Olbrzymią bramę
otwierającą wejście do Konohy widzę już z daleka. Minęło dziesięć lat odkąd
weszłam do Wioski jako zwykły mieszkaniec, a nie shinobi wykonujący zadanie.
Bardzo chciałabym powiedzieć, że cieszę się z powrotu na stare śmieci, jednak
nie jestem w stanie tego zrobić. To miejsce od dawna przestało być moim domem,
a stało się zwyczajnym przystankiem w podróży, którą żyłam przez ostatnie lata.
Dobrze wiem, że gdy tylko minę dzielnicę niegdyś należącą do klanu wszystko
trafi szlag i prawdopodobnie znów stąd ucieknę. Mimo siły mojej woli, nie
jestem w stanie podołać tak prostemu z pozoru zadaniu jakim jest przejście
przez zwykłą ulicę. Dla innych nie różni się za specjalnie od innych w Konosze,
za to dla mnie przywodzi na myśl makabryczne sceny, krzyki i wrzaski, płacz i
błaganie o litość, utratę mojej jedynej rodziny i osierocenie mnie. O ile z
bólu da się wyrosnąć, to samych wspomnień nigdy się nie pozbędzie.
Gdy wkraczam na teren Wioski, zauważa mnie
dwóch strażniczych shinobi stojących aktualnie na warcie. Zaczynałam powoli
myśleć, że oni nigdy nie interweniują. Podchodzą do mnie, a ochraniacz z
wygrawerowanym znakiem Liścia połyskuje im w pełnym w słońcu. Mrużę lekko oczy,
wpatrując się w ich opaskę. Nachodzą mnie dziwne uczucia, jakby poczucia winy i
skruchy, że przez tyle czasu zaniedbałam miejsce, które niegdyś było moim
jedynym schronieniem. Nie, schronieniem była moja rodzina, matka, gdy jeszcze
byłam dzieciakiem. Konoha pełniła rolę jedynie mojego tymczasowego mieszkania i
im więcej nad tym myślę, tym bardziej przekonuję się, że był mi pisany właśnie taki
los – wędrowca, który nigdzie nie jest w stanie znaleźć dla siebie miejsca.
Jeden z nich z ponaklejanymi plastrami na
twarzy podchodzi bliżej mnie. Obydwoje patrzą na mnie jak na intruza. Wcale im
się nie dziwię. Wyglądam jak idealna definicja szpiega – założyłam długi czarny
płaszcz, na głowę naciągnęłam ciemny kaptur i chodzę cały czas ze spuszczoną
głową. Kiedyś przez pewien czas nosiłam jeszcze maskę ANBU, ale przestałam, bo
łatwo było rozpoznać we mnie oszusta i dziwnym trafem za bardzo rzucałam się w
oczy.
- Pierwszy raz widzimy cię w tych okolicach. Skąd jesteś i
czego tu szukasz? – pyta ten z plastrami na twarzy.
- Pochodzę z Wioski
Liścia – wzdycham ciężko. Odkąd tylko ujrzałam twarze Hokage wyryte w skale,
nie mogę oderwać wzroku od podobizny Piątej. Wydaje mi się dziwnie znajoma, do
tego stopnia, że nie jestem w stanie uwierzyć w to, iż może być właśnie ta
osoba, o której myślę. Rysy twarzy są tak bardzo podobne, że pomyłka jest
niemal niemożliwa. – Wracam do domu.
Nie wracam, ale
oni w żaden inny scenariusz nie uwierzą. Odkąd byłam siedmioletnią dziewczynką
minęło dziesięć lat i mój wygląd zmienił się, może nieznacznie, ale jednak. A
ci shinobi wyglądają na młodych ludzi. Szansa, że znają siedmiolatkę z klanu
Uchiha jest maciupeńka. Jeden z nich mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem i
szepcze coś na ucho drugiemu.
Obserwuję ich
kątem oka, bo wciąż nie mogę oderwać wzroku od twarzy Piątej Hokage. Jeśli to
jest jednak facet, stwierdzę bez wahania, że Konoha jednak stacza się na dno,
skoro wybrała takiego kolesia na przywódcę.
- Pokaż ochraniacz. – rozkazuje mi.
- Nie mam. – przyznaję.
- Każdy genin go dostaje w momencie, w którym kończy
akademię. Niech zgadnę, zgubiłaś go. – prycha.
- Pudło – odpieram. – Nigdy nie ukończyłam Akademii.
Uciekłam z Wioski, gdy byłam dzieckiem i właśnie dziś wróciłam.
Bo jak miałam
ukończyć? Wymordowali mi całą moją rodzinę, gdy miałam zaledwie siedem lat. Od
tamtego czasu szlajam się wszędzie gdzie popadnie, unikając jak ognia tego
miejsca. Przez tyle lat uciekałam przed Wioską ukrytą w liściach ze strachu
przed katastrofalną przeszłością. Teraz w końcu, gdy zebrałam się na odwagę by
tu wrócić, okazuje się, że oprócz wspomnień nie mam już nic, co może wskazywać
na moją przynależność do tego miejsca. I tak się składa, że nie jestem smutna z
tego powodu.
- Po ilu latach?
- Dziesięciu.
- Imię masz?
- Nie przedstawiam się byle komu – mówię. – Chcę rozmawiać z
Hokage.
- Musisz mieć naprawdę ważny powód, abyśmy przepuścili cię
bez wcześniejszej kontroli – mówi drugi z nich w długich ciemnych włosach. –
Pójdziesz teraz z nami, jeśli chcesz rozmawiać z Piątą.
Przynajmniej to
kobieta. Żałuję, że nie znam jej tożsamości, bo może poznałabym powód dla
którego Konoha wybrała na przywódcę właśnie ją. Mogłam jednak słuchać tych
wszystkich plotek w Wioskach, które odwiedzałam wcześniej, bo teraz nie
musiałabym się głowić, czy to właśnie Ona. Jeśli tak, popełniłam duży błąd
wracając tu.
