Notka z cyklu "krótko i zwięźle". Moi drodzy, już wcześniej o tym wspominałam, ale teraz informuję was tak oficjalnie (ba, postarała się nawet o osobny post). Dotychczas całe wakacje pracowałam (pomagałam rodzicom w ich interesie, jeździłam w tę i w tamtą, że już sama przestałam wyrabiać). Czas na pisanie miałam ograniczony, ale jakoś się odnajdywałam. Jutro (czyt. piątek, 18 sierpnia), choć w sumie dzisiaj, bo piszę to po północy, wyjeżdżam na 10 dni do mojego braciszka (zdrobniale, tak serio jest dwanaście lat ode mnie starszy) i grafik będę miała zapchany, więc nie dość, że nie będę mogła nic pisać, to jeszcze nie dam rady nawet opublikować rozdziałów.
Przepraszam Was bardzo, jednak nie mam wpływu na to kiedy mogę wyjechać (minusy pracy w wakacje). Następny rozdział przewiduję na dopiero 3 września, niestety. Jeśli coś się zmieni postaram się dodać go za dwa tygodnie, jednak to już zależy od tego jak dużo będę mieć czasu czysto wolnego, który spędzić będę mogła przed komputerem. Nie chcę jednak jechać tam i większość czasu siedzieć przy laptopie, bo chciałabym spędzić ten czas z bratem, który jak na złość, przeprowadził się na drugi koniec Polski. Mam nadzieję, że to rozumiecie. Akcja póki co w opowiadaniu nie jest super rozbudowana, więc myślę, że więcej oczekiwania nie zrobi różnicy. Pierwsze rozdziały zawsze są nudne.
Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak pożegnać się z Wami na kilka tygodni i życzyć równie udanych wakacji, co mi. Rok szkolny się zbliża, więc tym bardziej trzymam też za Was kciuki, byście cieszyli się tymi ostatkami wakacji (:
Do następnego, kochani :*
Opowieść z "Naruto"- Nasane, demon szybkości
czwartek, 17 sierpnia 2017
niedziela, 13 sierpnia 2017
3. Wkracza Konohamaru!
Absolutnie nie
mam pojęcia, gdzie mogę zjeść coś dobrego, taniego i pożywnego, choć o wiele
bardziej interesują mnie te dwie ostatnie cechy. Nie zwracam uwagi na smak, bo
bycie wybrednym w momencie, w którym każdy twój grosz jest na wagę złota to
czysta sprzeczność. Rozglądam się w poszukiwaniu zwykłego małego sklepu, do
którego mogłabym zajść, kupić bułkę i wyjść, ale im dalej idę, tym mniejszą mam
nadzieję, że coś takiego tu jest. Widzę same knajpki, kwiaciarnie, kawiarnie, już nawet
sklepy z bronią widuję częściej, niż jakikolwiek tani market.
Jedynym plusem
całej tej sytuacji jest to, że tłok zrobił się znacznie mniejszy i mogę bez
przeszkód iść środkiem drogi, nie obawiając się, że ktoś na mnie wpadnie. Wciąż
się rozglądam, czytając nazwy sklepów i analizując ich zaopatrzenie. W końcu
zrezygnowana wzdycham cicho i zaczynam po prostu iść przed siebie, licząc na
to, że po drodze znajdę coś odpowiedniego.
Jako taki spokój
jaki mam od czasu, gdy zostałam sama pośrodku dzielnicy Uchiha zostaje mi
gwałtownie odebrany przez jakiegoś pokurcza, który zagradza mi drogę. Z
początku myślę, że ten dzieciak pomylił mnie z kimś, ale gdy wskazuje palcem w
moją stronę i patrzy wprost w moje oczy, co już jest sporym błędem z jego
strony, nie mam wątpliwości, że on naprawdę chce się ze mną bić. Nie wiem, czy
ma mi go być żal, czy raczej powinnam odczuć wstyd, bo poskładam go na łopatki
jednym ciosem na oczach tylu ludzi. Zaczynam myśleć, że to co się tu dzieje to już nie jest tylko i
wyłącznie moja wina. Mieszkańcy Konohy sami z siebie dbają o to, by mój powrót
był jak najbardziej widowiskowy.
Przystaję i
patrzę wprost na niego. Przyglądam się jego szalikowi, jak dla mnie nieco za
długiemu, jeśli chce w nim walczyć. Owinięty wokół szyi wciąż sięga mu do pasa.
Wystarczy, by przeciwnik dobrze go chwycił, a po chwili wisiałby w powietrzu,
szamotając się i wierzgając nogami.
- Konoha to nie jest miejsce dla takich jak ty, kore! –
krzyczy w moją stronę. – Nie wiem, co sobie wyobrażasz przychodząc tutaj i
niszcząc budynki należące do Wioski, ale wiedz, że spotka cię za to kara!
I niby ten
smarkacz chce mi ją wymierzyć? Wzdycham cicho.
- Rzuć się na mnie i miejmy to już z głowy. – odpieram od
niechcenia.
Jedną z
najbardziej irytujących rzeczy, nie tylko w Konosze, ale wszędzie, gdzie się
tylko pojawię, jest za duże ego u niektórych dzieciaków. Tłumaczę to wiekiem,
ale w większości przypadków po prostu spotykam głupków na swojej drodze. Nie
lubię przez to dzieci w wieku do czternastu lat. Nie wiem ile już razy musiałam
powalać na ziemię tych najbardziej natrętnych, którzy nawet po łomocie jakim
dostali, wciąż wracali i chcieli się zrewanżować. Niektórzy nauczyli się nowych
technik, a inni liczyli na łut szczęścia i na to, że w następnej walce nagle
zapomnę jak działa moje ciało i jak powinnam atakować.
Rusza na mnie,
wydając z siebie dziki okrzyk. Zwraca tym samym uwagę każdego, kto jest wokół
nas i specjalnie by obejrzeć ten pojedynek odciąga się od swoich obowiązków.
Słyszę jakieś nawoływania, prawdopodobnie imię tego chłopca, ale on jest za
bardzo pochłonięty mną i ignoruje to. Po drodze wykonuje Cieniste Klon Jutsu i
zamierza zaatakować mnie wraz z czterema klonami naraz. Mądra taktyka, ale na
beznadziejnego przeciwnika.
Nie chcę walczyć
na poważnie, ale za długa bójka może przynieść mi niesłuszną hańbę. Z drugiej
strony, jeśli za szybko go pokonam, ludzie będą mieli mnie za zwyrodnialca, bo
wyżywam się na dziecku, które już na pierwszy rzut oka nie ma ze mną szans. Nie
mogę jednak włożyć za dużo siły w atak, bo niechcący go jeszcze zabiję. Cóż,
pozostaje mi tylko jedno wyjście.
Bez problemu
unikam jego złączonego ataku i zachodzę od tyłu prawdziwego, ignorując
całkowicie klony. Spojrzenie mi w oczy przed samą walką skazało go na
natychmiastową porażkę. Sztuczki z klonami działają, póki shinobi nie nauczy
się rozpoznawać z pośród nich prawdziwego. Oczywiście to nie jest proste, ale
dla użytkownika technik kontroli umysłu to bułka z masłem dokładnie wychwycić,
który z atakujących kieruje pozostałymi. Nieważne, jak silny jest shinobi,
nigdy nie uda mu się stworzyć nowego mózgu dla zwykłego cienistego klona.
Do ataku używam
jednego palca, bo przy całej pięści oderwę mu głowę. Pstrykam delikatnie w jego
włosy i to wystarczy, by po chwili wbił się po szyję w ziemię i nie mógł
ruszyć. Jest uwięziony. Kucam naprzeciw jego głowy, tak by patrzył prosto na
mnie. Zaciska mocno zęby, widać od razu, że jest mocno wkurzony. Nie może się
uwolnić i póki co jest przez to skazany na mnie.
- Młody – zaczynam od niechcenia. – Jest kilka rzeczy, o
których musisz pamiętać, gdy walczysz z przeciwnikiem silniejszym od ciebie. Po
pierwsze, postaraj się przeanalizować jak działają jego techniki i odpowiednio
dostosuj swój styl walki. Po drugie, nie biegnij wprost na niego, przeceniając
swoje umiejętności. Kilka klonów nie wystarczy, żebyś poskładał kogoś na
łopatki, jeśli twój wróg umie rozpoznać prawdziwego.
- Niby jak, kore?! – krzyczy, wiercąc się w ziemi z całych
sił, próbując choć nieco oswobodzić. – Inny sposób chodu, czy co?
Uśmiecham się
delikatnie.
- Po trzecie, nigdy nie patrz przeciwnikowi prosto w oczy. To
oznaka niedocenienia, zbyt wielkiej pewności siebie, co ostatecznie kończy się
klapą, bo wróg cię miażdży, gdy przecenisz siebie. Poza tym, nigdy nie wiesz, czy w ten sposób nie
wykopiesz sobie dziury na grób i nie wbijesz gwoździ do własnej trumny.
Podnoszę się i
nonszalancko otrzepuję mój czarny płaszcz z ziemi, wzdychając przy tym cicho.
Ludzie patrzą na mnie z nieodgadniętym wyrazem twarzy, w którym widzę
jednocześnie podziw i obojętność. Pokazałam, że jestem silna, ale kto nie dałby
rady takiemu dzieciakowi?
- Jeszcze kiedyś cię pokonam, kore!
Patrzę na niego z
pod rzęs. Nie różni się niczym od innych zbyt pewnych siebie chłopców, których
przyszło mi pouczać. Jakoś z dziewczynkami nie ma takiego problemu, one są o
wiele bardziej rozważne, albo po prostu za bardzo się boją walki, krwi i brutalności, które najczęściej mi towarzyszą. Czasem jednak
kierowanie się strachem może okazać się lepszym wyjściem, niż pozorna odwaga,
która bardzo ściśle łączy się ze zwykłą głupotą. Przed nimi jeszcze długa
droga, by zrozumieli z czym się wiąże życie ninja i z jak bardzo okrutnymi
wyborami można się spotkać.
- Tak sądzisz? – odpieram.
- Zobaczysz – mówi już nieco spokojniej. - Pokażę ci,
kore.
Marszczę
delikatnie brwi. A jednak myliłam się, on nie jest taki sam jak reszta
dzieciaków. W nim naprawdę widzę wolę walki i
chęć doskonalenia się w celu pokonania mnie. Mimo że rzucenie się na mnie było
czystą głupotą, dostrzegam w nim potencjał na to by kiedyś był naprawdę silnym
shinobi. Niektórzy oceniają szanse innych na podstawie ich aktualnego poziomu,
nie biorąc pod uwagę jak wielką rolę odgrywa motywacja. Jakby na to nie spojrzeć, nawet dziecko
najsilniejszych ninja na świecie nie da rady wspiąć się na szczyt, jeśli nie
będzie mu na tym zależało.
Patrząc na tego
chłopca, robię coś czego nie powinnam, czyli porównuję go do siebie. No może
nie do końca porównuję, jednak obserwując go, dostrzegam we wspomnieniach
siebie. Ja jako dziecko sklepikarza i nierodowitej Uchiha uznawana przez
wszystkich za przeciętniaka, stałam się geniuszem, z którym wiązano przyszłość
całego klanu. On jako rozwrzeszczany nieudacznik, wyzywający prawdopodobnie kogo popadnie na pojedynek, chce wszystkim udowodnić, że
potrafi i stanie się o wiele silniejszy. Jeśli będzie to konieczne, pokonam go
tyle razy ile zechce się ze mną mierzyć, by osiągnął swój cel. Dodatkowa
motywacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Nagle docierają
do mnie krzyki z oddali i po zaledwie chwili przede mną pojawia się
prawdopodobnie sensei tego chłopca z opaską zawiązaną na głowie i okularami z
czarnym szkłem spoczywającymi bezpiecznie na jego nosie.
- Konohamaru, ile razy mam powtarzać, żebyś nie uciekał… -
mówi karcącym tonem, póki nie spostrzega mnie, stojącej naprzeciw niego z
rękoma założonymi na piersi. – Ty bęcwale!
Mężczyzna bez
jakichkolwiek pohamowań uderza chłopaka w głowę, po czym nerwowo podbiega do
mnie i zaczyna bardzo szybko się kłaniać.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarza. – To
moja wina, nie upilnowałem go, ale nie sądziłem, że będzie na tyle głupi, by
zakłócać twój spokój, panienko.
Otwieram szerzej
oczy. Jak on się do mnie zwrócił? Per panienko? W jakim ja stopniu przypominam
mu kogoś takiego? Byłam kiedyś świadkiem, jak ludzie tak się zwracali do
dziewczyn w moim wieku, ale one dwadzieścia cztery godziny na dobę chodziły w
sukniach z najdroższych materiałów i wywodziły się ze szlachetnych rodów. Już
prędzej rozumiem, gdyby zwrócił się tak do członka klanu Hyuuga, który chce być doceniany na każdym kroku, ale Uchiha to
kompletnie inna bajka. Na samą myśl, że zrównał mnie z ich poziomem w moich
żyłach krew zaczyna się gotować.
- Konohamaru!
Dobiega do nas
kolejna dwójka dzieciaków – dziewczynka w pomarańczowych stojących włosach i
chłopiec w okularach. Podbiegają do poszkodowanego i zmartwieni pytają, czy coś
mu się stało. Konohamaru patrzy przez cały czas na mnie i widać, że nikomu nie
ma zamiaru udzielić odpowiedzi. Widzę w jego oczach taką żądzę walki, jakbym
przynajmniej zdzieliła go kilkanaście razy z całej siły po twarzy, skazując na
wstyd wśród tłumu.
- Może odczuwać ból głowy, ale wkrótce minie. – odpieram,
zwracając ich uwagę na mnie.
Gdy tylko mnie
spostrzegają widzę jak na ich twarzach budzi się strach. Wzbudzam przerażenie w
mieszkańcach, świetnie. Właśnie tego
oczekiwałam po Tsunade informującej ninja Konohy o powrocie kolejnej żyjącej
Uchihy. Nie mogło obejść się bez strachu i niepewności, co bardzo mi pasuje.
Ludzie będą mnie unikać i ułatwią mi tym samym pobyt tutaj.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam – odzywa się prawdopodobnie
ich sensei. – Mam nadzieję, że w niczym ważnym ci nie przeszkodził.
- Właściwie szukałam tylko miejsca, gdzie mogę coś zjeść. –
oznajmiam.
- Świetnie się składa – mówi mężczyzna. – Konohamaru, w
ramach przeprosin zapłacisz za jej posiłek.
Nie upadłam
jeszcze tak nisko, by wyzyskiwać z dziecka pieniądze na jedzenie. Zamierzam
zaprzeczyć i iść stąd, póki chłopiec wciąż jest uwięziony, ale nim zdążę
otworzyć usta, mężczyzna daje radę go uwolnić bez najmniejszego trudu. Konohamaru
nie wygląda na zadowolonego, gdy otrzepuje ubrania z ziemi i po jego minie
domyślam się, że nawet nie ma za dużo pieniędzy by je dla mnie wydać. Choć
bardzo kusi mnie wizja darmowego jedzenia, mam swoje granice i nie będę go
zmuszać by za mnie płacił.
- Nie ma takiej potrzeby – odzywam się. – Mam jeszcze kilka spraw
do załatwienia, a nie chciałabym żeby ktoś się przy mnie pałętał.
Właściwie to jedną, a tak, mam
całkowite wolne przez cały dzień od rana do wieczora, tak samo jak i następne
tygodnie. Całe życie jestem na całodobowym urlopie, a zajęcia dobieram sobie
sama według upodobań. Wbrew pozorom, podróżnikom naprawdę łatwo znaleźć jest
jakąś pracę na krótki czas, o ile są sami. Im ich więcej, tym jest gorzej, bo
nikt nie chce mieć za dużego tłoku na swoim podwórku. Mimo to, nie mogę
przyznać im, że czasu wolnego mam od groma z oczywistego powodu.
Wyraz twarzy
mężczyzny staje się bardziej zacięty i stanowczy. Mam wrażenie, że moje zdanie
odgrywa tu najmniej znaczącą rolę i niezależnie ode mnie, dzisiejszy posiłek
postawi mi chłopiec. Czeka mnie upokorzenie do końca życia, jeśli natychmiast
ich nie opuszczę.
- Bardzo cię proszę – mówi sensei tej trójki. – Staram się
nauczyć go dyscypliny, ale nie jest podatny na to co mu wpajam i wciąż robi to
na co ma ochotę. Nie chcę żeby ci przeszkadzał, zależy mi tylko na tym, aby
przypomniał sobie czym jest wstyd i upokorzenie oraz poniósł za to karę.
Głód dokucza mi
tak bardzo, że gdyby nie moja duma, od razu chwyciłabym Konohamaru za szal i
kazała wskazać mu miejsce, gdzie serwują najlepsze jedzenie w Wiosce. Nie mogę
jednak znieść myśli, że wykorzystam dziecko, w dodatku po tym jak na oczach
mieszkańców pokonałam go jednym palcem. O wiele prościej by było, gdyby ludzie
nie zwracali na mnie większej uwagi i pozwolili w spokoju robić to co do mnie
należy. Rezygnuję z ucieczki i namawiania go do odpuszczenia chłopakowi tym
razem. W końcu to tylko posiłek, Zaprowadzi mnie do knajpy, da pieniądze,
pójdzie sobie, a ja zapomnę o całej sytuacji. Przecież nie musi siedzieć przy
mnie, a okazji do darmowego jedzenia nie wypada przepuścić. Czuję się okrutnie,
że tak myślę. Chyba powinnam jednak zadbać o to, by głód nie dokuczał mi aż tak
bardzo.
