są mi o wiele bardziej, niż potrzebne.
     Patrzą po sobie i przez chwilę zastanawiają się, czy postąpią dobrze i racjonalnie, zostawiając mnie tu samą. Co prawda, mogę czytać w myślach tylko wtedy, gdy nawiążę z kimś kontakt wzrokowy, ale dzięki tej umiejętności w większości poznałam jak działa ludzki umysł, co odczuwają i w jakich sytuacjach. To prawda, że każdy jest inny i ten sam bodziec może na kompletnie przypadkowych ludzi podziałać zupełnie inaczej, jednakże jest w nich nić podobieństwa, którą nauczyłam się kierować. Często jest tak, że patrząc na nich dostrzegam uczucia wymalowane na ich twarzach, a to o czym myślą jest dla mnie jak otwarta księga.
     Pierwszy na przód wychodzi Gai.

- Powinniśmy cię tu zostawić bez pewności, że już nic więcej nie zostanie zniszczone?

- Już się uspokoiłam.

     Uśmiecha się do mnie, ale nie do końca tak jak wcześniej. Teraz jego uśmiech nie jest tak szeroki, ale za to bije od niego szczerość i życzliwość. Patrzy na mnie, jakby przed nim stała naprawdę bliska mu osoba pokroju ulubionego ucznia, czy córki. Staram się nie zwracać na to uwagi i przypomnieć sobie jak wielkim kretynem był jeszcze przed chwilą. W końcu nie chcę by ktoś przywiązał się do mnie, lub na odwrót – ja do kogoś.
     Mimo to nie powstrzymuję go, gdy podnosi rękę i czochra moje włosy swoją olbrzymią dłonią. Nie jestem w stanie nawet przewidzieć tego ruchu, a co dopiero mu zapobiec. Jedynie odtrącam jego dłoń z mojej głowy i odchodzę od niego kawałek, wyraźnie nieprzygotowana na takie spoufalanie się ze mną. Gdybym była w stanie usunąć sama sobie wspomnienia, zrobiłabym to bez wahania. To niby taki nic nie znaczący gest, jednak wystarczający by niepotrzebnie zalegał mi w głowie przez najbliższy tydzień.  Powinnam im dać wyraźny znak, że zaprzyjaźnianie się z nimi to nie moja bajka i tracą tylko czas, próbując mnie do siebie przekonać.
     Odchodzą, pytając mnie o coś jeszcze, co zbywam krótkim mruknięciem. Nareszcie, myślałam, że już nigdy mnie nie zostawią i będą moją obstawą do końca życia. Mogę się w spokoju rozejrzeć i jeszcze raz przyjrzeć się temu, co zrobiłam. Wzdycham cicho. Dawno nie walczyłam i odczuwam ból w prawej pięści przy zginaniu palców. Jak na tak intensywny trening po o wiele za długiej przerwie, mocno się nadwyrężyłam. Regeneruję obolałe miejsce moim medycznym jutsu i gdy ból jest już tylko przeszłością kieruję się do jedynego miejsca, które do tej pory omijałam.
     Nie spodziewam się by mój dom został gdzieś przeniesiony, czy wyburzony, dlatego dziwię się, gdy nie widzę go w miejscu, w którym od zawsze stał. Rozglądam się jeszcze, ale ewidentnie coś mi tu nie gra. Mieszkałam niegdyś na obrzeżach dzielnicy, bo w centrum żyli jedynie ci najsilniejsi, którzy dowodzili całym klanem. Mojej rodzinie złożonej z ojca pracującego w spożywczym i matki zajmującej się cały czas domem dużo brakowało do tytułu geniusza. Właśnie dlatego ja byłam tak popularna. Dziecko niedorajd powinno być podobnym niewypałem, a nie kimś, kto byłby w stanie roznieść innych jak mrówki. Wszyscy się dziwili, inni zazdrościli, jedynie nie rodzice. Oni byli na to jakby przygotowani.
     I wtedy go dostrzegam. Stoi niewinnie pośród innych budynków i nie wyróżnia się niczym konkretnym. Ogródek, o który mama tak bardzo kochała dbać i w którym uwielbiałam jeść obiady teraz razi mnie tym jak bardzo jest zaniedbany. Okna przy głównym wejściu jako jedne z niewielu nie są wybite. Z tego co zdążyłam zauważyć Itachi rzadko robił wyjątki od wpadania ludziom do domu przez okno i rzadko decydował się na bardziej cywilizowane wejście. Ściany domu są w części wyblakłe i mogę się założyć, że w środku aż śmierdzi od pleśni. Praca, której się podjęłam wymaga długich lat roboty, a nie kilku dni. Po raz pierwszy łapią mnie wątpliwości. Zawsze można by wyburzyć te domy, a w ich miejsce postawić nowe. Nikt nie żyłby tu z przeświadczeniem, że w jego domu kiedyś doszło do olbrzymiej katastrofy. Jednak coś mnie blokuje. To mój dom, do cholery. Niszcząc go, niszczyłabym siebie. Odbudowując na nowo, cząstka mnie gdzieś by przepadła jak kamień w wodę.
     Przymykam oczy i wdycham zapach, gdy podchodzę nieco bliżej wejścia. Jako siedmiolatka często przystawałam w tym samym miejscu, bo czuć było z niego doskonale woń kwiatów z ogródka mamy lub świeżo gotowanego obiadu. Okno kuchni wychodziło na rabatki specjalnie po to, by mogła ich doglądać o każdej porze dnia i nawet nocy. Teraz czuję jedynie nieprzyjemny smród i odór dochodzący z wewnątrz.
     Nie idę dalej. To koniec na dzisiaj. Gdybym weszła do domu, prawdopodobnie szybko bym go nie opuściła. Nie powinnam na sam początek zadręczać się zbyt dużą ilością wspomnień. Do tak wielkiej tragedii należy podejść pomału, ostrożnie wymierzając każdy krok, bo zapadnięcie się w głębię jest naprawdę łatwe. Akt żalu i żałoby po tym co się tu wydarzyło mam już za sobą, a jeśli teraz wejdę do domu, będę przez niego przechodzić ponownie. Nie warto. Nie teraz. Odwracam się i kieruję do wyjścia. Jak na pierwszą wizytę od dłuższego czasu, mogło być na pewno lepiej, gdybym chociaż postarała się nie rozwalić niczego i nie rozpłakała na środku dziedzińca. Wrócę tu jeszcze, ale póki co…
     Czuję jak żołądek gwałtownie mi się zawija, a z mojego układu pokarmowego dociera nieprzyjemny dźwięk. Przypomina mi to, że w ustach nie miałam nic od ponad dwóch dni. Nie szastam pieniędzmi gdzie popadnie i żałuję ich nawet na jedzenie. Między innymi właśnie to jest powodem, przez który przypominam szkielet człowieka, na który nałożono cienką warstwę mięśni i skóry.