- Odprowadzicie mnie do aresztu?
- Oczywiście, że nie – odpowiada ten w plastrach. –
Przejdziesz tylko wstępne przeszukanie i sprawdzenie w danych. Możesz tego
uniknąć, jeśli tylko się nam przedstawisz.
Uśmiecham się. Dla jasności, rzadko uśmiecham się radośnie, czy przyjaźnie. Nie lubię okazywać sympatii innym, dlatego robię to tylko wtedy, gdy jestem bardzo pewna siebie i chcę okazać swoją przewagę. W moim uśmiechu króluje złośliwość i pogarda dla tych, co poruszą mnie swoją głupotą, bądź zwykłą niewiedzą. Jak na złość, takich osób jest od groma.
- Kim jestem? Pójdź na cmentarz i przejdź wokół ofiar
masakry klanu Uchiha, a może znajdziesz tam moje imię.
Na ich twarze
wpada znikąd strach, jakby obecność na cmentarzu była dla nich nie lada
wyzwaniem. Och, nie, to nie sam cmentarz w swojej postaci, tylko nagrobki, a
raczej te których tam brakuje. Wioska Liścia nie zainwestowała nawet w groby
dla ofiar tak strasznej katastrofy, jaką było wymordowanie mojego klanu. Strata
pieniędzy? Brak potrzeby okazania szacunku i współczucia dla tych co przeżyli?
W końcu mimo dokładności mordercy, wciąż pozostali ocaleni. Dwóch w tym ja.
Patrzą po sobie i
po chwili z zaciętym wyrazem twarzy
zagradzają mi drogę. Odrywam spojrzenie od podobizny Hokage na dobre i teraz
lustruję uważnie ich. Wyglądają jakby mieli zaraz roznieść pół wioski, byle
tylko zaciągnąć mnie, tam gdzie według nich nie sprawię nikomu problemu.
- Idziesz z nami. – oznajmia twardo ten w długich włosach,
ale nie na tyle by mnie przekonać.
- Pod warunkiem, że udamy się do Piątej i zostawicie mnie
samą pod drzwiami do jej gabinetu.
- Nie dopuścimy cię do niej. – odzywa się ten w plastrach.
- W takim razie sama do niej pójdę.
Nim zdążą się
zorientować ruszam z miejsca i w mgnieniu oka znajduję się w tłumie ludzi. Jest
ranek, a ulice są zatłoczone jakby były już godziny szczytu, czysto podobne do
Konohy. Ludzie tu pracują i żyją od rana do wieczora, wykorzystując absolutnie
każdą możliwą godzinę. Nieco ciężko jest przez nich przebiec, jednak im ich
więcej, tym mniejsza szansa, że ninja wypatrzą mnie wśród nich. Ledwo wejść do
wioski i już mieć pościg na ogonie. Przed wami niepowtarzalna, Nasane Uchiha.
Mimo tak długiej
nieobecności wciąż pamiętam rozmieszczenie wszystkich poszczególnych punktów i
umiejscowienie wszelakich skrótów, które poznawałam w trakcie różnych zabaw. Na
moje szczęście, Konoha nie przeszła głębszego remontu, więc wciąż bez problemu
w przeciągu krótkiego czasu jestem w stanie dotrzeć do budynku Hokage.
Wiem, że nie
jestem teraz mile widziana w tych okolicach, więc nie przejmuję się tym jak
trzaskam drzwiami, czy z hukiem wpadam po schodach na najwyższe piętro.
Shinobi, którzy mnie mijają nie są w stanie spostrzec kiedy w mgnieniu oka ich
mijam i dzieli mnie coraz mniejsza odległość od biura Piątej. Gdy jestem już
przed nim bez żadnego ostrzeżenia wyważam drzwi. Grunt to zjawiskowe wejście –
w tym wypadku takie, w którym człowiek może dostać zawału serca, gdy widzi
lecące w jego kierunku drzwi.
Wchodzę zaledwie
chwilę po tym, jak ten bezużyteczny już kawałek drewna wybija w oknie dziurę i
spada na niczego nieświadomych przechodniów. Nie interesują mnie oni, tylko
sylwetka przywódcy. Więc jednak to naprawdę ją wybrali. Tę rasową hazardzistkę.
Co za idioci.
- Postaw jeden krok do przodu, a gwarantuję ci, że nie
wyjdziesz z wioski cało. – syczy.
Tsunade staje
przede mną w całej swojej okazałości. Przez tyle lat nie zmieniła się ani
trochę i wciąż wygląda tak samo młodo i irytująco. Te same długie blond
włosy, nienaturalnie olbrzymi biust i nawet styl ubierania pozostał podobny.
Dziesięć lat bez jakiejkolwiek znaczącej zmiany. Moja matka musiała być bardzo
zdesperowaną osobą, skoro chciała mnie powierzyć w opiekę tej kobiecie.
Mogłabym jej zarzec, że prędzej czy później albo ja, albo ta blondyna
wylądowałybyśmy w grobie. Teoretycznie, ja już w nim leżę.
Zdejmuję
kaptur.
Hokage patrzy na
mnie przez chwilę zdezorientowana, a po chwili zaczyna kojarzyć fakty. Gdy
krzyżuje ze mną spojrzenie, już wie kim jestem. Z wrażenia opiera się o blat
swojego biurka i zakrywa dłonią usta. Doprowadziłam Tsunade do szoku i chcę za
to order dobrze wykonanej roboty. Co jak co, ale tę kobietę chyba naprawdę
zdziwić może tylko córka jednej z jej uczennic, którą wszyscy mają za martwą,
jednak dziwnym trafem stoi przed jej oczami postarzała o dziesięć lat.