Konohamaru chowa
dłonie do kieszeni i podchodzi do mnie ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nietrudno
się domyślić, że pomysł na karę ani trochę mu się nie podoba, jednak nie
próbuje nawet namówić swojego kapitana do zmiany decyzji. Wola walki jaką przed chwilą okazywał mi wyparowała, gdy w pobliżu pojawił się ten mężczyzna.
- Nie mam za wiele oszczędności, kore – mówi zawstydzony. –
Ale mogę dać ci kupon do Ichiraku Ramen.
Spytałabym co to
takiego, ale wydaje mi się, że tylko się ośmieszę, dlatego mruczę krótko, że
nie robi mi różnicy co zjem i gdzie. Na jego twarzy widzę delikatną ulgę i
niemal dostrzegam jak mały kamyk spada z jego serca. Uczucia, które w nim
buzują są tak silne, że nie muszę nawet zagłębiać się w jego umysł, by je
zobaczyć. Czasem tak się da.
Puszczam go
przodem, bo nie mam pojęcia, gdzie to miejsce jest. Domyślam się, że podają tam
ramen i już zaczynam mieć wątpliwości, czy powinnam tam iść. Nigdy w życiu nie
jadłam czegoś takiego, nawet za dużo razy tego nie widziałam na oczy. Poza tym
ostatni raz jadłam coś pałeczkami kopę lat temu. Może jednak jedzenie
czegokolwiek i gdziekolwiek było złą odpowiedzią. Powinnam poprosić o trochę
drobniaków, ale wtedy nikt by pewnie nie uwierzył, że za taką ilość pieniędzy
kupię cokolwiek pożywnego. W tym momencie największym problemem powinien być
tragiczny stan mojej dzielnicy, a nie to czy nie narobię sobie wstydu, próbując
coś zjeść po raz pierwszy od bardzo dawna używając pałeczek.
Docieramy na
miejsce szybciej, niż sądziłam. Spodziewałam się raczej jakiegoś budynku z
wejściem, stolikami, kasą, a nie zwykłej budki z ladą i kilkoma siedzeniami.
Napis nie pozostawia wątpliwości, to na pewno tutaj. Konohamaru wchodzi do
środka, a ja stawiam kroki niepewnie za nim. Gdy tylko zajmuję miejsce dobrze
wyczuwam zapach świeżo przyrządzanego jedzenia. Jestem ciekawa, czy kupon,
którego chce użyć chłopiec ma jakąś określoną ilość dokładek. Niewykluczone, że
zaraz najem się do syta po raz pierwszy od dziesięciu lat. Raz mogę sobie
pozwolić na taki luksus.
Konohamaru jest
tu chyba stałym klientem, bo kucharz wraz ze swoją pomocnicą od razu go
rozpoznają. Co innego ze mną. Na mnie patrzą nieco zdziwieni, ale po chwili na
ich twarz z powrotem wpada uśmiech.
- Witamy w Ichiraku Ramen – mówi kucharz. – Konohamaru,
nigdy nie sądziłem, że przyprowadzisz taką dziewczynę. Przepraszam, że w ciebie
wątpiłem.
Rozumiem, że to
żart, ale naprawdę ani trochę nie jest śmieszny. Patrzę na mężczyznę z
politowaniem i przenoszę wzrok na miejsce jego pracy. Wychodzi na to, że
wszystko przygotowywane jest tutaj, pod nosem klienta, by mógł ze
zniecierpliwieniem doglądać jak doprawiany jest jego posiłek. Może to było świadome zagranie, by zatrzymać go tu jak najdłużej i podsycić do wzięcia dokładki.
Konohamaru rzuca
na ladę kupon, a po jego minie widzę, że zaraz naprawdę spali się ze wstydu. Aż
w niewielkim stopniu zrobiło mi się żal tego dzieciaka.
- Szefie, ja tylko miałem pokazać gdzie może coś zjeść i
zapłacić za jej jedzenie, kore! – krzyczy poddenerwowany.
- Kupon na darmowe ramen jest według ciebie formą zapłaty? –
śmieje się dziewczyna w brązowych włosach stojąca obok kucharza.
- Ten kupon jest dla mnie czymś więcej, niż zwykłym
świstkiem papieru, kore – mówi chłopiec, a na jego twarz znikąd wpełza uśmiech.
Momentalnie łagodnieje, a jego twarz przybiera wyraz, jakby przypomniał sobie
coś miłego. – Dał mi go Naruto, zanim wyruszył na trening. On się z takimi
rzeczami rzadko rozstaje i rozumiem, dlaczego mi go oddał. W końcu nie mógłby z
niego skorzystać, dlatego chciał zrobić z niego jakiś pożytek. Chciałem mu go
zwrócić, gdy wróci, ale w wyniku nagłego wypadku chociaż go wykorzystam.
Naruto, tak? Znów
w rozmowie z kimś przewija mi się ten koleś i chyba powinnam to wykorzystać.
Skoro Kakashi chce mnie wrobić w rozmowę z nim, chciałabym chociaż wiedzieć
czego spodziewać się po tym chłopaku. Konohamaru wydaje mi się kimś, kto jest z
nim w miarę blisko, a na pewno zna go na tyle, że chociaż odrobinę rozjaśni mi
z kim mam tu do czynienia. W dodatku dzieciakami w jego wieku dość łatwo
manipulować, więc wyciągnięcie z niego informacji bez zbędnego wydawania się
powinno być bułką z masłem. I już nawet mam pomysł.
Zabieram kupon z
lady, nim kucharz zdąży go podnieść i wręczam z powrotem Konohamaru. Ani on,
ani tutejsza obsługa nie wiedzą do końca dlaczego to zrobiłam.
- Zatrzymaj go, skoro tyle dla ciebie znaczy. – mówię do
niego.
- Ale wydałem wszystko z mojego kieszonkowego – mruczy
zawstydzony. – Nie mam jak inaczej zapłacić.
- Też mi problem – odpieram. – Sama za siebie zapłacę, a
twojemu mistrzowi nie powiem prawdy.
- Poważnie?
Konohamaru patrzy
na mnie ze świecącymi oczami, najwyraźniej zachwycony takim wyjściem z
sytuacji. Czasem, gdy ktoś myśli o czymś bardzo intensywnie jestem w stanie to
usłyszeć, gdy będzie patrzył mi w oczy. W tym momencie dobiegają mnie słowa, że jestem
odjazdowa i jednak się co do mnie pomylił. Czuję się zażenowana, że tak mnie
określił, dlatego natychmiast wzrok z jego oczu przenoszę na szalik, by tego
nie słyszeć. Nie mów jeszcze hop, chłopczyku, ja nie robię nic ot tak za darmo.
- Nie tak szybko – odzywam się, gdy już chce się ze mną
żegnać i odbiec w swoim kierunku. –
Opowiesz mi o czymś i nikomu o tym nie
wspomnisz.
Patrzy na mnie
nieco przestraszony i zdecydowanie za głośno przełyka ślinę. Z przerażeniem
kiwa głową i wraca do środka. Taką reakcję wywołał w nim mój nie cierpiący
sprzeciwu ton. Cóż, czasem potrafię być stanowcza, a zarazem nieco straszna.
Właśnie dlatego manipulowanie dzieciakami to dla mnie pestka. Przerażone
wyśpiewają wszystko, czego się od nich oczekuje i nikomu nawet nie pisną o tym
słówka, jeśli odpowiednio im się zagrozi. Jedynie mam wątpliwości co do tego
kucharza i jego pomocnicy. Nie powinnam być w ich obecności za bardzo wścibska,
bo niewykluczone, że informacje wyjdą poza tę budkę.
Składam
zamówienie, choć to za dużo powiedziane. Po prostu pytam, co według nich jest
tu specjałem i proszę o podanie mi tego, jednocześnie modląc się by nie
wyniosło mnie to ponad połowę tego co aktualnie mam w kieszeni. Jako podróżnik
nie mam swojego domu, ani skrytki z pieniędzmi, więc cały swój dobytek noszę
przy sobie. Jeśli spłuczę się tutaj, chcąc czy nie, będę musiała komuś tu
pomóc, by nieco zarobić. I tyle było z mojego darmowego posiłku. Oby cena jaką zapłaciłam za informacje będzie tego warta.
Konohamaru siada
obok mnie i przygląda się kuponowi, jakby zastanawiał się, czy jednak go nie
wykorzystać, skoro zapłacę sama za siebie.
- Wróciłam do Wioski dzisiaj – zaczynam. – Nigdy wcześniej
przez dziesięć lat nie przebywałam nawet w jej pobliżu, dlatego nie znam za
bardzo tutejszych ludzi. Chcę cię wypytać o pewnego chłopaka, którego jak
sądzę, dobrze znasz.
- Po co? – pyta chłopiec, nie odrywając wzroku od swojego
kuponu. – Chcesz mu coś zrobić?
- Zbieranie informacji o swoich ofiarach w taki sposób mija
się z celem – wzdycham, bo może i nie wyglądam, ale swoje doświadczenie w
zabójstwach mam. W końcu takie zlecenia są najbardziej opłacalne, a jak nie ma
się grosza przy duszy, bierze się to co ci dają, a nie szuka ogłoszeń do
wyprowadzania psów. – Chcę uzyskać kilka informacji, poznać go, zanim się z nim
spotkam. To coś w rodzaju dokładnego zbadania terenu, na który chce się
wkroczyć. Nie zawsze można mieć pewność, że miejsce jest bezpieczne i na
wszelki wypadek należy się upewnić.
Konohamaru
przenosi wzrok na mnie. Teraz nawet on patrzy na mnie podejrzliwie i niepewnie.
Nie powinnam spodziewać się czegoś innego w sytuacji, w której jestem po raz
pierwszy w Wiosce od dłuższego czasu. Nie ma bata, by ktokolwiek mi zaufał, a
tym bardziej odnosił się w stosunku do mnie śmiało, szczególnie po tym, jak
pokazałam im, że potrafię być niebezpieczna.
- O kogo ci chodzi? – pyta.
- Naruto. – oznajmiam.
Patrzy na mnie
zdziwiony, po czym uśmiecha się delikatnie i śmieje cicho pod nosem. Marszczę
brwi, nie rozumiejąc, o co mu dokładnie chodzi. Nie znoszę, gdy ludzie
znikąd zaczynają się śmiać w rozmowie ze mną, bo rzadko rozpoznaję dlaczego to robią. Śmiech może tak naprawdę oznaczać wszystko – irytację, zdenerwowanie,
pewność siebie, czy przede wszystkim rozbawienie. Ludzie znikąd upodobali sobie to jako reakcję na naturalne sytuacje.
- Braciszek Naruto ostatnio jest wszędzie wychwytywany, kore
– mówi Konohamaru, drapiąc się delikatnie w głowę. – Im bardziej zbliża się
umowna data jego powrotu, tym częściej o nim słychać. Mieszkańcy Wioski nie
mogą się doczekać, aż wróci silniejszy niż przedtem.
- Silniejszy?
- No tak, Naruto specjalnie wyruszył na trzyletni trening,
by zdobyć więcej umiejętności i stać się lepszym shinobi, kore. Mógłbym się z
tobą założyć, że będzie w stanie cię zmieść z powierzchni ziemi, gdy wróci.
Ignoruję to, a
przynajmniej się staram. Nie ma sensu wszczynać pojedynków tylko po to, by
udowodnić, że jakiś smarkacz się myli. Znam swoją siłę i moje słabości. Wiem,
że nie jestem nie do pokonania i zdaję sobie sprawę, że chodzą po tej ziemi
silniejsi ode mnie. Wierzę w moją moc i to, że potrafię kogoś roznieść w drobny
mak. Jednocześnie wiem, kiedy należy się wycofać i bezsensownie nie walczyć. Taka walka nie gwarantuje zwycięstwa, a w razie jego osiągnięcia nie zdobędę niczego cenniejszego niż podziw jakiegoś chłopca.
Nie przejmuję się
tym, że według tego dzieciaka Naruto jest piekielnie silny. Bardzo łatwo
zaimponować chłopcom w jego wieku. Wystarczą przeciętne umiejętności i bycie
miłym, żeby ktoś taki jak Konohamaru widział w zwykłym człowieku boga.
- Dlaczego tak sądzisz?
Nie muszę walczyć
z Naruto, więc nie ma konieczności poznania jego umiejętności. Pytam z czystej
ciekawości. Konohamaru odsuwa się na krześle nieco do tyłu i uśmiecha się
jeszcze szerzej. Wygląda na to, że wspomina chłopaka nad wyraz dobrze. Nawet
jego nastrój i uczucia straciły na sile i już ich nie widzę. W końcu się
uspokoił.
- Bo on nigdy się nie poddaje, kore – mówi po chwili
Konohamaru. – Potrafi znieść tysiące ataków, a i tak znajdzie w sobie siłę by
wstać i walczyć dalej. Mimo że widać jak słabnie z każdą sekundą, on zawsze
stara się wygrać.
Tyle? Wzdycham
cicho i bawię się kosmykiem moich czarnych i prostych jak nitki włosów.
Oczywiście, wytrzymałość na polu walki jest potrzebna, żeby po jednym ataku nie
mieć dość. Nieważne jak silny jest shinobi i jak świetnie unika ciosów, w końcu
i tak oberwie, albo przez roztargnienie, albo upartość przeciwnika. Wtedy tylko
od siły wroga i mocy obrony zależy jak wielkie skutki poniesie ten atak. O tym
jak ważne jest trafienie przeciwnika wiem najlepiej. Zazwyczaj cała moja
taktyka walki opiera się tylko na tym i to wystarcza. Jeden cios przepełniony
ogromną siłą zdolną do roztrzaskania nawet najmasywniejszych budynków. Tak, to
w zupełności wystarczające w moim przypadku, by pokonać każdego, o ile nie padnę z wycieńczenia pierwsza od niego.
Konohamaru,
widząc jak bardzo niewzruszona pozostaję, postanawia obrać nieco inną taktykę.
- Poza tym – odzywa się chłopak. – Trenuje go ten słynny
Jiraiya, jeden z trzech legendarnych sanninów, jeśli dobrze kojarzę. Nie ma
opcji, by nie wrócił silniejszy, kore.
Kamienny wyraz
twarzy mam opanowany, więc nie daję po sobie poznać jak bardzo mnie tym
zdziwił. Nie wiem w co ciężej mi uwierzyć. Jiraiyę widziałam raz, gdy Tsunade
odwiedziła moją mamę. Pałętał się przy niej i z tego co kojarzę, nie za miło go
wspominam. Pierwsze nasze spotkanie wyglądało tak, że podszedł do mnie,
uszczypnął w policzki i zaczął robić głupie miny jakbym była niemowlakiem.
Potem już tylko słyszałam plotki o nim i o jego pracy nad książkami. Nigdy nie
wątpiłam w to, że jest bardzo silny, bo mama zawsze wpajała mi, że Trójka
Legendarnych Sanninów porównywana jest do superbohaterów, którzy mieli duży
wkład w nasze bezpieczeństwo. Powtarzała, że nie mam się czym martwić, skoro
Tsunade będzie przy mnie w najgorszym możliwym scenariuszu, a wraz z nią zapewne Jiraiya.
Zaciskam mocniej
pięści pod stołem, żeby Konohamaru nie spostrzegł jak zdenerwowana jestem. Ktoś
taki jak Jiraiya nie mógłby wziąć pod skrzydła słabeusza, skoro jego uczniem
był nawet Czwarty Hokage. Naruto, kimkolwiek jest, musi być naprawdę silny i ma
w sobie to coś, czego od zawsze poszukuje ten sannin.
- Kiedy ma wrócić? – pytam po krótkiej chwili na pozbieranie
myśli.
- Nie mam pojęcia, kore – odpiera chłopiec. – Wyruszył trzy lata
temu, więc lada dzień można się go spodziewać.
Kucharz podaje mi
w tym momencie miskę z jedzeniem. Wygląda naprawdę smacznie, wszystko jest tak
idealnie ułożone i tak pięknie pachnie, że aż żal mi chwycić za pałeczki i
zacząć jeść. Chwila wahania mija, gdy burczenie w brzuchu zaczyna się nasilać.
Natychmiast chwytam dwie drewniane pałeczki i starając sobie przypomnieć jak
się z nich korzysta, jednocześnie próbuję złapać makaron.
- Może ty nie chcesz
z nim walczyć – zaczyna Konohamaru. – Ale jestem pewien, że gdy tylko usłyszy o
tobie, będzie chciał cię poznać i wyzwie na pojedynek. Może być na ciebie
zły, kore.
- Niby dlaczego? – wzdycham niewyraźnie, dmuchając
delikatnie na jedzenie by nieco ostygło. Zapomniałam już jak to jest jeść coś gorącego,
smacznego i świeżego, więc od razu poparzyłam sobie język.
- Zniszczyłaś dzielnicę klanu, z którego pochodzi jego
przyjaciel – odpowiada jednocześnie mierząc mnie pełnym złości spojrzeniem.
Szybko zmienił mu się nastrój, jakby miał porządne wahania między radością a
wściekłością. – Nie odpuści ci tego.
Parskam śmiechem.
Żałosne, naprawdę. Nie obchodzi mnie jakie mniemanie o sobie ma ten cały
Naruto, ale jeśli myśli, że sprawy Uchiha są jego, to grubo się przecenia. Nie
ma znaczenia, czy Sasuke był jego przyjacielem, skoro tak czy siak opuścił
Wioskę, nie wysilając się nawet na jakiekolwiek pożegnanie i wyjaśnienie. Teraz ja tu jestem
i nie pozwolę, by tandetną sprawiedliwość wymierzał mi głupek, który myśli, że
jest częścią mojego klanu.