- Eh – wzdycham. – To znak, że chyba powinnam coś zjeść. 




~*~




Przepraszam za delikatne opóźnienie, ale dopiero niedawno wróciłam do domu. Przypominam tylko,  że tam na dole istnieje sekcja komentarzy, która naprawdę nie gryzie, a przynajmniej nie u mnie ;) 

Zapowiedź opowieści

Nie miała łatwego życia. W wieku siedmiu lat stracić najbliższą rodzinę i zostać zmuszonym do samotnej podróży po całym świecie to jeden z tych scenariuszy, których nie życzyłoby się nawet największemu wrogowi. Do tego, jakby już nie było wystarczająco przykrości, jej dom jest w opłakanym stanie i przechadzając się ulicami nie widać, by ktokolwiek tam kiedyś mieszkał. Ta dziewczyna nie chce już nigdy więcej nikogo stracić, dlatego od posiadania bliskich woli skazać się na samotność do końca życia. Ufa tylko sobie i swojej sile, którą przez lata budowała. Swoją sławę w innych krajach zawdzięcza wysokiemu poziomu opanowania medycznego ninjutsu, taijutsu i bardzo pożądanej umiejętności kontroli umysłu. Po dziesięciu latach spędzonych w nieustannej podróży wraca tam, gdzie to wszystko się zaczęło z nowymi przekonaniami i zupełnie innym celem. Niepowiedziane jednak zostało, że wszystko musi pójść po jej myśli i pewne osoby nie zechcą nieco zmienić jej toku myślenia, a wrogowie będą w spokoju czekać w ukryciu. Nadszedł czas, w którym musi w końcu ujawnić prawdę o tym, że masakrę jej klanu przeżyła jeszcze jedna osoba. Pora by pokazać wszystkim, na co naprawdę stać Nasane Uchiha.