- Przecież ty nie
żyjesz…
Nie daję rady się
odezwać, bo do gabinetu wpadają już nieco spóźnieni shinobi, którzy ruszyli za
mną w pościg. Stają przed Tsunade i przyjmują postawę obronną. Jestem gotowa by
wywalić ich przez okno i przy okazji roznieść to biuro doszczętnie, ale wygląda
na to, że ona ułatwi mi tę sytuację. Chwilowo otrząsa się z szoku, podnosi
powoli dłoń i kładzie na ramieniu tego w dłuższych włosach.
- Przepraszamy, Hokage-sama, wymknęła nam się – tłumaczy
shinobi. – Nic się pani nie stało?
- Nie – mówi słabo. – Zostawcie nas same.
- Na pewno? – Ninja nerwowo się odwracają w jej stronę, a po
chwili znów spoglądają na mnie.
- Wynocha.
Mężczyźni
opuszczają pomieszczenie, patrząc na mnie podejrzliwie. Jestem tu zaledwie pół
minuty, nie zdążyłabym jej zrobić wody z mózgu, chcę im powiedzieć, ale
powstrzymują się widząc jak Tsunade siada w swoim ogromnym fotelu i przewraca
stos papierów na podłogę. Chowa twarz w dłoniach i bierze głęboki wdech.
Wygląda przy tym tak żałośnie, że nie mogę na to patrzeć i odwracam się w
stronę zdjęć pozostałych Hokage. Pierwszy, Drugi, Trzeci, Czwarty… W jednej
chwili interesują mnie o wiele bardziej, niż kobieta siedząca za biurkiem i
opierająca się o jego blat.
Po chwili podnosi
głowę i lustruje mnie wzrokiem, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że to właśnie
ja przed nią stoję.
- Jak to możliwe? – pyta.
- Sama nie wiem – mówię. – Nic nie pamiętam z tamtej nocy.
Wiem tylko, że obudziłam się, gdy już
było po wszystkim, a ludzie zbierali
zwłoki ofiar. Spanikowałam i uciekłam z wioski, a skoro było wtedy późno,
raczej nikt mnie nie zauważył.
- Ty żyjesz… - powtarza się. – Naprawdę żyjesz…
- Jak widać – wzdycham. – Do tej pory żyłam w podróżach i
nigdzie nie zagrzałam dłużej miejsca. Dziś jestem w Konosze po raz pierwszy od
dziesięciu lat.
Tsunade patrzy na
mnie w milczeniu, a ja nie mam zamiaru przerywać tej ciszy. Lustruje mnie
doszczętnie, jakby każdy najmniejszy fragment mojej twarzy i element mojego
wyglądu musiałby być jej znany. Nie odrywa ode mnie wzroku nawet na moment,
przez co czuję się niekomfortowo. Staram się zaczepić na czymś uwagę, ale w
gabinecie nic nie wydaje mi się na tyle interesujące by odciągnąć moje myśli od
tej kobiety. Wszędzie walają się tylko papiery i dosłownie wszystko co by tu
mogło być, jest pod nimi zagrzebane. Jedynie portrety poprzednich Hokage
pozostają widoczne, tylko dlatego że wiszą na ścianie.
Nagle bierze
głęboki wdech i przymyka delikatnie oczy.
- Ja… - mówi. – Nasane, ja… Przepraszam.
- Nie masz już za co. Wszystko co mogłaś, zawaliłaś po całej
linii. Zwykłe przeprosiny, szczególnie teraz gdy jakoś się pozbierałam, na nic
się zdadzą. Masz szczęście, że moja matka nie żyje, bo nie chciałaby tego
widzieć.
Widzę jak zaciska
mocno zęby, a jej palce głośno szorują po drewnianym blacie biurka. Ona wie,
czego od niej oczekiwała moja rodzina – całkowitej ochrony mnie, gdy nadejdzie
taka chwila, kiedy nie będę mieć nikogo
innego. Matka perfekcyjnie przewidziała co do joty, że wkrótce nadejdzie
moment, w którym cały nasz klan czeka zagłada, a żeby wyjść z tego cało, należy
mieć głupie szczęście lub odpowiednie znajomości. Powierzyła mnie w opiece
wnuczce Pierwszego, jednej z trzech legendarnych sanninów, geniuszowi w
medycznych technikach z pewnością, że będę w jej rękach bezpieczna. Jakże się
zawiodła. Przeżyłam czystym niewyobrażalnym fartem.
Tsunade nerwowo
podnosi się z krzesła. Jej paznokcie wbijają się w strukturę drewna, tak jak za
dawnych lat, gdy odwiedzała moją rodzinę i zdenerwowana robiła rysy w naszym
stole kuchennym. Dostaje drgawek. Wiem, co chce mi powiedzieć. Chce
przeprosić, prosić o wybaczenie i podarowanie jeszcze jednej szansy. Zaraz
zacznie się tłumaczyć.
- Nasane, to wszystko… - mówi łamliwym głosem. – To było tak
niespodziewane.
- Ciężko by jakikolwiek atak z zaskoczenia dało się
przewidzieć.
- Wiem, że zawiodłam twoją matkę, tak samo jak i ciebie.
Wiem, że popełniłam wiele błędów od tamtej nocy. Nie ochroniłam cię, ani nawet
nie próbowałam cię szukać. Odpuściłam, jakby oczywiste dla mnie było, że twoja
śmierć jest pewna. Nie oczekuję, że mi wybaczysz, choć naprawdę mi na tym
zależy.
Wzdycham cicho.
Jest tak żałosna. Widzę do czego zmierza i wcale mi się to nie podoba. To co
nie wyszło jej kiedyś, chce naprawić teraz chroniąc mnie przed wszelkim złem.
Nie widzi, że jestem już na tyle dojrzała, że niebezpieczeństwo potrafię sama
zażegnać, ani tego, że nie jestem nawet częścią wioski, za którą jej przypisane
jest bohatersko oddać życie.
- Daruj sobie w takim razie, już i tak za późno.
- Dlaczego nie dawałaś znaku życia?