- Jeśli tak się sprawy mają – zaczynam spokojnie, ale czuję
jak złość we mnie buzuje. – Powiedz mu, że sprawy Uchiha nie leżą w jego
interesie.
- Twojego?
Konohamaru
wygląda na zaszokowanego. Odbieram to jako znak, że wieści wcale nie rozchodzą
się tak szybko jak myślałam. Kątem oka dostrzegam, że nawet przysłuchujący się
naszej rozmowie kucharz z jego pomocnicą są mocno zdziwieni tym, że
przedstawiam się jako członkini dawno wymordowanego klanu. Kwestią czasu jest,
gdy każdy mieszkaniec się dowie i pełne szoku twarze odejdą w nicość, bo ludzie
będą już mnie znać. Nie chcę być popularna, ale nie ma innego wyjścia.
- Uchiha Nasane – odpieram od niechcenia. – Nie
przedstawiłam ci się jeszcze?
Wykorzystuję
chwilę, gdy chłopiec jest jeszcze niezdolny do rozmowy i próbuję makaronu. Już
samo jedzenie wygląda dobrze, a smak jest jeszcze lepszy. Nie pamiętam, kiedy
ostatnio jadłam coś tak smacznego. Choć nie, pamiętam, ale tego nie chcę. Ciepły
posiłek przywodzi mi na myśl mamę. Rozmowy przy jedzeniu przypominają mi o naszych
obiadach, na które tata specjalnie zrywał się z pracy. Jedynie gwar na ulicy mi
przeszkadza, bo w dzielnicy zawsze było cicho i nikt nikomu nie przeszkadzał
hałasem. Zawsze, nawet w tę tragiczną noc nikt nic nie wiedział, dopóki zabójca
nie wbiegł mu do domu.
Moment. Zaciskam
mocniej pałeczki, ignorując całkowicie dzieciaka. Przecież słyszę w głowie
wciąż krzyki i wołanie o pomoc, gdy tylko przechodzę przez dzielnicę. Jak to
możliwe, by przez jedną wersję wydarzeń przebijała się druga? To niemożliwe, by
ktoś grzebał w mojej pamięci i tworzył wspomnienia takie jakie chciał. Zbyt
dobrze znam się na umyśle człowieka, żeby ktoś mógł użyć takiej sztuczki na
mnie. Więc jak to możliwe? Te zaniki pamięci, błędne wspomnienia, których mam
kilka wersji. Coś tu nie gra.
- Słuchasz mnie w ogóle, kore?
Spoglądam na
zirytowanego Konohamaru. Wygląda jakby chciał mnie nawet uderzyć, żeby tylko
przywrócić do rzeczywistości. Widząc jak wyrywam się z zamyślenia, wzdycha
poddenerwowany.
- Spytałem cię jak to możliwe, że przeżyłaś i nikt nic o
tobie nie wiedział.
- Uciekłam – odpowiadam takim tonem, jakby to była dla mnie
najłatwiejsza rzecz na świecie, a wcale tak nie było. Ale co innego mi
pozostawało oprócz tego? Nie chciałam polegać na Wiosce Liścia po tym jak
Tsunade mnie zawiodła i pozwoliła moim rodzicom umrzeć. Tak naprawdę ucieczka i
życie na własną rękę, mimo iż straszne, były dla mnie najlepszym wyjściem i
wcale tego nie żałuję. – A o powód pochowania mnie bez znalezionego ciała
powinieneś spytać kogoś innego.
- Nikt nigdy nawet o tobie nie wspomniał – mówi już
spokojniej. – Nawet braciszek Naruto mi nic nie mówił o kolejnym żyjącym
Uchiha, więc Sasuke pewnie też o tobie nie opowiadał, kore.
- Po co w zwykłej rozmowie poruszać rozmowę dawno zmarłej
przyjaciółki?
- Nigdy nie chciałaś ich wyprowadzić z błędu?
Dobre pytanie.
Czy chciałam? Słysząc to pytanie zawsze myślałam o mieszkańcach, nie wiedząc
czemu ciągle pomijając tych co pozostali – Sasuke i Itachi. Czy kiedykolwiek
chciałam im powiedzieć, że żyję? Na pewno. Z pewnością chciałam, tylko zachodu
z tym byłoby za dużo. Samo znalezienie ich byłoby trudne, szczególnie gdy
Sasuke na powrót zaczęłam się bardziej interesować, gdy opuścił Konohę i mógł być gdziekolwiek na świecie. Poza
tym nie byłam pewna ich reakcji. Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek byli dla
siebie kimś bliższym. Pewne jest dla mnie, że widząc mnie nie rzuciliby się mi w ramiona i nie wyściskaliby za wsze czasy. Zresztą, czy to kogokolwiek by obchodziło, gdy jest się
ostatkiem dawnej potęgi?
- Może gdybyś tu była od początku… - zaczyna Konohamaru.
Teraz nieco smutnieje, ale tylko odrobinę, bo wciąż ma zacięty i pełen determinacji
wyraz twarzy. – Może wtedy Sasuke by nie uciekł, kore.
Dziwi mnie tym.
Domyślam się, że nie chodzi mu tylko o niego, a w głównej mierze ma na myśli
Naruto, który pewnie jak na przyjaciela przystało, bardzo tym wszystkim się
przejął. Jednak to o czym powiedział… Wiele razy brałam pod uwagę, co by było
gdybym pozostała w Wiosce. Prawdopodobnie nie byłabym tak silna jak teraz, bo
to głównie podróże i do czego byłam zmuszana ukształtowały mnie na tak mocną
kobietę. I przede wszystkim nie byłabym samotna, choć to niekoniecznie zaleta.
To jak jest teraz mi pasuje i co prawda było naprawdę ciężko, jednak o własnych
siłach dałam radę wspiąć się tak wysoko. Nie ma dla mnie większej dumy, niż to
jaka się stałam po tym wszystkim. Ale czy wywarłabym na Sasuke tak duży nacisk, żeby postanowił nie opuszczać Wioski? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Tylko jedna osoba może jej udzielić.
Wracam z powrotem
do jedzenia, póki jeszcze mój posiłek nie ostygł. Odbiegłam nieco od tematu, po
który tak naprawdę ściągnęłam tu Konohamaru. Skoro jeszcze tu siedzi powinnam
wykorzystać ten moment.
- Wracając do Naruto – odrzekam. – Jaki on jest?
- Masz na myśli charakter? – pyta głupio chłopiec. Kiwam
delikatnie głową. – Cóż, jest bardzo uparty i zawzięty, kore. Nie znosi
przegrywać, dlatego trenuje ciężej niż jakikolwiek inny shinobi, by kiedyś móc
sprowadzić Sasuke z powrotem do Wioski. Stawia przyjaciół zawsze ponad siebie,
nie interesując się ile to wszystko może go kosztować. Czasami bywa bezmyślny,
głupi i szalony, ale to już jego natura. Nie sposób go opisać inaczej, jest na
swój sposób jeden jedyny wyjątkowy, kore. Ma w sobie coś, co do niego przyciąga
i każdy kogo spytasz w Wiosce ci to powie.
Nie oczekiwałam
dokładnej charakterystyki, ale to powinno mi wystarczyć. Mieszam pałeczkami w
ramen znów nieco odchodząc myślami od rzeczywistości. Coś co do niego
przyciąga, tak? To musi być klucz, na który stawia Kakashi. Pewnie liczy na to,
że Naruto przekona nawet mnie do zmiany swojej decyzji. Na moją twarz wstępuje
lekki uśmiech spokoju. Nie mam się o co martwić. Skoro ten chłopak posiada tak
ogromną umiejętność zjednania sobie ludzi, może ta rozmowa okaże się właśnie
tym czego skrycie potrzebuję? Niech spróbuje wskazać mi inną drogę. Pozwolę mu. Jeśli mu się uda mnie przekonać, pewnie w jakiś sposób obali teorię o wiecznej samotności, w której chcę tkwić. Pewnie gdzieś za tym kryje się głębszy sens, bo chcę zyskać pewność, czy moje myślenie jest dobre. Ale
jeśli mu się nie uda, nie będę
zawiedziona. Wciąż mam cel, za którym tu przyszłam.
Swoją drogą ten
chłopak mocno mnie zaintrygował. Wypadałoby go poznać przed wyruszeniem w
kolejną podróż. Choć nie gustuję w wyzywaniu do pojedynków, to jako uczeń
legendarnego sannina byłby idealnym przeciwnikiem do przetestowania mojej mocy.
- Możesz iść, Konohamaru – mówię po chwili. – Bardzo mi
pomogłeś.
- Po co ci są te informacje, kore? – pyta. – Tak naprawdę,
bo nie wierzę, że znikąd Naruto ci wpadł w oko.
Mylisz się,
dzieciaku. Wydaje się bardzo interesujący, tak do bólu, że nie mogę oprzeć się
wizji spotkania go. Nie ekscytuję się tym, ani nie obawiam się go. Uczucie,
które mi towarzyszy jest dziwne, ale jednocześnie bardzo znajome. To coś w
stylu ulgi, spokoju, jakby moje ciało nagle wybudziło się ze snu trwającego
tysiąclecia. Coś takiego, gdy jest się beztroskim dzieckiem i biega do utraty
tchu z przyjaciółmi. Co prawda nie doświadczyłam tego uczucia, ale potrafię
sobie je wyobrazić po tym co widziałam w cudzych myślach.
- Przekaż mu coś ode mnie – odpieram. – Gdy wróci powiedz,
że ma ze mną do pogadania.
Rzucam na blat
pieniądze za jedzenie i zakładam na głowę kaptur. Materiał przyjemnie oklapuje
na moje ciemne włosy i układa się wzdłuż głowy, przez co znów czuję się
niezauważalna.
- Dokończ, jeśli chcesz. – mówię, wskazując miskę z
niedokończonym ramen.
Opuszczam budkę
ze zdezorientowanym Konohamaru i pochłoniętymi pracą kucharzami. Przypomniało
mi się, że mam coś jeszcze do zrobienia - tę jedną sprawę, w którą nie chciałam mieszać chłopca. Kieruję się w stronę obrzeży Wioski,
tam gdzie mieszka moja rodzina od strony matki. Choć mogłabym poczekać, aż
wieści się rozejdą żal byłoby mi nie obejrzeć ich rozdziawionych ust,
trzęsących się dłoni i nie mających na czym spocząć wariujących tęczówek.
Jestem już na tyle odważna i silna, że bez przeszkód mogę stanąć przed nimi i
dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo nienawidzili mojego klanu i za każdym
razem, gdy do nich przychodziłam patrzyli na mnie z ukosa, jakbym była
trędowata. Chciałam uniknąć konfliktów, ale w tej sytuacji jeśli będzie to
konieczne, rozniosę ich i wgniotę w ziemię.
Zaciskam pięści
coraz mocniej, im bliżej jestem linii domków jednorodzinnych. Mieszkają
naprawdę niedaleko ochronnego muru, na tyle że z okna widać brukowany kamień
ciągnący się ku górze. Ilekroć tu nocowałam, bałam się, że ta bariera chroniąca
mieszkańców przed wrogiem nagle runie na moich oczach, a do domu wtargną
zabójcy. Wtedy uznano, że ponosi mnie wyobraźnia. Jakiś czas później wydarzyła
się katastrofa mojego klanu. I kto tu martwił się bez uzasadnienia?
Odkąd pamiętam,
nigdy za nimi nie przepadałam. Zawsze chodzili dumni, psiocząc i snując te
swoje ideały o ninja, których nazwisko nie jest splugawione. Tak wiele razy
chciałam im przyłożyć, ale z dwóch powodów nigdy do tego nie doszło. Pierwszym
była mama, która wciąż była przy mnie i utrzymywała, że z rodziną należy żyć w
zgodzie, nawet jeśli wytykają cię palcami i mówią, że stoczyłaś się na samo
dno, zadając z kimś takim jak Uchiha. Drugim to, że byłam niewystarczająco
silna by za jednym zamachem roznieść ich i dobytek, na który pracowali całe swoje życie. Dziś się to zmieni. Dziś
żaden z tych dwóch powodów nie istnieje.
Czuję, że po
wizycie w dzielnicy klanu buzują we mnie olbrzymie pokłady złości, które muszę
w jakiś sposób wyładować, najlepiej na czymś co od dawna powinno pójść z dymem.
Nie chcę się zemścić, bo pragnę czegoś innego – ich strachu. Chcę by oglądali
jak klan, z którego szydzili odbudowuje się i na ich oczach rośnie w przerażającą siłę. Mają widzieć, że matka nie popełniła błędu
życia dołączając do Uchiha. Nawet jeśli słuchała ich pogardy, znosiła surowe spojrzenia
w jej stronę, a na końcu tragicznie zginęła, nie zrobiła tego na marne.
Zostawiła po sobie mnie – osobę, która ma im wbić do głowy to co jej się nie
udało. Powód, dla którego przeszła do klanu spoczął na mnie i wbiję im go do
głowy, choćbym miała zrobić to dosłownie.
Na odpowiednią
ulicę docieram w czasie kilku minut. Wciąż mam na sobie kaptur, więc nie budzę
podejrzeń, dopóki nie podchodzę do jednego z domów i nie opieram się na furtce
do ogródka, w którym ciężko pracuje moja ciotka – siostra matki, która na
każdym kroku mieszała ją z błotem, bo jako najstarsza córka moich dziadków
dorobiła się więcej od mojej mamy. Zawsze przechwalała się, jak jej dzieci
zdobyły tytuł chuunina, lub jak osiągnęła tytuł Bohaterki za aktywny udział w
walkach Trzeciej Wielkiej Wojny Shinobi.
Jaka szkoda, Mitsuko, że teraz na nic się to zda.
Podnosi się z
klęczek, chwyta w dłoń wiadro z wodą, ociera brudną od ziemi ręką pot z czoła i
patrzy na mnie, wciąż pochyloną nad furtką, oglądającą świeżo dojrzałe warzywa.
Nie zmieniła się za bardzo. Cały czas nosi ten sam zdarty niebieski fartuch do
pracy. Jedynie do jej brązowych włosów związanych w kucyka doszła garść siwych, a na twarzy zagościło parę zmarszczek. Starość nie radość, ty wywłoko.
Gdy zdejmuję kaptur,
słyszę jak wiadro z hukiem spada na ziemię, a woda chlapie na wszystkie strony
łącznie z kawałkiem mojego płaszcza. Mitsuko przykłada dłonie do ust i tak jak
myślałam, trzęsie się jak galareta. Nie może oderwać ode mnie wzroku, jakbym
właśnie chciała ją zabić, a ona była kompletnie bezbronna i pozostawało jej
nieme błaganie. Przypomina coś w stylu rannej przerażonej zwierzyny, obserwującej jak oprawca z wolna idzie w jej stronę, wyjmując z buta nóż do oskórowania żywcem. Wciąż mam na uwadze to, że lubi wyciągać kunaie znikąd i
zachowuję jeszcze bezpieczną odległość.
- Ty… - wydusza z siebie oniemiała po dłuższym czasie.
- Żyję – odpowiadam ze stoickim spokojem. – Trochę się
podszkoliłam. Masz ochotę wypróbować co potrafię?
~*~
Wiedziałam, że to możliwe, ale nie sądziłam, że tak szybko zapomnę o wstawieniu rozdziału. Duże przepraszam. Pamiętałam do godziny siedemnastej, a później jak na złość wyleciało mi z głowy. Pozostawiam was z trójką i liczę na komentarze i równie duży, jak długi jest ten rozdział, odzew z waszej strony. Do następnego, kochani :*
niedziela, 6 sierpnia 2017
2. Dzielnica klanu Uchiha
W końcu zbieram
się w sobie i jestem w stanie wejść na teren dzielnicy Uchiha. Przechodzę
kawałek, co chwilę rozglądając się czy ktoś na mnie patrzy. Dziwię się, że nikt
nie zainteresował się osobą, która pewnie jako jedyna zechciała zagłębić się w
to co kryje to miejsce. Od razu zauważam, że niewielu tędy przechodziło. Nikt
nie chciałby chodzić po takim pustkowiu ewidentnie bez jakiegokolwiek celu.
Gdy patrzę na
domy widzę makabryczne sceny tamtej nocy. Przypominają mi się krzyki i panika
uciekających ludzi, za równo jak i tryskająca na ściany krew. Agonia, ból,
cierpienie. Morderca pozostał bezlitosny, nie oszczędzając nikogo oprócz
swojego młodszego brata. Gdyby ktoś mnie spytał, czy jestem wściekła na
Itachiego za to co zrobił, bez wahania stwierdziłabym, że tak. Kto nie byłby
zły o to, że ktoś bez ostrzeżenia wszedł mu z butami do domu i wymordował
wszystkie osoby, na których mu zależało? Nawet ja żywię do niego olbrzymią
urazę i wstręt za to, że posunął się do czegoś takiego. Jednak szukanie go i
ciągłe życie zemstą nie jest dla mnie. To rola Sasuke. Nie widzieliśmy się od
masakry, ale rozłożyliśmy zadania dobrze jak mało kto. On wyrównuje rachunki,
ja zajmuję się tym by klan się odrodził. Ciężko mówić tu o jakiejkolwiek
współpracy między nami, bo on nawet nie ma pojęcia, że nie jest jedynym
ocalonym Uchiha. I póki o tym nie wie, tym lepiej. Nie chciałabym żeby
nasze własne poglądy pokrzyżowały nasze plany.
Nie pamiętam
dobrze tamtej nocy, więc stwierdzenie, że przypominają mi się sceny, o których
wolę nie pamiętać jest trochę naciągane. Słyszę krzyki i błaganie o pomoc,
precyzyjne cięcia ostrza zabójcy i tryskanie krwi. Reszta to wytwór mojej
wyobraźni, bądź tego co kiedyś podłapałam czytając innym w myślach. Widzę to
wszystko jak urywany przez zły odbiornik film. Chwila akcji i nicość. Co
zajmowało miejsce tej pustki? Czy to było coś o czym musiałam zapomnieć, by móc
wrócić do normalnego funkcjonowania? Czy ceną zapomnienia tego było to czym się
stałam?
Idąc wciąż przed
siebie docieram na główny dziedziniec, wokół którego umiejscowione są sklepy i
wystawy. Przynajmniej kiedyś były. Atak miał miejsce w nocy, więc do teraz wszystko
pozostało zamknięte oprócz sklepów całodobowych. Przechodzę obok domów, których
okna są powybijane. Cóż, Itachi nie zawracał sobie głowy wchodzeniem przez
drzwi jak cywilizowany człowiek. Przez chwilę się waham, ale biorę głęboki
wdech tutejszego powietrza. Nie różni się za bardzo od tego w centrum Wioski.
Jedyną różnicą jest to, że nie czuć tu zapachu innych ludzi – perfum, potu, czy
jedzenia. Tu jest cicho. W głębi dzielnicy, w której teraz jestem nie słychać
gwaru tłumów. Panuje tu swoisty spokój, który przyprawia mnie o mdłości. To miejsce kiedyś tętniło życiem, więc ta cisza szybko staje się nieznośna.
Kawałek dalej od
dziedzińca jest cmentarz, na tyle rozległy, że nie dałoby się go nie zauważyć.
Zaczynam po części rozumieć, dlaczego ofiary tej masakry mają osobne
cmentarzysko. Grobów jest za dużo i nawet jeśli ludzie chcieliby pochować
Uchiha wraz z innymi zmarłymi Konohy, miejsca po prostu by nie starczyło. To
nie zmienia jednak faktu, że gdyby im zależało, powiększyliby cmentarz. Nie
powinnam tego robić, ale przechodzę między nagrobkami i czytam wyryte na nich imiona.
Jest ich tak dużo, ponad setka, a kto wie czy nawet nie dwie. Tak wiele zwłok
zostało tu pochowanych, czy to dorosłych czy dzieci. Przechodzę obok imion
moich znajomych, z którymi czasami trenowałam. Nie pamiętam teraz nawet ich
twarzy, ale kojarzę imiona. Z każdym krokiem zaciskam coraz bardziej pięści i
zęby, na tyle że odczuwam wzrastający ból.
Swojego grobu nie
zauważyłam od razu. Po prostu przelatywałam wzrokiem między nagrobkami bez
celu, dopóki moje oczy nie dostrzegły najbardziej znanego mi imienia.
Zatrzymuję się na chwilę i wbijam spojrzenie w kamienną płytę z wyrytym
napisem: UCHIHA NASANE. Zaciskam usta w wąską kreskę i podchodzę bliżej. Mój
grób jest nieco mniejszy od pozostałych, dlatego że spoczywa w nim dziecko,
przynajmniej według domniemania tych co pracowali przy zbieraniu ciał. Nawet
nie wyryli lat mojego życia. Nie jest napisane kiedy się urodziłam, jedynie
data śmierci jest znana – taka sama dla wszystkich osób tu leżących. Bruk jest
wyblakły, a przy podstawie zaczął wyrastać mech. Wokół wszystkich grobów, nie
tylko mojego, pnie się do góry wysoka trawa i chwasty. Samo plewienie tego
wszystkiego zajmie mi lata, jeśli mam pracować tu sama.
Jestem wściekła,
gdy nie widzę w pobliżu mojego grobu, nagrobków moich rodziców. To tylko
utwierdza mnie w przekonaniu, że cmentarz wybudowano, by oczyścić złe imię o
Wiosce, a nie po to by uczcić pamięć o zamordowanych. Dziecko pochowali osobno
od rodziców. Bezczelność jednak nie ma granic.
Dobrze wiem, że
to co chcę zrobić, będzie godne pożałowania później, ale mimo to szukam
wzrokiem grobów mamy i taty. Liczę na to, że są gdzieś w pobliżu i w miarę
szybko je znajdę. Dość mocno przeceniłam sumienie shinobi Konohy, bo muszę
jeszcze sporo się naszukać by ich odnaleźć, a nawet oni nie są pochowani obok
siebie. Ojciec leży kilkadziesiąt metrów od matki pośród ludzi, którzy pewnie
nie byli mu znani. Chcę zostać przy nim kilka minut dłużej, jednak czuję, że
cała sytuacja z tym cmentarzem za bardzo mi ciąży i póki nie zobaczę
wszystkiego, nie dam rady w spokoju stać i żałować za niego.
Gdy podchodzę nad
grób mamy, ledwo słaniam się na nogach. Już wcześniej to zauważyłam, ale teraz
zwracam na to o wiele większą uwagę – inny kolor nagrobka. Przy tych osobach,
które znałam i mniej więcej wiedziałam skąd się wywodzą, wydało mi się to już
podejrzane, ale przy mamie… Czuję złość. Dobrze wiem, co ten inny kolor oznacza
– nierodowita Uchiha. Przy ludziach, którzy urodzili się Uchiha kolor jest
jasnoszary, przy tych kobietach, co wyszły za jednych z nas, postarano się o
ciemnogranatowy odcień. Zupełnie jakby po śmierci, ludzie chcieli pokazać tym
co będą tędy przechodzić, kto z nas był kiedyś zwykłym mieszkańcem.
Nie wiem jaki
Konoha miała cel w takim odznaczeniu i szczerze mnie to nie interesuje. Uchiha
nigdy nie szydzili z tych, co dołączali do klanu przez ślub. O ile osoba była
silna i zasługiwała na nasze nazwisko, traktowano ją jak rodzinę. Ktoś z nas
nigdy nie pozwoliłby na to, by tak zróżnicowano nasz skład. Uchiha to Uchiha,
nie odgrywa znacznie to czy rodowity, czy nie. I właśnie dlatego czuję jak krew we mnie wrze,
a z ust wydobywa się głośny wrzask.
Liczyłam na to,
że choć tutaj będę mogła w spokoju odetchnąć, zżyć się z tym miejscem jak kiedyś,
nawet z tą wiedzą, że ta dzielnica jest teraz opuszczona i jestem jedyną żywą
tu osobą. Chciałam spędzić chwilę nad grobami bliskich mi ludzi, powspominać
ich i okazać należyte im zainteresowanie, którego pewnie przez te dziesięć lat
się nie doczekali. Mogę się założyć, że Sasuke nawet tu nie zajrzał przez czas
mojej nieobecności, dlatego chciałam być pierwszą, która jako ocalała pomodli
się za nich i zapali im wszystkim po świeczce. Może to tandetne, ale tym
ludziom należy się pamięć. Mieszkańcy Wioski wszystkich traktowali stereotypowo
– Uchiha znaczy, że wrogi i nienawistny, dlatego lepiej go unikać, nawet jeśli
nie żyje i od dawna gryzie piach.
Nie pamiętam, gdy
ostatni raz byłam tak wściekła. Z reguły panuję nad nerwami, bo gdy wkurzam się
do tego stopnia nie mam pojęcia, co robię. Teraz jest podobnie. Nie panuję nad
swoim ciałem, gdy uderzam o pierwszy lepszy dom z głośnym krzykiem rozrywającym
moje gardło. Po budynku przychodzi czas na stragan już dawno zamknięty. Po chwili
tracę poczucie tego co się ze mną dzieje i pozwalam dziwnej sile przejąć
kontrolę nade mną. Widzę jak walę we wszystko co stanie na mojej trasie. Nie
zwracam nawet uwagi, że cel miałam zupełnie odwrotny, niż to co teraz robię.
Słyszę jak za mną padają po kolei budynki i widzę jak inne podzielają ich los.
Rozwalam swoją własną dzielnicę, a złość jaka we mnie wrze jest tak wielka, że
kompletnie to ignoruję.
Robię to, dopóki
wykończona padam na kolana i krzyczę kompletnie bezradna. Patrzę w niebo, ale
obraz mam dziwnie zamazany, a policzki wilgotne. Nie, to niemożliwe. Nie mogłam
się rozpłakać. Szybko przykładam nieco ubrudzoną dłoń do twarzy i gdyby nie to,
że mam rękawiczki, prawdopodobnie rozsmarowałabym ziemię po całych policzkach. Faktycznie,
czuję jak w materiał wchłania się woda. Nie jest jej dużo, ale jednak naprawdę z
moich oczu spłynęły łzy. W innym miejscu wściekłabym się jeszcze bardziej za
tak nonszalancki wybuch emocji, ale tutaj… Tak naprawdę to tutaj płakałam po
raz ostatni i tutaj płaczę po raz pierwszy od dziesięciu lat. Mimo to czuję, że
właśnie to miejsce wymaga ode mnie siły i nie okazywania słabości. W tę ziemię
wsiąknęło wystarczająco już łez i krwi. Wystarczy.
Klęczę tak
bezczynnie z wzrokiem wbitym w niebo, póki nie słyszę dobiegających z oddali
kroków. Trwa to zaledwie dwie minuty. Tylko tyle czasu spędziłam wyciszona po
tym nagłym wybuchu, mogąc wczuć się bez problemu w to miejsce. Tylko tyle mi
dali. Po częstotliwości kroków, domyślam się, że zaraz przede mną stanie kilku
shinobi. Pewnie będą chcieli mnie stąd wyciągnąć. Ich niedoczekanie, nigdzie
stąd się nie ruszę. Jedynymi, którzy powinni stąd iść są oni, chyba że pokażą
mi akt urodzenia, który rozwieje moje wątpliwości, czy są Uchiha.
Wstaję i odwracam
się z wolna. Dostrzegam ich – czwórkę kolesi, biegnących w moją stronę w
kamizelkach chuunina. Jeden ma zaczesane do góry czarne włosy, w ustach trzyma
zapalonego papierosa, a w pasie ma obwiązaną chustę jednego z Dwunastu
Strażników Ninja. Cóż, takich osobistości nie spodziewałam się spotkać już
pierwszego dnia po powrocie. Drugi ma stojące siwe włosy, maskę przysłaniającą
połowę jego twarzy, a jedno oko zakrył swoim ochraniaczem. Trzeci swoje ciemne
włosy związał w grubą kitkę z tyłu głowy, a w uszach ma kolczyki. No i czwarty…
Ten to chyba jest jakimś chodzącym żartem. Jest ubrany w zielony kombinezon,
który razi nawet osobę taką jak ja. Z reguły nie interesuje mnie moda, ani to
co ludzie noszą, ale patrząc na to w co ten koleś się ubrał czuję się jak
prawdziwy znawca. Na dodatek ta okropna fryzura sprawia, że mam wrażenie, iż
ten facet nie posiada za grosz gustu.
Patrzą przez
chwilę na mnie, a potem rozglądają się wokół i obserwują czego się dopuściłam.
- Panuje całkowity zakaz wstępu do tego miejsca – mówi ten
siwowłosy. Chyba powinnam nauczyć się ich imion, bo kojarzenie ich z wyglądu
jest nieco męczące. Nawet ja nie mam takiej pamięci i nerwów, by do wszystkich
zwracać się cechami określającymi ich. – Nie sądzę, że jesteś stąd,
dlatego tym bardziej nie powinnaś tu przebywać.
- Pomijając już to, że zrobiłaś z tego miejsca kompletną
miazgę! – wykrzykuje to całkowite bezguście w zielonym kombinezonie. – Kobieto,
wiesz w ogóle co tu się wydarzyło? To nie jest pole treningowe, a miejsce
upamiętniające zmarłych Uchiha! Pójdziesz teraz z nami, porozmawiasz z Hokage.
Zaciskam mocniej
zęby. Nie mają pojęcia, tylko i wyłącznie to ich usprawiedliwia by tak się do
mnie zwracać. Nie jestem księżniczką, co to to nie. Nie oczekuję specjalnych
praw, obowiązujących tylko mnie. Jakby na to nie patrzeć, już je mam. Uchiha od
dawna rządzili się inaczej, niż pozostali mieszkańcy, tylko i wyłącznie
ze względu na to, że inni bali się ich ewentualnej zdrady. Dawano nam
przywileje, żeby uśpić naszą czujność i sprawić wrażenie, że coś znaczymy dla
tej Wioski.
Chcę tylko pobyć
w tym miejscu sama i samotnie znieść to, co zbierało się we mnie od ostatnich
dziesięciu lat. To jest właśnie to, czego teraz potrzebuję, a ich obecność
tutaj jest zbędna.
- Wynocha stąd. – warczę cicho.
- Co takiego? – mówi ten w kombinezonie. Nie mogę na to patrzeć,
dlatego wznoszę oczy ku niebu. Może to, że na nich nie patrzę pomoże mi lepiej
się kontrolować.
- Wiecie, gdzie jesteście – odpieram. – To dzielnica Uchiha
i od lat tylko oni tu mogli być. Rzadko przychodził tu ktoś z poza klanu, chyba
że w wyjątkowo ważnej sprawie.
- Wierz mi, że o tym pamiętamy – odzywa się ten, palący
papierosa. On mnie najbardziej interesuje. Ta chusta z pewnością nie jest
rozdawana na jakichś wyprzedażach staroci. Ten, kto ją dostanie ma się czym
chwalić i absolutnie jest czymś, co może budować dumę. Musi być niezwykle
silny, skoro ją posiada. – Przyszliśmy tu tylko ze względu na to, że nie na co
dzień widzimy, jak ktoś roznosi tę dzielnicę w drobny mak. Ci ludzie może i nie
żyją, jednak należy się temu miejscu spokój i cisza.
Uśmiecham się pod
nosem. Grają tak doskonale, że gdybym ich nie znała bez wahania
stwierdziłabym,
że to prawda. Wiem, że te współczucie i szacunek są udawane. W końcu kto
chciałby, żeby nieznajomy myślał o nim jak o bezdusznym kolesiu?
- Słuchaj – zaczyna ten w tym przerażającym kombinezonie. –
Nie mam bladego pojęcia, kim jesteś, ale tutaj nikt nie ma prawa przebywać, ani
tym bardziej urządzać sobie treningu. Wyjdź z nami, bo jeśli użyjemy siły nie
będzie z ciebie co zbierać.
Nie mam zamiaru
ich prowokować. Czterech na jedną to zbyt niesprawiedliwy układ, by móc się na
niego szykować, szczególnie w sytuacji, w której jeden z nich należał kiedyś do
Dwunastu Strażników i każdy z nich ma przynajmniej rangę chuunina. Porwałabym
się na śmierć, wyzywając ich do walki.
- Gai, uspokój się – mówi ten z siwą czupryną. Przynajmniej
znam imię choć jednego z nich, bo określenie „zwierzę w zielonym skafandrze”
jest trochę za długie. – Powinniśmy zacząć przede wszystkim od tego.
Przepraszam, że pytam o to z takim opóźnieniem. Kim jesteś?
- Nazywam się Nasane – odzywam się bez zastanowienia, po
czym wskazuję na nagrobki w centrum cmentarza. – A gdzieś tam jest mój grób.
No i zapanowuje
ta cisza, której tak bardzo oczekiwałam od samego początku. Nie słyszę nawet
ich oddechów, więc czuję się jakby wcale ich tu nie było. Nareszcie oczekiwany
spokój, mogę przymknąć oczy i mieć wrażenie, że jestem tu sama bez jakichkolwiek
zbędnych ninja.
- Rozumiem – mówi ten z ochraniaczem przysłaniającym oko. –
Jesteś Uchiha, prawda?
Kiwam delikatnie
głową. Może i się spytał dla pewności, ale wciąż mi nie wierzy. Stara się obrać
jak najmniej podejrzliwy ton, ale wciąż dużo mu brakuje. Nie dziwię mu się. Też
byłabym pełna dystansu do dziewczyny, którą pierwszy raz widzę na oczy i na
dodatek wiem, że rozwaliła połowę dziedzińca należącego do klanu, z którego
niby jak twierdzi pochodzi. Nie muszę czytać mu w myślach, by wiedzieć, że ma
mnie za kompletną wariatkę.
- Dlaczego w takim razie zniszczyłaś te domy?
- Gdybyś był mną, gwarantuję ci, że puściłbyś z dymem całą
tę dzielnicę – odpieram. – Nie będę się usprawiedliwiać, ani tłumaczyć,
dlaczego jestem wściekła, widząc w jakim stanie jest mój dom. Jak ty byś się
czuł, gdybyś po długiej nieobecności zastał swoje mieszkanie porośnięte chwastami,
kompletnie opuszczone, bez śladów życia i wybudowanym cmentarzem w samym jego
środku? Nieprzyjemnie to brzmi, prawda?
Patrzę prosto na
niego. Wiercę w nim dziurę spojrzeniem do tego stopnia, że musi skierować wzrok
gdzieś indziej. Nie jest przyzwyczajony pewnie do spotykania takich ludzi jak
ja, zresztą nikt nie jest. Nawet bez umiejętności wglądu w umysł, byłabym w
stanie bezbłędnie odczytać jego uczucia. Jest mu mnie żal, współczuje mi tego,
co tutaj widzę i chciałby zaoferować swoją pomoc, ale nie może. Reszta wygląda
nieco inaczej. Ten cały Gai bardziej dziwi się temu, że ktoś z Uchiha jeszcze
żyje, a ten od Strażników patrzy na mnie bez jakichkolwiek uczuć. Po chwili
jednak znikąd się uśmiecha do mnie przyjaźnie.