- Do kogo niby? – warczę. – Do mieszkańców, którzy na klan
Uchiha patrzyli z przymrużeniem oka? Szanowali nas tylko dlatego, że słynęliśmy
z naszej siły, którą z łatwością zgnietlibyśmy na miazgę całą Wioskę. Do
Trzeciego? Nie widzę w tym sensu, skoro nawet nie zdołał w porę zareagować i
powstrzymać w jakiś sposób mordercę. Jedyne posiłki jakie wysłał, przybyły na
miejsce z kilkugodzinnym opóźnieniem tylko po to, by zebrać zwłoki. Gardzą
nami, ludzie nienawidzą Uchiha. Nie wybudowali nam nawet kilku nagrobków!
Ponosi mnie
złość. Wszędzie gdzie tylko nie spojrzę, w
wiosce ludzie unikają nas. Myślą, że kontakt z nami równy jest kłopotom.
Wykorzystywali nas jako tania siła obronna i idealny atak. To nasz klan wiódł
prym nad wszystkimi innymi. To właśnie Uchiha byli tymi, którzy w tej Wiosce
wywierali presję samym swoim nazwiskiem. To nas się bali i nas wyeliminowali.
Strach przed nami i naszą potęgą nie powstrzymał nawet przywódcy od siedmiu
boleści przed całkowitym zniszczeniem naszego istnienia. Poprawka, prawie
całkowitym. Wciąż żyjemy. I wciąż pamiętamy.
- Wniosłam prośbę do starszyzny o zastopowanie burzenia
dzielnicy Uchiha – mówi Tsunade. Czy ona oczekuje, że będę jej za to wdzięczna?
Wolne żarty. – Trzeci jeszcze póki żył wydał rozkaz zrównania terenu z ziemią,
jednak udało mi się zatrzymać ten proces w fazie, w której nie widać większych strat.
Poprosiłam o zbudowanie tam cmentarza dla wszystkich ofiar, w tym dla ciebie.
- Oczekujesz podziękowań? – prycham. – Nie doczekasz ich.
Mamy swój własny cmentarz w niegdyś naszej dzielnicy. Nasze groby stoją pewnie
pod drzwiami domów, w których kiedyś mieszkaliśmy, zamiast tam gdzie wszystkie
nagrobki pozostałych mieszkańców Konohy. Oddzieliłaś nas od reszty, dokładnie
tak jak inni robili to przez lata. Nienawiść do Uchiha widoczna jest nawet po
ich śmierci i ja mam być ci za to wdzięczna?!
Żaden inny klan
nie wzbudza tyle negatywnych emocji co my. Wszyscy członkowie pozostałych
klanów trzymają się razem, tylko nas odstawiali na każdym kroku. W momencie, w
którym Hyuuga mógł mieć przyjaciela w każdym innym przedstawicielu, Uchiha ufał
tylko Uchiha. Nienawidzę innych klanów,
a najbardziej Hyuuga, których od lat uważano za chlubę tej Wioski. Nienawidzę
ich Byakuugana, którego ludzie mają za unikalne i konieczne do obrony doujutsu.
Gdy biliśmy ich na głowę, to oni zbierali pochwały i chwałę w Konosze i to ich
wspierano, a nas odpychano od wszystkiego co możliwe. Nami gardzili, ich
wychwalali. Od lat tak było, aż postanowiono pozbyć się nas jak kłody u nogi.
Tsunade nagle
poważnieje. Jej twarz przybiera zdeterminowany wyraz, a zaciśnięte zęby w tym
momencie się rozluźniają. Już się nie trzęsie, tylko stoi nieruchomo i wbija
wzrok we mnie.
- Jeśli zamierzasz zemścić się na Wiosce, jestem zmuszona
zignorować obietnicę jaką dałam twojej matce i cię powstrzymać.
- Nie musisz, już dawno ją zerwałaś – mówię. – Zemsta jest
dla tchórzy i głupców, którzy nie potrafią sobie poradzić z nienawiścią jaka jest do nich żywiona. Nie
myślą trzeźwo i zamiast odpłacić się innym tysiąckroć lepiej, posuwają się do
najbardziej oczywistego wyjścia. Mordując cały klan, ludzie chcieli zażegnać
problem Uchiha. Niestety dla nich, my wciąż żyjemy i odrodzimy się jeszcze
silniejsi. Nie chcę zemsty. Dopilnuję by nadeszła nowa era Uchiha, w której to
wy będziecie funkcjonować pod naszą dyktaturę, a nasi oprawcy będą świadkami
tego, jak rośniemy w siłę z dnia na dzień. Udowodnimy, że nas nie da się
wyeliminować, a oni pomogli nam jedynie eliminując najsłabsze ogniwa z naszego
klanu i pozostawiając przy życiu tych najsilniejszych.
- Nikt nie kwestionuje waszej siły.
- Gdyby tak było, nikt nie pozwoliłby żeby prawie każdy Uchiha w tym momencie leżał zagrzebany kilka metrów pod ziemią.
- Sama nie odbudujesz klanu. – wtrąca, na co delikatnie się
uśmiecham.
- Nie jestem na tyle zdesperowana, by wziąć za męża jakiegoś
nieudacznika – odpieram. – Mam jeszcze czas na poszukiwanie idealnego
kandydata.
- Nie chciałabyś żeby to był Sasuke?
Na chwilę milczę.
Sasuke, tak? Przełykam głośno ślinę i na moment cofam się wspomnieniami do
mojego dzieciństwa. Rzadko to robię. Naprawdę rzadko świadomie chcę znów myśleć
o moim beztroskim życiu jako siedmiolatka. Był czas, w którym uważałam, że to
co mówią o naszej dwójce na ulicach naprawdę jest możliwe i kiedyś zostaniemy
szczęśliwym małżeństwem. Jakby na to nie spojrzeć, wtedy tworzyliśmy parę jak z jakiejś taniej powieści romantycznej. Ja pochodząca z biednej rodziny i on, syn jednego z najważniejszych członków klanu. Ludzie uwielbiali się nam przyglądać, zawsze się do nas uśmiechali, a gdy myśleli, że nie patrzymy, opowiadali jak idealnie do siebie pasujemy.