- Przepraszamy cię za tak beznadziejne powitanie w naszej
Wiosce – odpiera głębokim i niskim głosem. – Sporo czasu musiało cię tu nie
być, prawda?
- Dziesięć lat. – odpowiadam beznamiętnie.
- Rozumiem. Nie chciałaś tu wrócić wcześniej? Sporo cię
ominęło. Nie sądziliśmy, że żyje ktoś jeszcze z Uchiha.
Ten gość wcale mi
się nie podoba. Jego przyjazne nastawienie w stosunku do mnie za bardzo razi,
czuję się z tym nieswojo. Jeszcze przed chwilą był gotów mnie stąd wyciągnąć
choćby siłą, a teraz jak gdyby nigdy nic uśmiecha się, licząc, że to
odwzajemnię. Rozumiem, że okres dziesięciu lat może namącić ludziom w głowie,
ale aż tak? Gdy byłam młodsza nikt by się do mnie nie uśmiechnął z poza klanu,
a co dopiero za cokolwiek przeprosił. Dlaczego on to robi? Boi się mnie? Może
obawia się, że będę chciała zemścić się na Wiosce? A może niesłusznie myśli, że
jestem podobna do Sasuke i woli mnie udobruchać na samym początku znajomości?
Gdyby tak było, Sasuke pewnie nieźle im zaszedł za skórę, skoro muszą zniżyć
się do życzliwości w stosunku do mnie.
Po tym jak nie
odpowiadam i ewidentnie nie mam zamiaru tego robić, podchodzi do niejakiego
Gaia i bez skrupułów trzepie go w tył głowy. Albo nie zrobił tego lekko, albo
ta bestia w kombinezonie świetnie udaje ból, gdy z jego ust wydobywa się cichy
stęk.
- Wypadałoby ją przeprosić, co nie Gai? – mówi, patrząc na
niego.
- Masz rację – potakuje. – Przepraszam cię, nie
podejrzewałbym nawet, że tę tragedię przeżył ktoś jeszcze oprócz Sasuke.
Rozmawiałaś może z Piątą?
- Tak – odzywam się po chwili. – Miała przekazać ninja, że
nie jestem nikim groźnym.
- Polemizowałbym. – mówi Gai, wskazując na to co zrobiłam.
Dopiero teraz
zwracam na to większą uwagę. Przed chwilą stały tu jeszcze całe budynki
mieszkalne, zaniedbane – to prawda, ale w całości. W tej chwili obserwuję
zawalone pod sobą ruiny. Jedyne co pozostało nietknięte to fundamenty, a tak prawie siedem domów na przełomie minut się rozpadło, zostawiając po sobie nikły
ślad. Do tego dochodzą jeszcze stragany, które już w żadnym stopniu nie
przypominają tego czym były przed chwilą, albo do czego służyły.
- Musisz mieć olbrzymią siłę w tych dłoniach – Gai posyła mi
szeroki uśmiech. Przysięgam, jego zęby chyba się błyszczą i mienią w
promieniach słońca. Są tak białe, że odbijające się od nich promienie niemal
rażą mnie w oczy. Co on z nimi robi? Szoruje je codziennie węglem? – Jestem
specjalistą w tej Wiosce od taijutsu i uwielbiam oglądać jak młodość przebija
do nowego pokolenia, i wzbudza w nim takie pokłady siły!
Z nim jest coś definitywnie
nie tak. Myślałam, że ten kostium to już przesada, ale jego charakter jest
jeszcze bardziej dziwaczny. Skoro Konoha polega na takich ludziach, już chyba
nic nie powinno mnie zadziwić. Jakim cudem ta Wioska jeszcze jest w tak dobrym
stanie?
- Pamiętam, że kiedyś w Akademii była pewna dziewczyna –
ciągnie temat. – Była niezwykle silna, tak bardzo mi zaimponowała, że udałem
się do Trzeciego prosić go, by pozwolił dołączyć do mojej drużyny czwartego
członka. Obiecałem mu, że zadbam należycie o jej trening i o to, by stała się
najsilniejszą kunoichi w całej Wiosce. Dasz wiarę, moja droga, że była w stanie
rozwalić drzewo w wieku sześciu lat? Olbrzymi potencjał!
Przecież on mówi
o mnie, do cholery. Tylko ja zapisałam się na kartach Akademii, jako ta, której
udało się przełamać na pół drzewo. Oczywiście, nie był to byle jaki krzak,
tylko potężny masywny dąb, stojący niedaleko pola treningowego przez dobre
kilka pokoleń. Nie zniszczyłam go umyślnie, to był mały wypadek. Goniłam
jednego chłopaka, który zaszedł mi czymś za skórę, nie pamiętam kim był, ani co
zrobił, ale wiem, że bardzo mnie tym wkurzył. Słyszałam już wtedy, że jeśli
skumuluję czakrę w pięści i uwolnię ją w odpowiednim momencie będę w stanie
obudzić olbrzymi pokład mocy. Próbowanie tego na dzieciaku było
nieodpowiedzialne, ale w tamtej chwili raczej mnie to nie interesowało.
Zamachnęłam się, ale zamiast w niego, trafiłam w drzewo, które na oczach mojego
nauczyciela i całej klasy z hukiem runęło na ziemię. Pamiętam, że po tym
wydarzeniu moi rówieśnicy bali się powiedzieć o mnie złego słowa. Bezpardonowo
uznano, że jestem od nich o kilka poziomów wyżej i należy mnie unikać, by za
darmo nie oberwać.
Chyba dostrzegam
pierwsze plusy mojej ucieczki z Konohy. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby
Trzeci się zgodził i miałabym trenować pod okiem tego kolesia. Niekontrolowanie
wyobrażam sobie jak ja wyglądałabym w takim kombinezonie i podobnej fryzurze.
Nie chcę wiedzieć jak przedstawia się teraz moja mina. Czuję tylko, że mam wpół otwarte
usta, zmarszczone brwi i cała moja twarz wykrzywiona jest w nieznośnym
grymasie. Ten koleś swoim dziwactwem mnie nieco przeraża.
Nagle każdy z
nich jak na zawołanie poważnieje i wbija spojrzenie we mnie. Och, czyli
odstawili już żarty i sympatyczność na bok.
- Wróciłaś w konkretnym celu? – pyta siwowłosy.
- Tak – oznajmiam krótko. – Chciałam tylko zajrzeć do
dzielnicy mojego klanu i trochę tu posprzątać, ale… - przerywam na moment, by
rozejrzeć się wokół. – Jest tego nieco za dużo.
- Szkoda, że nie ma tu Naruto – wtrąca Gai ze swoim
uśmiechem. – Z pewnością by ci pomógł.
- Nie mam bladego pojęcia, kim on jest. – przyznaję po
chwili namysłu. Naruto? Spotkałam kiedyś kogoś o takim imieniu? Moja pamięć
poważnie kuleje. Poza tym, czy tak nie nazywa się przypadkiem to rybne coś, co
podawane jest w ramen? Kto poważny nazywa tak dziecko?
- Jest jednym z członków mojej drużyny – odzywa się
siwowłosy. – Drużyny Siódmej, dowodzonej przez Kakashiego Hatake. W nasz skład
kiedyś wchodził jeszcze Sasuke, nim opuścił Wioskę. Słyszałaś może o tym?
- Tak. – kwituję krótko, bo właśnie doznaję olśnienia.
Teraz już wiem o
nich nieco więcej. To musi być ten słynny Kopiujący Ninja, o którym było głośno
w Wiosce Ukrytej we Mgle. Słyszałam plotki o tym jak pokonał Zabuzę. Pod tym
ochraniaczem zapewne skrywa swojego Sharingan. Bardzo mądre posunięcie z jego
strony, by to zakryć. Nie jest nikim z Uchiha i widok tego oka u kogoś z poza
klanu wywołałby niemałe kontrowersje. Jedynie ciekawi mnie, skąd on go ma, a
raczej od kogo przeszczepił sobie oko.
Zaciskam mocniej
zęby. Sharingan to nie jest prezent na gwiazdkę. Obudzenie w sobie tych oczu
wnioskuje o sile, jaką posiada ninja i nie należą się one byle komu. Skoro on
je ma, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że zasłużył sobie na posiadanie i
używanie go. Siła jaką ma w tym lewym oku zakrytym opaską jest niewyobrażalna.
Ludzie, którzy nie mają pojęcia co się pod nim kryje i porywają się na walkę z
nim w większości są głupcami. Sława jaką zdobył nie jest bezpodstawna. Podobno
nie dość, że posiada Sharingan to w dodatku świetnie go opanował. Nic, tylko
gratulować tak świetnego użytkowania z chluby mojego klanu, Kakashi.
Teraz mniej
więcej też rozumiem, dlaczego ten ogromny most nazwano Mostem Wielkiego Naruto w Krainie Fal. Czyżby to było na cześć tego chłopaka z jego
drużyny? W tym momencie wzbudził moje zainteresowanie. W końcu bez powodu
czyimś imieniem tak olbrzymich i popularnych budowli się nie nazywa. Musiał być
albo wyjątkowo silny, albo zasłużył czymś sobie nadzorującemu całą budowę. Spytałabym
o niego, ale nie chcę okazywać nikim zainteresowania. Przyszłam tu w zupełnie
innym celu i żaden pierwszy lepszy wspomniany chłopak nie powinien mnie od
niego odwieźć.
- Powiedziałbym mu, że potrzebujesz pomocy, ale aktualnie
nie ma go w Wiosce. – mówi ten cały Kakashi.
- Nie jest Uchiha, więc tak czy siak, wolałabym by trzymał
się od tego miejsca z daleka.
Na chwilę
zapanowuje cisza. Zakładam w tym czasie ręce na piersi i ponaglam ich wzrokiem.
Wystarczająco już zgrywali miłych, przyszedł czas, by zostawili mnie w spokoju
i dali mi możliwość ogarnięcia tego miejsca. Samej. Tak, chcę tu być sama, jako
ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu Uchiha. Do tej pory jeszcze nie uświadomiłam
sobie tego, jak bardzo jestem niezwykła. Ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu
Uchiha na całym, calutkim świecie. Porównując do miliardów ludzi, jestem sama
jedyna. Właśnie ja. Może gdyby przypisany mi tytuł był inny, odczułabym jakąś
dumę z tego powodu, że go posiadam, ale ostatnia żyjąca dziewczyna z klanu nie
jest czymś, czym chcę się szczycić na prawo i lewo.
Kakashi podchodzi
nieco bliżej mnie, czego szczerze wolałabym by nie robił. Niechciana bliskość
innych może różnie na mnie wpłynąć. Nie chciałabym już pierwszego dnia pobić
jounina, choć i tak już nieźle nabroiłam. Załapałam się już na pościg i
zniszczyłam kilka budynków. Świetny początek po długiej nieobecności. Nie zależy mi na jak najlepszym pierwszym
wrażeniu, bo i tak długo tu nie zabawię, ale nie chciałabym by od razu ludzie patrzyli na
mnie spod byka. Jednak w sumie, znając przepaść jaka dzieli mnie od jego poziomu, wcale nie powinnam się obawiać tego, że coś mu zrobię.
- Masz rację, nie jest Uchiha – przyznaje. – Ale jeden z
Uchiha to jego przyjaciel i sam po sobie wiem, że przyjaźń z którymś z członków
twojego klanu potrafi znacznie zbliżyć do wszystkich przedstawicieli. Możesz
być zła o to co powiem, ale przechodząc przez tę dzielnicę czuję się, jakbym
odwiedzał daleką rodzinę, a widząc ich groby – wskazuje na cmentarz. – Czuję
ucisk w sercu. Mam cząstkę z was w sobie, ciężko bym po części nie czuł się
choć ułamkiem tego, czym wy byliście.
- Jesteśmy – mówię obojętnie. – My wciąż żyjemy.
Kiwa z wolna
głową. Zauważam, że nie boi się już mojego spojrzenia. Patrzy prosto na mnie,
jakbym była zwykłym mieszkańcem, bez żadnego strachu, czy podejrzeń. Analizuje
każdy fragment mnie i porównuje mnie do Sasuke. Wnioskuję to po tym z jak
wielkim smutkiem na mnie patrzy. Nie spodziewałabym się, że jego odejście kogoś
tak mocno dotknie. Byłabym w stanie rzec, że sprawy Wioski miał w głębokim
poważaniu. Dlaczego więc ktoś tak bardzo przeżył jego ucieczkę?
- Mam do ciebie prośbę, Nasane. – mówi po chwili Kakashi.
Waham się, czy
pozwolić mu mówić. Nie przybyłam tu wypełniać czyjeś zachcianki, ani służyć
pomocą. Przyczyniłoby się to do tego, że przywiązałabym się do tych ludzi i
chcąc czy nie, ciężko byłoby mi stąd odejść. Choćby nie wiem co, nie mogę do
tego dopuścić. Straciłam już cały klan, pozostał mi tylko Sasuke i Itachi z tych,
których tam znałam. Więcej strat nie zniosę. Samotność to jedyne co mi
pozostaje, dlatego muszę strzec się zawiązywania tu jakichkolwiek więzi. Konoha
nie jest moim domem sama w sobie. Mój dom jest w dzielnicy mojego klanu, a tu
już nikogo żywego nie ma. Koniec, limit bliższych znajomości się wyczerpał.
Jeśli Sasuke i Itachi zginą pozostanę całkowicie sama i już więcej nie doznam
żadnej straty. Właśnie tego chcę.
Kakashi jednak
nie zważa na to, czy wyrażam mu pozwolenie na mówienie i postanawia poprosić
mnie, czy tego chcę, czy nie.
- Chciałbym, żebyś została członkiem mojej drużyny.
Oniemieję.
Człowiek zna mnie za krótko, by proponować mi współpracę. To tak jakby podejść
do losowego przechodnia i mu się oświadczyć. Działanie w drużynie polega na
ogromnym zaufaniu i świetnej współpracy, by całość wyszła zgranie. Ja się nie
nadam, ani do tego, ani do tego. Nie mam pojęcia, jak on chciałby nauczyć
samotnika walki w grupie, czy darzenia innych zaufaniem. To niemożliwe, by
wiedział na co się pisze, prosząc mnie o coś takiego.
- Eee?! – krzyczy Gai. – Nie zgadzam się!
Nie wierzę. On ma
jednak olej w głowie i wie, że proszenie obcą osobę o dołączenie do drużyny
jest jednak kompletną głupotą.
- To ja chcę ją do mojej drużyny! – krzyczy po chwili.
Wiedziałam, to było zbyt nierealne, by on myślał logicznie.
- Wasz limit czterech członków się wyczerpał – wzdycha
Kakashi. – Mi wciąż brakuje jednego po tym jak Sasuke odszedł.
- Rozgryzłem cię, Kakashi! – wrzeszczy Gai. Co on ma z tym
darciem się? Przy nim w końcu kiedyś ktoś ogłuchnie, albo on zedrze sobie
gardło. – Chcesz ją przyjąć, bo wtedy wasza kombinacja będzie o poziom lepsza
od mojej! Ha! Niedoczekanie! Jesteś moim rywalem i nie pozwolę ci na nieczyste
zagrywki!
- Jak chcesz rywalizować ze mną, gdy składy naszych drużyn
będą nierówne?
- Tu nie chodzi o ilość, a o jakość, Kakashi.
- Właśnie przyznałeś, że z Naruto i Sakurą jesteśmy
silniejsi od waszej czwórki.
- Nie przekręcaj moich słów, Kakashi! Nigdy nie
powiedziałbym czegoś takiego!
Odsuwam się od nich na bok. Przez te dziesięć
lat przegapiłam moment, w którym Konoha tak zdziwaczała. Albo po prostu to ja
mam takiego pecha i natrafiam na samych dziwaków od czasu, w którym
przekroczyłam teren Wioski. Nawet nie zauważyłam, że podeszłam bliżej tych
dwóch pozostałych kolesi.
- Nazywam się Asuma – mówi ten z chustą Strażników,
wyciągając z ust papierosa. – A to Shikamaru, członek mojej drużyny. Musisz im
wybaczyć. Kakashi uparcie szuka zastępcy Sasuke, by po tym jak Naruto wróci móc
stanowić znów czteroosobową drużynę, a Gai nie ma zamiaru dać szans na to, bo
podoba mu się przewaga jaką teraz nad nim posiada.
Nie interesuje
mnie to ani trochę. Nie jestem żadnym zastępcą Sasuke. To, że jesteśmy z
jednego klanu wcale nie znaczy, że jesteśmy podobni. Nie chcę być w tej
drużynie jako jego zastępca, a później gdyby wrócił zostać z niej wyrzucona.
Ani tym bardziej nie chciałabym być w drużynie Gaia ze względu na to, że chcę
by moja psychika pozostała w nienaruszonym stanie. I bębenki też. On naprawdę
głośno krzyczy.
W końcu
zauważają, że wraz z Asumą i Shikamaru przypatrujemy się im z zażenowaniem i
poważnieją. Podchodzą do nas i patrzą na mnie przez chwilę w milczeniu.
- Nie zgadzam się. – przerywam natrętną ciszę.
- Rozumiem – oznajmia Kakashi bez jakiegokolwiek cienia
rozczarowania. – Jak długo tu zostaniesz?
- Miesiąc, może trochę mniej.
Mam nadzieję, że
tyle czasu ile podałam okaże się za małą ilością. On chce mnie w coś wkręcić i
mi się to nie podoba. W razie czego ucieknę stąd przed czasem, mając nadzieję,
że nie będzie mu zależało na tyle by mnie szukać. Nie, nie będzie. Skoro nie
szukali mojego ciała wśród tych wszystkich ofiar, nie powinno im zależeć by
odnaleźć mój trop, gdy już opuszczę Wioskę. Muszę tylko pamiętać by wrócić tu
dyskretnie lub za kolejne dziesięć lat.
- Powinno wystarczyć. – mówi Hatake po chwili ciszy. Szlag
by to.
- Na co? – pytam.
- Chciałbym żebyś porozmawiała z Naruto – odpowiada. – Jeśli
po tym stwierdzisz, że nie dołączysz do drużyny, nie będę cię już o to prosił.
Jedna rozmowa nie
zmieni moich przekonań, ani tego, że nigdy nie zgodzę się skazać siebie na
przywiązanie do kogoś. Nieważne jak bardzo bym się starała, nie dam rady odciąć
się od ludzi, będąc z nimi w drużynie. Mogłabym się zgodzić na ten warunek,
który mi postawił, ale wciąż mam wątpliwości. Kakashi jest za mądry i zbyt
doświadczony by przekonanie kogoś do tak ważnej decyzji zlecił byle komu. Nie
mam pojęcia, kim jest ten cały Naruto, ale jeśli Hatake wierzy, że będzie w
stanie przekonać mnie do dołączenia nie powinnam lekceważyć jego umiejętności
zjednania sobie ludzi. Skoro nawet Sasuke jest jego przyjacielem, tym bardziej powinnam się mieć na baczności. Z
drugiej strony, może właśnie taka rozmowa jest mi potrzebna? Nie wiem w czym
dokładnie coś takiego okazałoby mi się przydatne, ale może pomogłaby mi coś
uświadomić. Jeśli Kakashi wierzy w tego chłopaka i daje mi wolną rękę co do
decyzji, może istnieje gdzieś jakiś cień przekonania, że powinnam spróbować.
W każdym razie
mam czas na pomyślenie nad tym. Przy sprzątaniu takiego bałaganu, nic nie umili
czasu bardziej niż idealny powód do rozmyślań.
- Zastanowię się nad tym. – mówię.
Kakashi w
milczeniu kiwa głową.
- Możecie już stąd iść. – oznajmiam.
To nie jest
prośba, ani pytanie. Oczekuję, że to zrozumieją i w przeciągu następnych kilku
minut zostanę już sama pośród tych domów i w obecności zmarłych mojego klanu.
Taka cisza i samotność w tym momencie są mi o wiele bardziej, niż potrzebne.
Patrzą po sobie i
przez chwilę zastanawiają się, czy postąpią dobrze i racjonalnie, zostawiając
mnie tu samą. Co prawda, mogę czytać w myślach tylko wtedy, gdy nawiążę z kimś
kontakt wzrokowy, ale dzięki tej umiejętności w większości poznałam jak działa
ludzki umysł, co odczuwają i w jakich sytuacjach. To prawda, że każdy jest inny
i ten sam bodziec może na kompletnie przypadkowych ludzi podziałać zupełnie
inaczej, jednakże jest w nich nić podobieństwa, którą nauczyłam się kierować.
Często jest tak, że patrząc na nich dostrzegam uczucia wymalowane na ich
twarzach, a to o czym myślą jest dla mnie jak otwarta księga.
Pierwszy na przód
wychodzi Gai.
- Powinniśmy cię tu zostawić bez pewności, że już nic więcej
nie zostanie zniszczone?
- Już się uspokoiłam.
Uśmiecha się do
mnie, ale nie do końca tak jak wcześniej. Teraz jego uśmiech nie jest tak
szeroki, ale za to bije od niego szczerość i życzliwość. Patrzy na mnie, jakby
przed nim stała naprawdę bliska mu osoba pokroju ulubionego ucznia, czy córki.
Staram się nie zwracać na to uwagi i przypomnieć sobie jak wielkim kretynem był
jeszcze przed chwilą. W końcu nie chcę by ktoś przywiązał się do mnie, lub na
odwrót – ja do kogoś.
Mimo to nie
powstrzymuję go, gdy podnosi rękę i czochra moje włosy swoją olbrzymią dłonią.
Nie jestem w stanie nawet przewidzieć tego ruchu, a co dopiero mu zapobiec.
Jedynie odtrącam jego dłoń z mojej głowy i odchodzę od niego kawałek, wyraźnie
nieprzygotowana na takie spoufalanie się ze mną. Gdybym była w stanie usunąć
sama sobie wspomnienia, zrobiłabym to bez wahania. To niby taki nic nie
znaczący gest, jednak wystarczający by niepotrzebnie zalegał mi w głowie przez
najbliższy tydzień. Powinnam im dać
wyraźny znak, że zaprzyjaźnianie się z nimi to nie moja bajka i tracą tylko
czas, próbując mnie do siebie przekonać.
Odchodzą, pytając
mnie o coś jeszcze, co zbywam krótkim mruknięciem. Nareszcie, myślałam, że już
nigdy mnie nie zostawią i będą moją obstawą do końca życia. Mogę się w spokoju
rozejrzeć i jeszcze raz przyjrzeć się temu, co zrobiłam. Wzdycham cicho. Dawno
nie walczyłam i odczuwam ból w prawej pięści przy zginaniu palców. Jak na tak intensywny
trening po o wiele za długiej przerwie, mocno się nadwyrężyłam. Regeneruję
obolałe miejsce moim medycznym jutsu i gdy ból jest już tylko przeszłością
kieruję się do jedynego miejsca, które do tej pory omijałam.
Nie spodziewam
się by mój dom został gdzieś przeniesiony, czy wyburzony, dlatego dziwię się,
gdy nie widzę go w miejscu, w którym od zawsze stał. Rozglądam się jeszcze, ale
ewidentnie coś mi tu nie gra. Mieszkałam niegdyś na obrzeżach dzielnicy, bo w
centrum żyli jedynie ci najsilniejsi, którzy dowodzili całym klanem. Mojej
rodzinie złożonej z ojca pracującego w spożywczym i matki zajmującej się cały
czas domem dużo brakowało do tytułu geniusza. Właśnie dlatego ja byłam tak
popularna. Dziecko niedorajd powinno być podobnym niewypałem, a nie kimś, kto
byłby w stanie roznieść innych jak mrówki. Wszyscy się dziwili, inni
zazdrościli, jedynie nie rodzice. Oni byli na to jakby przygotowani.
I wtedy go
dostrzegam. Stoi niewinnie pośród innych budynków i nie wyróżnia się niczym
konkretnym. Ogródek, o który mama tak bardzo kochała dbać i w którym
uwielbiałam jeść obiady teraz razi mnie tym jak bardzo jest zaniedbany. Okna
przy głównym wejściu jako jedne z niewielu nie są wybite. Z tego co zdążyłam
zauważyć Itachi rzadko robił wyjątki od wpadania ludziom do domu przez okno i
rzadko decydował się na bardziej cywilizowane wejście. Ściany domu są w części
wyblakłe i mogę się założyć, że w środku aż śmierdzi od pleśni. Praca, której
się podjęłam wymaga długich lat roboty, a nie kilku dni. Po raz pierwszy łapią
mnie wątpliwości. Zawsze można by wyburzyć te domy, a w ich miejsce postawić
nowe. Nikt nie żyłby tu z przeświadczeniem, że w jego domu kiedyś doszło do
olbrzymiej katastrofy. Jednak coś mnie blokuje. To mój dom, do cholery.
Niszcząc go, niszczyłabym siebie. Odbudowując na nowo, cząstka mnie gdzieś by
przepadła jak kamień w wodę.
Przymykam oczy i
wdycham zapach, gdy podchodzę nieco bliżej wejścia. Jako siedmiolatka często
przystawałam w tym samym miejscu, bo czuć było z niego doskonale woń kwiatów z
ogródka mamy lub świeżo gotowanego obiadu. Okno kuchni wychodziło na rabatki
specjalnie po to, by mogła ich doglądać o każdej porze dnia i nawet nocy. Teraz czuję
jedynie nieprzyjemny smród i odór dochodzący z wewnątrz.
Nie idę dalej. To
koniec na dzisiaj. Gdybym weszła do domu, prawdopodobnie szybko bym go nie
opuściła. Nie powinnam na sam początek zadręczać się zbyt dużą ilością
wspomnień. Do tak wielkiej tragedii należy podejść pomału, ostrożnie
wymierzając każdy krok, bo zapadnięcie się w głębię jest naprawdę łatwe. Akt
żalu i żałoby po tym co się tu wydarzyło mam już za sobą, a jeśli teraz wejdę
do domu, będę przez niego przechodzić ponownie. Nie warto. Nie teraz. Odwracam
się i kieruję do wyjścia. Jak na pierwszą wizytę od dłuższego czasu, mogło być
na pewno lepiej, gdybym chociaż postarała się nie rozwalić niczego i nie
rozpłakała na środku dziedzińca. Wrócę tu jeszcze, ale póki co…
Czuję jak żołądek
gwałtownie mi się zawija, a z mojego układu pokarmowego dociera nieprzyjemny
dźwięk. Przypomina mi to, że w ustach nie miałam nic od ponad dwóch dni. Nie
szastam pieniędzmi gdzie popadnie i żałuję ich nawet na jedzenie. Między innymi
właśnie to jest powodem, przez który przypominam szkielet człowieka, na który
nałożono cienką warstwę mięśni i skóry.
- Eh – wzdycham. – To znak, że chyba powinnam coś zjeść.
~*~
Przepraszam za delikatne opóźnienie, ale dopiero niedawno wróciłam do domu. Przypominam tylko, że tam na dole istnieje sekcja komentarzy, która naprawdę nie gryzie, a przynajmniej nie u mnie ;)
niedziela, 30 lipca 2017
1. Wróciłam - Uchiha Nasane żyje
Olbrzymią bramę
otwierającą wejście do Konohy widzę już z daleka. Minęło dziesięć lat odkąd
weszłam do Wioski jako zwykły mieszkaniec, a nie shinobi wykonujący zadanie.
Bardzo chciałabym powiedzieć, że cieszę się z powrotu na stare śmieci, jednak
nie jestem w stanie tego zrobić. To miejsce od dawna przestało być moim domem,
a stało się zwyczajnym przystankiem w podróży, którą żyłam przez ostatnie lata.
Dobrze wiem, że gdy tylko minę dzielnicę niegdyś należącą do klanu wszystko
trafi szlag i prawdopodobnie znów stąd ucieknę. Mimo siły mojej woli, nie
jestem w stanie podołać tak prostemu z pozoru zadaniu jakim jest przejście
przez zwykłą ulicę. Dla innych nie różni się za specjalnie od innych w Konosze,
za to dla mnie przywodzi na myśl makabryczne sceny, krzyki i wrzaski, płacz i
błaganie o litość, utratę mojej jedynej rodziny i osierocenie mnie. O ile z
bólu da się wyrosnąć, to samych wspomnień nigdy się nie pozbędzie.
Gdy wkraczam na teren Wioski, zauważa mnie
dwóch strażniczych shinobi stojących aktualnie na warcie. Zaczynałam powoli
myśleć, że oni nigdy nie interweniują. Podchodzą do mnie, a ochraniacz z
wygrawerowanym znakiem Liścia połyskuje im w pełnym w słońcu. Mrużę lekko oczy,
wpatrując się w ich opaskę. Nachodzą mnie dziwne uczucia, jakby poczucia winy i
skruchy, że przez tyle czasu zaniedbałam miejsce, które niegdyś było moim
jedynym schronieniem. Nie, schronieniem była moja rodzina, matka, gdy jeszcze
byłam dzieciakiem. Konoha pełniła rolę jedynie mojego tymczasowego mieszkania i
im więcej nad tym myślę, tym bardziej przekonuję się, że był mi pisany właśnie taki
los – wędrowca, który nigdzie nie jest w stanie znaleźć dla siebie miejsca.
Jeden z nich z ponaklejanymi plastrami na
twarzy podchodzi bliżej mnie. Obydwoje patrzą na mnie jak na intruza. Wcale im
się nie dziwię. Wyglądam jak idealna definicja szpiega – założyłam długi czarny
płaszcz, na głowę naciągnęłam ciemny kaptur i chodzę cały czas ze spuszczoną
głową. Kiedyś przez pewien czas nosiłam jeszcze maskę ANBU, ale przestałam, bo
łatwo było rozpoznać we mnie oszusta i dziwnym trafem za bardzo rzucałam się w
oczy.
- Pierwszy raz widzimy cię w tych okolicach. Skąd jesteś i
czego tu szukasz? – pyta ten z plastrami na twarzy.
- Pochodzę z Wioski
Liścia – wzdycham ciężko. Odkąd tylko ujrzałam twarze Hokage wyryte w skale,
nie mogę oderwać wzroku od podobizny Piątej. Wydaje mi się dziwnie znajoma, do
tego stopnia, że nie jestem w stanie uwierzyć w to, iż może być właśnie ta
osoba, o której myślę. Rysy twarzy są tak bardzo podobne, że pomyłka jest
niemal niemożliwa. – Wracam do domu.
Nie wracam, ale
oni w żaden inny scenariusz nie uwierzą. Odkąd byłam siedmioletnią dziewczynką
minęło dziesięć lat i mój wygląd zmienił się, może nieznacznie, ale jednak. A
ci shinobi wyglądają na młodych ludzi. Szansa, że znają siedmiolatkę z klanu
Uchiha jest maciupeńka. Jeden z nich mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem i
szepcze coś na ucho drugiemu.
Obserwuję ich
kątem oka, bo wciąż nie mogę oderwać wzroku od twarzy Piątej Hokage. Jeśli to
jest jednak facet, stwierdzę bez wahania, że Konoha jednak stacza się na dno,
skoro wybrała takiego kolesia na przywódcę.
- Pokaż ochraniacz. – rozkazuje mi.
- Nie mam. – przyznaję.
- Każdy genin go dostaje w momencie, w którym kończy
akademię. Niech zgadnę, zgubiłaś go. – prycha.
- Pudło – odpieram. – Nigdy nie ukończyłam Akademii.
Uciekłam z Wioski, gdy byłam dzieckiem i właśnie dziś wróciłam.
Bo jak miałam
ukończyć? Wymordowali mi całą moją rodzinę, gdy miałam zaledwie siedem lat. Od
tamtego czasu szlajam się wszędzie gdzie popadnie, unikając jak ognia tego
miejsca. Przez tyle lat uciekałam przed Wioską ukrytą w liściach ze strachu
przed katastrofalną przeszłością. Teraz w końcu, gdy zebrałam się na odwagę by
tu wrócić, okazuje się, że oprócz wspomnień nie mam już nic, co może wskazywać
na moją przynależność do tego miejsca. I tak się składa, że nie jestem smutna z
tego powodu.
- Po ilu latach?
- Dziesięciu.
- Imię masz?
- Nie przedstawiam się byle komu – mówię. – Chcę rozmawiać z
Hokage.
- Musisz mieć naprawdę ważny powód, abyśmy przepuścili cię
bez wcześniejszej kontroli – mówi drugi z nich w długich ciemnych włosach. –
Pójdziesz teraz z nami, jeśli chcesz rozmawiać z Piątą.
Przynajmniej to
kobieta. Żałuję, że nie znam jej tożsamości, bo może poznałabym powód dla
którego Konoha wybrała na przywódcę właśnie ją. Mogłam jednak słuchać tych
wszystkich plotek w Wioskach, które odwiedzałam wcześniej, bo teraz nie
musiałabym się głowić, czy to właśnie Ona. Jeśli tak, popełniłam duży błąd
wracając tu.
- Odprowadzicie mnie do aresztu?
- Oczywiście, że nie – odpowiada ten w plastrach. –
Przejdziesz tylko wstępne przeszukanie i sprawdzenie w danych. Możesz tego
uniknąć, jeśli tylko się nam przedstawisz.
Uśmiecham się. Dla jasności, rzadko uśmiecham się radośnie, czy przyjaźnie. Nie lubię okazywać sympatii innym, dlatego robię to tylko wtedy, gdy jestem bardzo pewna siebie i chcę okazać swoją przewagę. W moim uśmiechu króluje złośliwość i pogarda dla tych, co poruszą mnie swoją głupotą, bądź zwykłą niewiedzą. Jak na złość, takich osób jest od groma.
- Kim jestem? Pójdź na cmentarz i przejdź wokół ofiar
masakry klanu Uchiha, a może znajdziesz tam moje imię.
Na ich twarze
wpada znikąd strach, jakby obecność na cmentarzu była dla nich nie lada
wyzwaniem. Och, nie, to nie sam cmentarz w swojej postaci, tylko nagrobki, a
raczej te których tam brakuje. Wioska Liścia nie zainwestowała nawet w groby
dla ofiar tak strasznej katastrofy, jaką było wymordowanie mojego klanu. Strata
pieniędzy? Brak potrzeby okazania szacunku i współczucia dla tych co przeżyli?
W końcu mimo dokładności mordercy, wciąż pozostali ocaleni. Dwóch w tym ja.
Patrzą po sobie i
po chwili z zaciętym wyrazem twarzy
zagradzają mi drogę. Odrywam spojrzenie od podobizny Hokage na dobre i teraz
lustruję uważnie ich. Wyglądają jakby mieli zaraz roznieść pół wioski, byle
tylko zaciągnąć mnie, tam gdzie według nich nie sprawię nikomu problemu.
- Idziesz z nami. – oznajmia twardo ten w długich włosach,
ale nie na tyle by mnie przekonać.
- Pod warunkiem, że udamy się do Piątej i zostawicie mnie
samą pod drzwiami do jej gabinetu.
- Nie dopuścimy cię do niej. – odzywa się ten w plastrach.
- W takim razie sama do niej pójdę.