Rzeczy się jednak zmieniają i teraz ja i on obraliśmy
zupełnie odmienne drogi. Wiem, że ma podobny cel do mojego, tylko że chce go
osiągnąć w inny sposób. On stawia na zemstę, a ja nie chcę w to ingerować.
Niech robi co chce, bo ja mam ważniejsze sprawy do załatwienia. Czasy, w których wiązałam z nim przyszłość minęły, a ja nawet ich do końca nie pamiętam i naprawdę nie chcę. Teraz nie wiąże nas ze sobą nic, oprócz tego samego nazwiska.
Po tym jak
spuściłam na chwilę głowę, ponownie podnoszę wzrok na Tsunade.
- To było dawno temu – oznajmiam. – Pewnie już mnie nie
pamięta.
Hokage kręci z
wolna głową i odchodzi od swojego biurka. Podchodzi do szuflady, z której
wyjmuje kolejne papiery. Tych jest tutaj od groma, dosłownie wszędzie się
walają. Gdybym była choć odrobinę bardziej chamska zaczęłabym po nich skakać,
rwać i je deptać, jednak takie zachowanie jest zbyt dziecinne dla mnie.
Kładzie je na
blacie i przez chwilę im się przygląda.
- Co teraz zamierzasz? – pyta.
- Chcę odwiedzić dzielnicę mojego klanu.
Podnosi na mnie
wzrok. W jej spojrzeniu dostrzegam strach i już rozumiem, że nie powinnam tam
iść. Nie powinnam tego oglądać, bo szok może być za wielki. Niegdyś mój dom,
dziś jest doszczętnie zrujnowany. Po ulicach zapewne walają się śmieci, a groby
porosły już mchem. Nikt tam nie sprząta i nikt o to nie dba. Może wszystko
pozostało na swoim miejscu i nic zewnętrznie bardzo się nie zmieniło. W środku
jednak te domy pozostały puste, a kurz osiadł na wszystkim co możliwe. W pokojach śmierdzi już pewnie grzybem i pleśnią, bo zebranej wilgoci nikt nie pilnował. Zaczęło
tam już pewnie pachnieć stęchlizną, brudem. Mój dom dziś jest zakałą Wioski.
Nic dziwnego, że chcieli go wyburzyć, skoro nikt tam już nie mieszka, a miejsce
jedynie straszy dorosłych i dzieci.
Zakładam ręce na
piersi i biorę głęboki wdech.
- Nie zniechęcisz mnie – mówię. – To mój dom i nawet jeśli
mam być tam jedyna, zadbam o to by ludzie przekonali się, że Uchiha wrócili.
- Zamieszkasz tam?
- Chyba nie sądzisz, że zamiast mieszkać tam, wynajmę
mieszkanie gdzieś w Wiosce? – warczę.
- Nie, nie o to mi chodzi… - szepcze. – Będziesz tu już na
stałe?
A więc to miałaś
na myśli.
Kręcę delikatnie
głową w odpowiedzi.
- Wróciłam tu tylko na moment – wyznaję. – Chcę pozbierać w
kupę to co zostało z dzielnicy mojego klanu, po czym znów będę podróżować.
- Nie potrzebujesz pomocy w sprzątaniu?
Uśmiecham się pod
nosem. To tak jakby spytała, czy sprzątaczka miałaby ochotę decydować o
strategii w arcyważnej wojnie. Coś takiego zamiast zwycięstwem, skończyłoby się żołnierzami biegającymi po polu bitwy z mopami i wiadrami pełnymi wody, bo ktoś taki na czymś takim się nie zna. Kompletnie obcy sobie ludzie nie powinni
zajmować się tym samym. Prowadziłoby to tylko do niepotrzebnych kłótni i
kontrowersji. Jeśli już nas odgrodzili od mieszkańców, niech teraz nie mieszają i nie udają, że nagle zaczęło im zależeć na naszym klanie.
- Jeśli znajdziesz mi kolejnego Uchihę, to nie będę
narzekać.
Tsunade zaciska
zęby. Wyczuwam, że z każdą sekundą
denerwuje się coraz bardziej i nie ma pojęcia jak ma się zachować. Czuje się
zakłopotana i obawia się, że powie coś, co sprawi że wyrzucę ją przez okno tak
samo jak te drzwi.
- On uciekł. Wiesz o tym?
Oczywiście, że
wiem. Wieści o zdradzie rozchodzą się o wiele szybciej, niż o wyborze nowego
przywódcy. Ludzie bardziej interesują się tym, co złe w sąsiednich krajach, niż
tym, co podbudowuje ich siłę. Nic dziwnego, może żyjemy w czasach bez wojny,
jednak jednolity sojusz jeszcze między nacjami nie zapanował i nie wiadomo czy kiedykolwiek zostanie zawiązany. Ci co wiedzą,
czym może grozić wojna, boją się i wolą słyszeć jedynie o tym, co świadczy o słabnącej
potędze sąsiadów.
Nie pamiętam jak
zachowałam się, gdy po raz pierwszy usłyszałam, że Sasuke Uchiha zdradził
Konohę i uciekł do Orochimaru. Płakałam? Na pewno nie. Od dziesięciu lat moje
oczy nie uroniły ani jednej łzy. Na bieżąco muszę je nawadniać i oczyszczać
kroplami, by mi się nie wysuszyły przez to. Byłam zszokowana? Prawdopodobnie,
ale tylko przez chwilę. Sasuke był typem człowieka, co by posiąść ogromną siłę
nie cofnąłby się przed niczym. Ani on, ani ja nigdy nie byliśmy przywiązani do
Konohy. Bardziej zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że teraz gdy wróciłam on
wciąż tu jest. Wiadomość o jego odejściu była kwestią czasu.