Nim zdążą się
zorientować ruszam z miejsca i w mgnieniu oka znajduję się w tłumie ludzi. Jest
ranek, a ulice są zatłoczone jakby były już godziny szczytu, czysto podobne do
Konohy. Ludzie tu pracują i żyją od rana do wieczora, wykorzystując absolutnie
każdą możliwą godzinę. Nieco ciężko jest przez nich przebiec, jednak im ich
więcej, tym mniejsza szansa, że ninja wypatrzą mnie wśród nich. Ledwo wejść do
wioski i już mieć pościg na ogonie. Przed wami niepowtarzalna, Nasane Uchiha.
Mimo tak długiej
nieobecności wciąż pamiętam rozmieszczenie wszystkich poszczególnych punktów i
umiejscowienie wszelakich skrótów, które poznawałam w trakcie różnych zabaw. Na
moje szczęście, Konoha nie przeszła głębszego remontu, więc wciąż bez problemu
w przeciągu krótkiego czasu jestem w stanie dotrzeć do budynku Hokage.
Wiem, że nie
jestem teraz mile widziana w tych okolicach, więc nie przejmuję się tym jak
trzaskam drzwiami, czy z hukiem wpadam po schodach na najwyższe piętro.
Shinobi, którzy mnie mijają nie są w stanie spostrzec kiedy w mgnieniu oka ich
mijam i dzieli mnie coraz mniejsza odległość od biura Piątej. Gdy jestem już
przed nim bez żadnego ostrzeżenia wyważam drzwi. Grunt to zjawiskowe wejście –
w tym wypadku takie, w którym człowiek może dostać zawału serca, gdy widzi
lecące w jego kierunku drzwi.
Wchodzę zaledwie
chwilę po tym, jak ten bezużyteczny już kawałek drewna wybija w oknie dziurę i
spada na niczego nieświadomych przechodniów. Nie interesują mnie oni, tylko
sylwetka przywódcy. Więc jednak to naprawdę ją wybrali. Tę rasową hazardzistkę.
Co za idioci.
- Postaw jeden krok do przodu, a gwarantuję ci, że nie
wyjdziesz z wioski cało. – syczy.
Tsunade staje
przede mną w całej swojej okazałości. Przez tyle lat nie zmieniła się ani
trochę i wciąż wygląda tak samo młodo i irytująco. Te same długie blond
włosy, nienaturalnie olbrzymi biust i nawet styl ubierania pozostał podobny.
Dziesięć lat bez jakiejkolwiek znaczącej zmiany. Moja matka musiała być bardzo
zdesperowaną osobą, skoro chciała mnie powierzyć w opiekę tej kobiecie.
Mogłabym jej zarzec, że prędzej czy później albo ja, albo ta blondyna
wylądowałybyśmy w grobie. Teoretycznie, ja już w nim leżę.
Zdejmuję
kaptur.
Hokage patrzy na
mnie przez chwilę zdezorientowana, a po chwili zaczyna kojarzyć fakty. Gdy
krzyżuje ze mną spojrzenie, już wie kim jestem. Z wrażenia opiera się o blat
swojego biurka i zakrywa dłonią usta. Doprowadziłam Tsunade do szoku i chcę za
to order dobrze wykonanej roboty. Co jak co, ale tę kobietę chyba naprawdę
zdziwić może tylko córka jednej z jej uczennic, którą wszyscy mają za martwą,
jednak dziwnym trafem stoi przed jej oczami postarzała o dziesięć lat.
- Przecież ty nie
żyjesz…
Nie daję rady się
odezwać, bo do gabinetu wpadają już nieco spóźnieni shinobi, którzy ruszyli za
mną w pościg. Stają przed Tsunade i przyjmują postawę obronną. Jestem gotowa by
wywalić ich przez okno i przy okazji roznieść to biuro doszczętnie, ale wygląda
na to, że ona ułatwi mi tę sytuację. Chwilowo otrząsa się z szoku, podnosi
powoli dłoń i kładzie na ramieniu tego w dłuższych włosach.
- Przepraszamy, Hokage-sama, wymknęła nam się – tłumaczy
shinobi. – Nic się pani nie stało?
- Nie – mówi słabo. – Zostawcie nas same.
- Na pewno? – Ninja nerwowo się odwracają w jej stronę, a po
chwili znów spoglądają na mnie.
- Wynocha.
Mężczyźni
opuszczają pomieszczenie, patrząc na mnie podejrzliwie. Jestem tu zaledwie pół
minuty, nie zdążyłabym jej zrobić wody z mózgu, chcę im powiedzieć, ale
powstrzymują się widząc jak Tsunade siada w swoim ogromnym fotelu i przewraca
stos papierów na podłogę. Chowa twarz w dłoniach i bierze głęboki wdech.
Wygląda przy tym tak żałośnie, że nie mogę na to patrzeć i odwracam się w
stronę zdjęć pozostałych Hokage. Pierwszy, Drugi, Trzeci, Czwarty… W jednej
chwili interesują mnie o wiele bardziej, niż kobieta siedząca za biurkiem i
opierająca się o jego blat.
Po chwili podnosi
głowę i lustruje mnie wzrokiem, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że to właśnie
ja przed nią stoję.
- Jak to możliwe? – pyta.
- Sama nie wiem – mówię. – Nic nie pamiętam z tamtej nocy.
Wiem tylko, że obudziłam się, gdy już
było po wszystkim, a ludzie zbierali
zwłoki ofiar. Spanikowałam i uciekłam z wioski, a skoro było wtedy późno,
raczej nikt mnie nie zauważył.
- Ty żyjesz… - powtarza się. – Naprawdę żyjesz…
- Jak widać – wzdycham. – Do tej pory żyłam w podróżach i
nigdzie nie zagrzałam dłużej miejsca. Dziś jestem w Konosze po raz pierwszy od
dziesięciu lat.
Tsunade patrzy na
mnie w milczeniu, a ja nie mam zamiaru przerywać tej ciszy. Lustruje mnie
doszczętnie, jakby każdy najmniejszy fragment mojej twarzy i element mojego
wyglądu musiałby być jej znany. Nie odrywa ode mnie wzroku nawet na moment,
przez co czuję się niekomfortowo. Staram się zaczepić na czymś uwagę, ale w
gabinecie nic nie wydaje mi się na tyle interesujące by odciągnąć moje myśli od
tej kobiety. Wszędzie walają się tylko papiery i dosłownie wszystko co by tu
mogło być, jest pod nimi zagrzebane. Jedynie portrety poprzednich Hokage
pozostają widoczne, tylko dlatego że wiszą na ścianie.
Nagle bierze
głęboki wdech i przymyka delikatnie oczy.
- Ja… - mówi. – Nasane, ja… Przepraszam.
- Nie masz już za co. Wszystko co mogłaś, zawaliłaś po całej
linii. Zwykłe przeprosiny, szczególnie teraz gdy jakoś się pozbierałam, na nic
się zdadzą. Masz szczęście, że moja matka nie żyje, bo nie chciałaby tego
widzieć.
Widzę jak zaciska
mocno zęby, a jej palce głośno szorują po drewnianym blacie biurka. Ona wie,
czego od niej oczekiwała moja rodzina – całkowitej ochrony mnie, gdy nadejdzie
taka chwila, kiedy nie będę mieć nikogo
innego. Matka perfekcyjnie przewidziała co do joty, że wkrótce nadejdzie
moment, w którym cały nasz klan czeka zagłada, a żeby wyjść z tego cało, należy
mieć głupie szczęście lub odpowiednie znajomości. Powierzyła mnie w opiece
wnuczce Pierwszego, jednej z trzech legendarnych sanninów, geniuszowi w
medycznych technikach z pewnością, że będę w jej rękach bezpieczna. Jakże się
zawiodła. Przeżyłam czystym niewyobrażalnym fartem.
Tsunade nerwowo
podnosi się z krzesła. Jej paznokcie wbijają się w strukturę drewna, tak jak za
dawnych lat, gdy odwiedzała moją rodzinę i zdenerwowana robiła rysy w naszym
stole kuchennym. Dostaje drgawek. Wiem, co chce mi powiedzieć. Chce
przeprosić, prosić o wybaczenie i podarowanie jeszcze jednej szansy. Zaraz
zacznie się tłumaczyć.
- Nasane, to wszystko… - mówi łamliwym głosem. – To było tak
niespodziewane.
- Ciężko by jakikolwiek atak z zaskoczenia dało się
przewidzieć.
- Wiem, że zawiodłam twoją matkę, tak samo jak i ciebie.
Wiem, że popełniłam wiele błędów od tamtej nocy. Nie ochroniłam cię, ani nawet
nie próbowałam cię szukać. Odpuściłam, jakby oczywiste dla mnie było, że twoja
śmierć jest pewna. Nie oczekuję, że mi wybaczysz, choć naprawdę mi na tym
zależy.
Wzdycham cicho.
Jest tak żałosna. Widzę do czego zmierza i wcale mi się to nie podoba. To co
nie wyszło jej kiedyś, chce naprawić teraz chroniąc mnie przed wszelkim złem.
Nie widzi, że jestem już na tyle dojrzała, że niebezpieczeństwo potrafię sama
zażegnać, ani tego, że nie jestem nawet częścią wioski, za którą jej przypisane
jest bohatersko oddać życie.
- Daruj sobie w takim razie, już i tak za późno.
- Dlaczego nie dawałaś znaku życia?
- Do kogo niby? – warczę. – Do mieszkańców, którzy na klan
Uchiha patrzyli z przymrużeniem oka? Szanowali nas tylko dlatego, że słynęliśmy
z naszej siły, którą z łatwością zgnietlibyśmy na miazgę całą Wioskę. Do
Trzeciego? Nie widzę w tym sensu, skoro nawet nie zdołał w porę zareagować i
powstrzymać w jakiś sposób mordercę. Jedyne posiłki jakie wysłał, przybyły na
miejsce z kilkugodzinnym opóźnieniem tylko po to, by zebrać zwłoki. Gardzą
nami, ludzie nienawidzą Uchiha. Nie wybudowali nam nawet kilku nagrobków!
Ponosi mnie
złość. Wszędzie gdzie tylko nie spojrzę, w
wiosce ludzie unikają nas. Myślą, że kontakt z nami równy jest kłopotom.
Wykorzystywali nas jako tania siła obronna i idealny atak. To nasz klan wiódł
prym nad wszystkimi innymi. To właśnie Uchiha byli tymi, którzy w tej Wiosce
wywierali presję samym swoim nazwiskiem. To nas się bali i nas wyeliminowali.
Strach przed nami i naszą potęgą nie powstrzymał nawet przywódcy od siedmiu
boleści przed całkowitym zniszczeniem naszego istnienia. Poprawka, prawie
całkowitym. Wciąż żyjemy. I wciąż pamiętamy.
- Wniosłam prośbę do starszyzny o zastopowanie burzenia
dzielnicy Uchiha – mówi Tsunade. Czy ona oczekuje, że będę jej za to wdzięczna?
Wolne żarty. – Trzeci jeszcze póki żył wydał rozkaz zrównania terenu z ziemią,
jednak udało mi się zatrzymać ten proces w fazie, w której nie widać większych strat.
Poprosiłam o zbudowanie tam cmentarza dla wszystkich ofiar, w tym dla ciebie.
- Oczekujesz podziękowań? – prycham. – Nie doczekasz ich.
Mamy swój własny cmentarz w niegdyś naszej dzielnicy. Nasze groby stoją pewnie
pod drzwiami domów, w których kiedyś mieszkaliśmy, zamiast tam gdzie wszystkie
nagrobki pozostałych mieszkańców Konohy. Oddzieliłaś nas od reszty, dokładnie
tak jak inni robili to przez lata. Nienawiść do Uchiha widoczna jest nawet po
ich śmierci i ja mam być ci za to wdzięczna?!
Żaden inny klan
nie wzbudza tyle negatywnych emocji co my. Wszyscy członkowie pozostałych
klanów trzymają się razem, tylko nas odstawiali na każdym kroku. W momencie, w
którym Hyuuga mógł mieć przyjaciela w każdym innym przedstawicielu, Uchiha ufał
tylko Uchiha. Nienawidzę innych klanów,
a najbardziej Hyuuga, których od lat uważano za chlubę tej Wioski. Nienawidzę
ich Byakuugana, którego ludzie mają za unikalne i konieczne do obrony doujutsu.
Gdy biliśmy ich na głowę, to oni zbierali pochwały i chwałę w Konosze i to ich
wspierano, a nas odpychano od wszystkiego co możliwe. Nami gardzili, ich
wychwalali. Od lat tak było, aż postanowiono pozbyć się nas jak kłody u nogi.
Tsunade nagle
poważnieje. Jej twarz przybiera zdeterminowany wyraz, a zaciśnięte zęby w tym
momencie się rozluźniają. Już się nie trzęsie, tylko stoi nieruchomo i wbija
wzrok we mnie.
- Jeśli zamierzasz zemścić się na Wiosce, jestem zmuszona
zignorować obietnicę jaką dałam twojej matce i cię powstrzymać.
- Nie musisz, już dawno ją zerwałaś – mówię. – Zemsta jest
dla tchórzy i głupców, którzy nie potrafią sobie poradzić z nienawiścią jaka jest do nich żywiona. Nie
myślą trzeźwo i zamiast odpłacić się innym tysiąckroć lepiej, posuwają się do
najbardziej oczywistego wyjścia. Mordując cały klan, ludzie chcieli zażegnać
problem Uchiha. Niestety dla nich, my wciąż żyjemy i odrodzimy się jeszcze
silniejsi. Nie chcę zemsty. Dopilnuję by nadeszła nowa era Uchiha, w której to
wy będziecie funkcjonować pod naszą dyktaturę, a nasi oprawcy będą świadkami
tego, jak rośniemy w siłę z dnia na dzień. Udowodnimy, że nas nie da się
wyeliminować, a oni pomogli nam jedynie eliminując najsłabsze ogniwa z naszego
klanu i pozostawiając przy życiu tych najsilniejszych.
- Nikt nie kwestionuje waszej siły.
- Gdyby tak było, nikt nie pozwoliłby żeby prawie każdy Uchiha w tym momencie leżał zagrzebany kilka metrów pod ziemią.
- Sama nie odbudujesz klanu. – wtrąca, na co delikatnie się
uśmiecham.
- Nie jestem na tyle zdesperowana, by wziąć za męża jakiegoś
nieudacznika – odpieram. – Mam jeszcze czas na poszukiwanie idealnego
kandydata.
- Nie chciałabyś żeby to był Sasuke?
Na chwilę milczę.
Sasuke, tak? Przełykam głośno ślinę i na moment cofam się wspomnieniami do
mojego dzieciństwa. Rzadko to robię. Naprawdę rzadko świadomie chcę znów myśleć
o moim beztroskim życiu jako siedmiolatka. Był czas, w którym uważałam, że to
co mówią o naszej dwójce na ulicach naprawdę jest możliwe i kiedyś zostaniemy
szczęśliwym małżeństwem. Jakby na to nie spojrzeć, wtedy tworzyliśmy parę jak z jakiejś taniej powieści romantycznej. Ja pochodząca z biednej rodziny i on, syn jednego z najważniejszych członków klanu. Ludzie uwielbiali się nam przyglądać, zawsze się do nas uśmiechali, a gdy myśleli, że nie patrzymy, opowiadali jak idealnie do siebie pasujemy.
Rzeczy się jednak zmieniają i teraz ja i on obraliśmy
zupełnie odmienne drogi. Wiem, że ma podobny cel do mojego, tylko że chce go
osiągnąć w inny sposób. On stawia na zemstę, a ja nie chcę w to ingerować.
Niech robi co chce, bo ja mam ważniejsze sprawy do załatwienia. Czasy, w których wiązałam z nim przyszłość minęły, a ja nawet ich do końca nie pamiętam i naprawdę nie chcę. Teraz nie wiąże nas ze sobą nic, oprócz tego samego nazwiska.
Po tym jak
spuściłam na chwilę głowę, ponownie podnoszę wzrok na Tsunade.
- To było dawno temu – oznajmiam. – Pewnie już mnie nie
pamięta.
Hokage kręci z
wolna głową i odchodzi od swojego biurka. Podchodzi do szuflady, z której
wyjmuje kolejne papiery. Tych jest tutaj od groma, dosłownie wszędzie się
walają. Gdybym była choć odrobinę bardziej chamska zaczęłabym po nich skakać,
rwać i je deptać, jednak takie zachowanie jest zbyt dziecinne dla mnie.
Kładzie je na
blacie i przez chwilę im się przygląda.
- Co teraz zamierzasz? – pyta.
- Chcę odwiedzić dzielnicę mojego klanu.
Podnosi na mnie
wzrok. W jej spojrzeniu dostrzegam strach i już rozumiem, że nie powinnam tam
iść. Nie powinnam tego oglądać, bo szok może być za wielki. Niegdyś mój dom,
dziś jest doszczętnie zrujnowany. Po ulicach zapewne walają się śmieci, a groby
porosły już mchem. Nikt tam nie sprząta i nikt o to nie dba. Może wszystko
pozostało na swoim miejscu i nic zewnętrznie bardzo się nie zmieniło. W środku
jednak te domy pozostały puste, a kurz osiadł na wszystkim co możliwe. W pokojach śmierdzi już pewnie grzybem i pleśnią, bo zebranej wilgoci nikt nie pilnował. Zaczęło
tam już pewnie pachnieć stęchlizną, brudem. Mój dom dziś jest zakałą Wioski.
Nic dziwnego, że chcieli go wyburzyć, skoro nikt tam już nie mieszka, a miejsce
jedynie straszy dorosłych i dzieci.
Zakładam ręce na
piersi i biorę głęboki wdech.