Wzdycham cicho.
- Obiło mi się o uszy.
- My… - zaczyna, ale nie kończy. Marszczę brwi
zainteresowana. Coś przede mną ukrywa. Oj, Tsunade, źle zaczynasz skoro na
samym początku chcesz mieć przede mną tajemnice. – Rozgość się. Czuj się jak u
siebie w domu.
- By tak było rozkaż tym shinobi, by nie atakowali mnie, gdy
tylko pojawię się w zasięgu ich wzroku.
- Oczywiście, załatwię to.
Podoba mi się, że
przyjęła mnie jako gościa, a nie mieszkańca. Jednak z tego wszystkiego nauczyła
się, że nie czuję się jako kunoichi Konohagakure i nie stara się mi wpoić, że
należę do tego społeczeństwa. Jestem odludkiem i to rozumie. Gdyby tylko nie
ukrywała czegoś przede mną, byłabym w stanie być dla niej odrobinę milsza
następnym razem.
Odwracam się.
Podchodzę do wyjścia, z którego wyrwałam drzwi, jednak nim przekraczam próg,
Tsunade mnie powstrzymuje.
- Nasane… - mówi niepewnie. – Chciałabym… Chciałabym z tobą
później porozmawiać.
- Mów teraz.
- Mam mnóstwo pracy, a wolałabym raczej na osobności –
wyjaśnia, wskazując sterty papierów walające się gdzie popadnie. – Chcę się z tobą spotkać nie jako Hokage, a jako Tsunade.
- O czym chcesz rozmawiać?
- Dawno cię nie widziałam – zaczyna. – Wyrosłaś,
wydoroślałaś i przede wszystkim… zmieniłaś się. Jest dużo rzeczy, o które
chciałbym ciebie spytać i których chciałabym się dowiedzieć. Proszę cię,
poświęć mi te kilka godzin. Jedno spotkanie.
Widzę nadzieję w
jej oczach. Nietrudno się domyślić, że nie mam najmniejszej ochoty na schadzki
i pogawędki przy gorącej herbatce i ciasteczkach prosto z pieca. Nie chcę by
ktoś okazywał zainteresowanie mną. To jest takie beznadziejne. Przywykłam już
do samotności, polubiłam ją. Zrozumiałam, że jedyną osobą na która mogę liczyć
jestem ja sama. Nie chcę tego zmieniać, ani mącić sobie w głowie. Nie chcę, by
komuś na mnie zależało. To bez sensu i niepotrzebne. Nie mi. Niech interesują
się tymi, co tego chcą i oczekują. Ja do takich osób nie należę.
Mimo tego, stoję
przed Tsunade, która może i nie okazuje, ale jest bardziej uparta niż
jakikolwiek człowiek czy osioł chodzący po ziemi. Domyślam się, że jeśli się
nie zgodzę, będzie błądzić za mną jak cień, dopóki w końcu nie przyjdę na spotkanie
i nie poświęcę jej tych kilku godzin. Kilka godzin, tak? Dwie, ewentualnie
trzy. Tyle chyba powinnam znieść. To nie są tylko dwie, czy trzy godziny. To są
aż dwie, czy trzy godziny. Porównując do dziesięciu lat samotności, taki czas
siedzenia przy stole z osobą, którą wyraźnie obchodzę jest ponad wystarczający.
Wolę wmawiać
sobie, że zgadzam się tylko i wyłącznie, by mieć od niej święty spokój, a nie z
potrzeby czyjejś bliskości. Jestem odludkiem i żadne krótkie spotkanie tego nie
zmieni. Pozostanę nim, choćby nie wiem, jak bardzo jej zależało, bym na powrót
była tą radosną i śmiejącą się w niebo głosy dziewczynką.
- Niech ci będzie. – wzdycham. – Jutro o dwudziestej. Nie
spóźnij się.
Nie interesuje
mnie, że jest Hokage i takie opuszczenie pracy może ją sporo kosztować. To jej
zależy na spotkaniu, więc to ona powinna dostosować się do mnie. W razie czego,
jeśli by nie przyszła, ja nie byłabym z tego powodu smutna.
Wychodzę i stukam
odrobinę za głośno butami. Stawiam ciężkie kroki, jakby na moich plecach ciążył
olbrzymi głaz. Przystaję na moment kilka metrów od gabinetu i wdycham
powietrze. Mija mnie kilku jouninów w międzyczasie, ale nie zwracają na mnie
uwagi. Opieram się o ścianę i przymykam oczy. Mam wrażenie, że zaraz stracę
przytomność i osunę się na podłogę. Sama nie wiem dlaczego, ostatnio coraz
częściej przytrafiają mi się sytuacje, w których ciężko złapać oddech i robi
mi się słabo. Powinnam nad tym już dawno zapanować i to zażegnać na dobre,
jednak z jakiegoś powodu jest to trudniejsze niż przy zwykłych migrenach.
- Wszystko w porządku?
Otwieram
ostrożnie oczy i widzę dziewczynę w moim wieku z obciętymi do ramion różowymi
włosami o intensywnym zielonym kolorze oczu. W rękach trzyma jakieś teczki z
papierami i słusznie mi się wydaje, że kieruje się do Hokage. Na głowie
zawiązaną ma opaskę z ochraniaczem Wioski Liścia. Irytuje mnie, że wszyscy
muszą tak odnosić się z tym, skąd pochodzą, nawet gdy są w domu.
Przytrzymuje mnie
delikatnie za ramię i pospiesznie lustruje całe moje ciało. Medyk. Widzę to na
pierwszy rzut oka po tym z jakim skupieniem ogląda każdy fragment mnie.
- Mogę ci pomóc.
- Poradzę sobie. – warczę i strącam jej dłoń z mojego
ramienia.
- Przepraszam – mówi cicho, nieco spłoszona. – Wydajesz mi
się dziwnie znajoma, dlatego chciałam cię tylko zbadać.
Nie mam
nałożonego kaptura. Cholera jasna. Ona nie może mnie znać, nie powinna mnie
pamiętać, skoro nawet ja nie mam pojęcia kto przede mną stoi. Musiałyśmy
chodzić razem do Akademii, ale to było tak dawno temu, że nie pamiętam imienia
żadnej innej osoby oprócz Sasuke. Kojarzę niektóre twarze, zazwyczaj tych
najbardziej irytujących osób, ale jej nie potrafię sobie przypomnieć. Kim ona,
do diaska, jest?
- Nie sądzę, że się znamy – staram się w jakiś sposób
rozwiać jej podejrzenia. Ostatnią rzeczą jaką tu chcę, to rozpoznawanie mnie,
przynajmniej teraz. Mogą mnie znać z nazwiska, ale nie chcę by kojarzyli to
jakim byłam dzieckiem. – Poradzę sobie.
- Wyglądasz słabo – ciągnie. – Jestem medycznym ninja, mogę
ci pomóc. Jeśli nie chcesz, bym cię leczyła, pozwól chociaż rzucić okiem czy to
nic poważnego.
- Zwykły ból głowy – odpieram. – Poza tym, też umiem używać
medycznych technik, więc dam sobie radę.
- Jak się nazywasz?
Niesamowita
zmiana tematu. Może nie powinnam dziwić się, że wszystkich tak bardzo
interesuję, skoro jestem ubrana cała na czarno, chodzę w kapturze i nie mam
nawet widocznej opaski. Ich zainteresowanie jest zrozumiałe, ale nie jestem w
stanie chodzić w innych kolorach lub co gorsza, założyć ochraniacz. Znak
identyfikacyjny, mówiący skąd jestem? To absolutnie nie dla mnie.
- Po co pytasz?
- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że skądś cię znam.
Zwykle tego nie
robię ot tak, jednak teraz nie mam wyjścia. Rozglądam się szybko, czy ktoś jest
w pobliżu i gdy uświadamiam sobie, że jesteśmy same, patrzę jej prosto w oczy.
Kładę dłoń na jej ramieniu i łapię się za głowę drugą, udając jak najlepiej, że
znów poczułam się gorzej. Ona łapie haczyk i bez przeszkód jestem w stanie
zobaczyć jej myśli.
Cóż za przydatna
umiejętność. Opanowałam czytanie innym w myślach, gdy tylko nawiążę z nimi kontakt
wzrokowy. Jedna sekunda jest w stanie przeważyć na tym, czy będą w stanie coś
przede mną ukryć. Gdy tylko spojrzą choć raz w moje oczy, będę w stanie
przejrzeć na wylot każdą najdrobniejszą ich cząstkę i każdy ich najmroczniejszy
sekret będzie mi znany. Nie robię tego za często, bo mimo wszystko ja też mam
jakieś uczucia i wiem, że pozbawianie innych prywatności ot tak, może być
naprawdę okrutne. Ich umysł to prywatna sfera, w którą NIKT nie powinien wkraczać bez pozwolenia. Używam tego tylko w najgorszych przypadkach, gdy muszę
dowiedzieć się o czym myślą lub gdy w walce chcę przejrzeć plan wroga.
Jej myśli widzę z
dużą dokładnością. Nic dziwnego, skoro nawet nie domyśla się, że mogę je
zobaczyć, to nie stara się nawet ich ukryć.
Moje obawy się
potwierdzają. Ma mnie. Myśli o tej samej dziewczynce, którą byłam, gdy
chodziłam do Akademii. Obraz nie jest wyraźny, ale dostrzegam te same czarne
włosy upięte w kucyka na środku głowy z kolorową wstążką, ten sam delikatny
uśmiech i pogodne czarne oczy, o które wiele razy wykłócałam się z mamą. Ona
myślała, że mają odcień bardzo ciemnego szarego, za to ja mówiłam, że mam czarne,
jak ci najsilniejsi Uchiha, których uważano za geniuszy. Widzę ten sam
fioletowy sweterek, który jako dziecko nosiłam wszędzie i nigdy nie chciałam go
zmieniać. Teraz jest na mnie o wiele za mały. W jej myślach słyszę głosy –
komentarze ludzi, którzy mnie obserwowali: Typowa
Uchiha, Co za geniusz, Żeby w tak młodym wieku być w stanie połamać
drzewo jednym uderzeniem?, Cóż za
siła, Jak na Uchiha przystało, Gdy obudzi Sharingana będzie nie do
powstrzymania…
Zaciskam mocniej
zęby. Nienawidzę Tej hańby.
Otwieram oczy i
jak gdyby nigdy nic prostuję się. Mierzę ją swoim spojrzeniem, tak samo jak ona
zaniepokojona patrzy na mnie. Nie musze się długo zastanawiać. Ona jest pewna,
że jestem tą samą osobą i już nawet nie chce się pytać. Wie, że jestem Uchiha.
Wie, że jestem Uchiha Nasane.
- Jak się nazywasz? – pyta po raz kolejny, ale to już tylko
dla absolutnej pewności.
W Akademii byłam
jedną z dwóch Uchiha. Drugim oczywiście był Sasuke. Chodziliśmy do innych klas,
dlatego rzadko obserwowaliśmy swoje postępy. Jedynie z tego co słyszeliśmy od
dorosłych, byliśmy w stanie wywnioskować jak nam idzie. Jego mieli za geniusza,
mnie za ponadprzeciętnie uzdolnioną. Byłam najlepsza w całej Akademii ze
wszystkiego: formy ninjutsu, taijutsu, czy nawet zarys genjutsu, teorii i
praktyki. W rankingu najlepszych uczniów Sasuke był stopień pode mną i to
zawsze najbardziej go irytowało. Ciężko by było, gdyby nie pamiętali tak
uzdolnionego dziecka, które zginęło tak tragicznie. Zamordowane w masakrze.
Nie ma sensu ją okłamywać. I tak prędzej czy później pozna prawdę. Wystarczy, że pójdzie i
spyta się Tsunade, czy nawet usłyszy od mieszkańców, że powrócił ktoś z Uchiha.
W końcu nadejdzie czas, w którym kolejny żyjący członek wymordowanego klanu
znajdzie się na językach wszystkich shinobi w Wiosce. Osiągnięcie, jakim jest
przeżycie takiej masakry jest zbyt wielkie, by obeszło się bez echa.
- Domyślam się, że już to wiesz. – wzdycham, po czym mijam
ją bez słowa.
Nie muszę się
obracać by wiedzieć, że ogląda się za mną. Patrzy na mnie, gdy stawiam kroki na
schodach i specjalnie wolnym krokiem schodzę na sam dół. Patrzy pewnie w to
samo miejsce jeszcze przez chwilę, dopóki trzaskam głośno drzwiami wyjściowymi. I tak pewnie nie słyszała tego na najwyższym piętrze.
Wychodzę z budynku
Hokage i wracam na ulice Wioski. Nakładam kaptur dla bezpieczeństwa i idę przed
siebie. Chowam ręce w kieszeniach i spuszczam głowę na tyle nisko, że widzę
tylko czubki swoich butów. Nie potrzebuję widzieć, dokąd idę, by dojść do
odpowiedniego miejsca. Wystarczy tylko, że będę kierowała się tymi samymi
drogami, co kiedyś wracałam z mamą od rodziny, która mieszkała w mieście. Moja
mama nie była rodzoną Uchiha, jedynie wyszła za mojego ojca, który pracował w
sklepie w dzielnicy naszego klanu i co jakiś czas chodziła ze mną do rodziny
mieszkającej w głębi Wioski. Czasem zastanawiam się, co by zrobili gdybym
stanęła przed nimi. Zaoferowaliby mi pomoc, czy może chcieliby zabić? Odkąd
pamiętam nigdy nie trawili Uchiha, ani decyzji mojej matki o ślubie z ich członkiem
i wstąpieniem do klanu.
Mijam różne
knajpki, obijam się o ludzi i co chwila słyszę głośne śmiechy jakichś dzieci. Niektórzy
oglądają się podejrzliwie za mną i starają się robić to na tyle niezauważalnie,
że nie zwróciłabym na nich uwagi. Konoha tętni życiem. Gdzie spojrzę tam
widzę pracujących ludzi, ocierających pot z czoła, shinobi zasiadających w
knajpach na krótki posiłek, biegające do utraty tchu dzieciaki. Z perspektywy
przechodnia ta Wioska jest pełna sympatycznych i przyjaznych mieszkańców. Ja mam o nich zupełnie inne zdanie i tu
już nie chodzi tylko o mój uraz do tego miejsca. Tutejsi ludzie są mistrzami w
manipulowaniu czyimś tokiem myślenia. Z zewnątrz wyglądają świetnie, jednak w
środku… Są pełni chytrości, przebiegłości i złośliwości. Kto inny mógłby o tym
wiedzieć lepiej, niż osoba czytająca w myślach?
Przechodzę przez
kolejne ulice, nie przypatrując się niczemu za długo, ani nie przystając nawet
na chwilę. Im jestem bliżej, tym szybciej bije moje serce. Już dawno tak bardzo
się nie stresowałam, a co dopiero nie czułam się jakbym zaraz miała zejść na
zawał. Z każdym krokiem zwalniam, bo wiem, że mój cel jest już blisko. Boję się
tego ujrzeć.
I w końcu
zatrzymuję się. Stoję przed wejściem do dzielnicy Uchiha. Nad bramą wisi nasz
znak – ten dobrze znany mi wachlarz. Gdy patrzę na wprost widzę opustoszałe
domy i ulice. Już z wejścia dostrzegam zarośnięte ogródki, wysoką trawę, gąszcz
chwastów. Roboty jest tu od groma i jeszcze więcej. Nikt tu nie zaglądał od lat
w celu posprzątania. To miejsce sprawia wrażenie dawno opuszczonego,
zapomnianego i odłożonego przez mieszkańców na dalszy plan.
Gdzieś tam są
groby ofiar całej tej masakry, w tym jeden specjalnie przeznaczony dla mnie.
Nigdy nie znaleźli mojego ciała, a mimo to wybudowali mi nagrobek. Uznali mnie
za martwą bez żadnych poszukiwań. Jestem pewna, że gdyby do podobnej katastrofy
doszło w innym klanie, byliby w stanie spędzić dnie i noce na poszukiwaniu
jednej kilkuletniej dziewczynki. Nieważne za jakich geniuszy nas mieli i jak
wielki szacunek do nas żywili. W praniu wyszło jak bardzo interesuje ich nasz
los. Czuję się, jakby pogrzebali mnie żywcem wraz z wszystkimi ludźmi co tu
zginęli.
Stawiam pierwszy
krok naprzód i już mam dość. Zaciskam palce w pięści tak mocno, że zaczyna po
nich spływać strużką krew. Wróciłam tu po dziesięciu latach unikania tego
miejsca jak ognia. Stoję naprzeciw zlepka budynków, który kiedyś robił za mój
jedyny dom i w którym czułam się bezpiecznie. Ludzie wśród których niegdyś
odnajdywałam schronienie, dziś gryzą piach i wąchają kwiatki od spodu.
Wszystkich niesłusznie zapamiętano jako ofiary tragedii, zamiast doskonałych
shinobi, którzy bronili Wioski przez większość swojego życia.
Gdy patrzę na to
co zostało z tego miejsca, nie mogę pozbyć się wrażenia, że ja już umarłam.
Zginęłam razem z nimi. To kim kiedyś byłam już dawno zażegnałam. Właśnie w tym
miejscu spoczywam dawna ja, której już nigdy nie odkopię. Już nigdy nie dowiem się
jak to możliwe, że kiedyś byłam zupełnie inna i potrafiłam cieszyć się życiem.
~*~