- Nie zniechęcisz mnie – mówię. – To mój dom i nawet jeśli
mam być tam jedyna, zadbam o to by ludzie przekonali się, że Uchiha wrócili.
- Zamieszkasz tam?
- Chyba nie sądzisz, że zamiast mieszkać tam, wynajmę
mieszkanie gdzieś w Wiosce? – warczę.
- Nie, nie o to mi chodzi… - szepcze. – Będziesz tu już na
stałe?
A więc to miałaś
na myśli.
Kręcę delikatnie
głową w odpowiedzi.
- Wróciłam tu tylko na moment – wyznaję. – Chcę pozbierać w
kupę to co zostało z dzielnicy mojego klanu, po czym znów będę podróżować.
- Nie potrzebujesz pomocy w sprzątaniu?
Uśmiecham się pod
nosem. To tak jakby spytała, czy sprzątaczka miałaby ochotę decydować o
strategii w arcyważnej wojnie. Coś takiego zamiast zwycięstwem, skończyłoby się żołnierzami biegającymi po polu bitwy z mopami i wiadrami pełnymi wody, bo ktoś taki na czymś takim się nie zna. Kompletnie obcy sobie ludzie nie powinni
zajmować się tym samym. Prowadziłoby to tylko do niepotrzebnych kłótni i
kontrowersji. Jeśli już nas odgrodzili od mieszkańców, niech teraz nie mieszają i nie udają, że nagle zaczęło im zależeć na naszym klanie.
- Jeśli znajdziesz mi kolejnego Uchihę, to nie będę
narzekać.
Tsunade zaciska
zęby. Wyczuwam, że z każdą sekundą
denerwuje się coraz bardziej i nie ma pojęcia jak ma się zachować. Czuje się
zakłopotana i obawia się, że powie coś, co sprawi że wyrzucę ją przez okno tak
samo jak te drzwi.
- On uciekł. Wiesz o tym?
Oczywiście, że
wiem. Wieści o zdradzie rozchodzą się o wiele szybciej, niż o wyborze nowego
przywódcy. Ludzie bardziej interesują się tym, co złe w sąsiednich krajach, niż
tym, co podbudowuje ich siłę. Nic dziwnego, może żyjemy w czasach bez wojny,
jednak jednolity sojusz jeszcze między nacjami nie zapanował i nie wiadomo czy kiedykolwiek zostanie zawiązany. Ci co wiedzą,
czym może grozić wojna, boją się i wolą słyszeć jedynie o tym, co świadczy o słabnącej
potędze sąsiadów.
Nie pamiętam jak
zachowałam się, gdy po raz pierwszy usłyszałam, że Sasuke Uchiha zdradził
Konohę i uciekł do Orochimaru. Płakałam? Na pewno nie. Od dziesięciu lat moje
oczy nie uroniły ani jednej łzy. Na bieżąco muszę je nawadniać i oczyszczać
kroplami, by mi się nie wysuszyły przez to. Byłam zszokowana? Prawdopodobnie,
ale tylko przez chwilę. Sasuke był typem człowieka, co by posiąść ogromną siłę
nie cofnąłby się przed niczym. Ani on, ani ja nigdy nie byliśmy przywiązani do
Konohy. Bardziej zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że teraz gdy wróciłam on
wciąż tu jest. Wiadomość o jego odejściu była kwestią czasu.
Wzdycham cicho.
- Obiło mi się o uszy.
- My… - zaczyna, ale nie kończy. Marszczę brwi
zainteresowana. Coś przede mną ukrywa. Oj, Tsunade, źle zaczynasz skoro na
samym początku chcesz mieć przede mną tajemnice. – Rozgość się. Czuj się jak u
siebie w domu.
- By tak było rozkaż tym shinobi, by nie atakowali mnie, gdy
tylko pojawię się w zasięgu ich wzroku.
- Oczywiście, załatwię to.
Podoba mi się, że
przyjęła mnie jako gościa, a nie mieszkańca. Jednak z tego wszystkiego nauczyła
się, że nie czuję się jako kunoichi Konohagakure i nie stara się mi wpoić, że
należę do tego społeczeństwa. Jestem odludkiem i to rozumie. Gdyby tylko nie
ukrywała czegoś przede mną, byłabym w stanie być dla niej odrobinę milsza
następnym razem.
Odwracam się.
Podchodzę do wyjścia, z którego wyrwałam drzwi, jednak nim przekraczam próg,
Tsunade mnie powstrzymuje.
- Nasane… - mówi niepewnie. – Chciałabym… Chciałabym z tobą
później porozmawiać.
- Mów teraz.
- Mam mnóstwo pracy, a wolałabym raczej na osobności –
wyjaśnia, wskazując sterty papierów walające się gdzie popadnie. – Chcę się z tobą spotkać nie jako Hokage, a jako Tsunade.
- O czym chcesz rozmawiać?
- Dawno cię nie widziałam – zaczyna. – Wyrosłaś,
wydoroślałaś i przede wszystkim… zmieniłaś się. Jest dużo rzeczy, o które
chciałbym ciebie spytać i których chciałabym się dowiedzieć. Proszę cię,
poświęć mi te kilka godzin. Jedno spotkanie.
Widzę nadzieję w
jej oczach. Nietrudno się domyślić, że nie mam najmniejszej ochoty na schadzki
i pogawędki przy gorącej herbatce i ciasteczkach prosto z pieca. Nie chcę by
ktoś okazywał zainteresowanie mną. To jest takie beznadziejne. Przywykłam już
do samotności, polubiłam ją. Zrozumiałam, że jedyną osobą na która mogę liczyć
jestem ja sama. Nie chcę tego zmieniać, ani mącić sobie w głowie. Nie chcę, by
komuś na mnie zależało. To bez sensu i niepotrzebne. Nie mi. Niech interesują
się tymi, co tego chcą i oczekują. Ja do takich osób nie należę.
Mimo tego, stoję
przed Tsunade, która może i nie okazuje, ale jest bardziej uparta niż
jakikolwiek człowiek czy osioł chodzący po ziemi. Domyślam się, że jeśli się
nie zgodzę, będzie błądzić za mną jak cień, dopóki w końcu nie przyjdę na spotkanie
i nie poświęcę jej tych kilku godzin. Kilka godzin, tak? Dwie, ewentualnie
trzy. Tyle chyba powinnam znieść. To nie są tylko dwie, czy trzy godziny. To są
aż dwie, czy trzy godziny. Porównując do dziesięciu lat samotności, taki czas
siedzenia przy stole z osobą, którą wyraźnie obchodzę jest ponad wystarczający.
Wolę wmawiać
sobie, że zgadzam się tylko i wyłącznie, by mieć od niej święty spokój, a nie z
potrzeby czyjejś bliskości. Jestem odludkiem i żadne krótkie spotkanie tego nie
zmieni. Pozostanę nim, choćby nie wiem, jak bardzo jej zależało, bym na powrót
była tą radosną i śmiejącą się w niebo głosy dziewczynką.
- Niech ci będzie. – wzdycham. – Jutro o dwudziestej. Nie
spóźnij się.
Nie interesuje
mnie, że jest Hokage i takie opuszczenie pracy może ją sporo kosztować. To jej
zależy na spotkaniu, więc to ona powinna dostosować się do mnie. W razie czego,
jeśli by nie przyszła, ja nie byłabym z tego powodu smutna.
Wychodzę i stukam
odrobinę za głośno butami. Stawiam ciężkie kroki, jakby na moich plecach ciążył
olbrzymi głaz. Przystaję na moment kilka metrów od gabinetu i wdycham
powietrze. Mija mnie kilku jouninów w międzyczasie, ale nie zwracają na mnie
uwagi. Opieram się o ścianę i przymykam oczy. Mam wrażenie, że zaraz stracę
przytomność i osunę się na podłogę. Sama nie wiem dlaczego, ostatnio coraz
częściej przytrafiają mi się sytuacje, w których ciężko złapać oddech i robi
mi się słabo. Powinnam nad tym już dawno zapanować i to zażegnać na dobre,
jednak z jakiegoś powodu jest to trudniejsze niż przy zwykłych migrenach.
- Wszystko w porządku?
Otwieram
ostrożnie oczy i widzę dziewczynę w moim wieku z obciętymi do ramion różowymi
włosami o intensywnym zielonym kolorze oczu. W rękach trzyma jakieś teczki z
papierami i słusznie mi się wydaje, że kieruje się do Hokage. Na głowie
zawiązaną ma opaskę z ochraniaczem Wioski Liścia. Irytuje mnie, że wszyscy
muszą tak odnosić się z tym, skąd pochodzą, nawet gdy są w domu.
Przytrzymuje mnie
delikatnie za ramię i pospiesznie lustruje całe moje ciało. Medyk. Widzę to na
pierwszy rzut oka po tym z jakim skupieniem ogląda każdy fragment mnie.
- Mogę ci pomóc.
- Poradzę sobie. – warczę i strącam jej dłoń z mojego
ramienia.
- Przepraszam – mówi cicho, nieco spłoszona. – Wydajesz mi
się dziwnie znajoma, dlatego chciałam cię tylko zbadać.
Nie mam
nałożonego kaptura. Cholera jasna. Ona nie może mnie znać, nie powinna mnie
pamiętać, skoro nawet ja nie mam pojęcia kto przede mną stoi. Musiałyśmy
chodzić razem do Akademii, ale to było tak dawno temu, że nie pamiętam imienia
żadnej innej osoby oprócz Sasuke. Kojarzę niektóre twarze, zazwyczaj tych
najbardziej irytujących osób, ale jej nie potrafię sobie przypomnieć. Kim ona,
do diaska, jest?
- Nie sądzę, że się znamy – staram się w jakiś sposób
rozwiać jej podejrzenia. Ostatnią rzeczą jaką tu chcę, to rozpoznawanie mnie,
przynajmniej teraz. Mogą mnie znać z nazwiska, ale nie chcę by kojarzyli to
jakim byłam dzieckiem. – Poradzę sobie.
- Wyglądasz słabo – ciągnie. – Jestem medycznym ninja, mogę
ci pomóc. Jeśli nie chcesz, bym cię leczyła, pozwól chociaż rzucić okiem czy to
nic poważnego.
- Zwykły ból głowy – odpieram. – Poza tym, też umiem używać
medycznych technik, więc dam sobie radę.
- Jak się nazywasz?
Niesamowita
zmiana tematu. Może nie powinnam dziwić się, że wszystkich tak bardzo
interesuję, skoro jestem ubrana cała na czarno, chodzę w kapturze i nie mam
nawet widocznej opaski. Ich zainteresowanie jest zrozumiałe, ale nie jestem w
stanie chodzić w innych kolorach lub co gorsza, założyć ochraniacz. Znak
identyfikacyjny, mówiący skąd jestem? To absolutnie nie dla mnie.
- Po co pytasz?
- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że skądś cię znam.
Zwykle tego nie
robię ot tak, jednak teraz nie mam wyjścia. Rozglądam się szybko, czy ktoś jest
w pobliżu i gdy uświadamiam sobie, że jesteśmy same, patrzę jej prosto w oczy.
Kładę dłoń na jej ramieniu i łapię się za głowę drugą, udając jak najlepiej, że
znów poczułam się gorzej. Ona łapie haczyk i bez przeszkód jestem w stanie
zobaczyć jej myśli.
Cóż za przydatna
umiejętność. Opanowałam czytanie innym w myślach, gdy tylko nawiążę z nimi kontakt
wzrokowy. Jedna sekunda jest w stanie przeważyć na tym, czy będą w stanie coś
przede mną ukryć. Gdy tylko spojrzą choć raz w moje oczy, będę w stanie
przejrzeć na wylot każdą najdrobniejszą ich cząstkę i każdy ich najmroczniejszy
sekret będzie mi znany. Nie robię tego za często, bo mimo wszystko ja też mam
jakieś uczucia i wiem, że pozbawianie innych prywatności ot tak, może być
naprawdę okrutne. Ich umysł to prywatna sfera, w którą NIKT nie powinien wkraczać bez pozwolenia. Używam tego tylko w najgorszych przypadkach, gdy muszę
dowiedzieć się o czym myślą lub gdy w walce chcę przejrzeć plan wroga.
Jej myśli widzę z
dużą dokładnością. Nic dziwnego, skoro nawet nie domyśla się, że mogę je
zobaczyć, to nie stara się nawet ich ukryć.
Moje obawy się
potwierdzają. Ma mnie. Myśli o tej samej dziewczynce, którą byłam, gdy
chodziłam do Akademii. Obraz nie jest wyraźny, ale dostrzegam te same czarne
włosy upięte w kucyka na środku głowy z kolorową wstążką, ten sam delikatny
uśmiech i pogodne czarne oczy, o które wiele razy wykłócałam się z mamą. Ona
myślała, że mają odcień bardzo ciemnego szarego, za to ja mówiłam, że mam czarne,
jak ci najsilniejsi Uchiha, których uważano za geniuszy. Widzę ten sam
fioletowy sweterek, który jako dziecko nosiłam wszędzie i nigdy nie chciałam go
zmieniać. Teraz jest na mnie o wiele za mały. W jej myślach słyszę głosy –
komentarze ludzi, którzy mnie obserwowali: Typowa
Uchiha, Co za geniusz, Żeby w tak młodym wieku być w stanie połamać
drzewo jednym uderzeniem?, Cóż za
siła, Jak na Uchiha przystało, Gdy obudzi Sharingana będzie nie do
powstrzymania…
Zaciskam mocniej
zęby. Nienawidzę Tej hańby.
Otwieram oczy i
jak gdyby nigdy nic prostuję się. Mierzę ją swoim spojrzeniem, tak samo jak ona
zaniepokojona patrzy na mnie. Nie musze się długo zastanawiać. Ona jest pewna,
że jestem tą samą osobą i już nawet nie chce się pytać. Wie, że jestem Uchiha.
Wie, że jestem Uchiha Nasane.
- Jak się nazywasz? – pyta po raz kolejny, ale to już tylko
dla absolutnej pewności.
W Akademii byłam
jedną z dwóch Uchiha. Drugim oczywiście był Sasuke. Chodziliśmy do innych klas,
dlatego rzadko obserwowaliśmy swoje postępy. Jedynie z tego co słyszeliśmy od
dorosłych, byliśmy w stanie wywnioskować jak nam idzie. Jego mieli za geniusza,
mnie za ponadprzeciętnie uzdolnioną. Byłam najlepsza w całej Akademii ze
wszystkiego: formy ninjutsu, taijutsu, czy nawet zarys genjutsu, teorii i
praktyki. W rankingu najlepszych uczniów Sasuke był stopień pode mną i to
zawsze najbardziej go irytowało. Ciężko by było, gdyby nie pamiętali tak
uzdolnionego dziecka, które zginęło tak tragicznie. Zamordowane w masakrze.
Nie ma sensu ją okłamywać. I tak prędzej czy później pozna prawdę. Wystarczy, że pójdzie i
spyta się Tsunade, czy nawet usłyszy od mieszkańców, że powrócił ktoś z Uchiha.
W końcu nadejdzie czas, w którym kolejny żyjący członek wymordowanego klanu
znajdzie się na językach wszystkich shinobi w Wiosce. Osiągnięcie, jakim jest
przeżycie takiej masakry jest zbyt wielkie, by obeszło się bez echa.
- Domyślam się, że już to wiesz. – wzdycham, po czym mijam
ją bez słowa.
Nie muszę się
obracać by wiedzieć, że ogląda się za mną. Patrzy na mnie, gdy stawiam kroki na
schodach i specjalnie wolnym krokiem schodzę na sam dół. Patrzy pewnie w to
samo miejsce jeszcze przez chwilę, dopóki trzaskam głośno drzwiami wyjściowymi. I tak pewnie nie słyszała tego na najwyższym piętrze.
Wychodzę z budynku
Hokage i wracam na ulice Wioski. Nakładam kaptur dla bezpieczeństwa i idę przed
siebie. Chowam ręce w kieszeniach i spuszczam głowę na tyle nisko, że widzę
tylko czubki swoich butów. Nie potrzebuję widzieć, dokąd idę, by dojść do
odpowiedniego miejsca. Wystarczy tylko, że będę kierowała się tymi samymi
drogami, co kiedyś wracałam z mamą od rodziny, która mieszkała w mieście. Moja
mama nie była rodzoną Uchiha, jedynie wyszła za mojego ojca, który pracował w
sklepie w dzielnicy naszego klanu i co jakiś czas chodziła ze mną do rodziny
mieszkającej w głębi Wioski. Czasem zastanawiam się, co by zrobili gdybym
stanęła przed nimi. Zaoferowaliby mi pomoc, czy może chcieliby zabić? Odkąd
pamiętam nigdy nie trawili Uchiha, ani decyzji mojej matki o ślubie z ich członkiem
i wstąpieniem do klanu.
Mijam różne
knajpki, obijam się o ludzi i co chwila słyszę głośne śmiechy jakichś dzieci. Niektórzy
oglądają się podejrzliwie za mną i starają się robić to na tyle niezauważalnie,
że nie zwróciłabym na nich uwagi. Konoha tętni życiem. Gdzie spojrzę tam
widzę pracujących ludzi, ocierających pot z czoła, shinobi zasiadających w
knajpach na krótki posiłek, biegające do utraty tchu dzieciaki. Z perspektywy
przechodnia ta Wioska jest pełna sympatycznych i przyjaznych mieszkańców. Ja mam o nich zupełnie inne zdanie i tu
już nie chodzi tylko o mój uraz do tego miejsca. Tutejsi ludzie są mistrzami w
manipulowaniu czyimś tokiem myślenia. Z zewnątrz wyglądają świetnie, jednak w
środku… Są pełni chytrości, przebiegłości i złośliwości. Kto inny mógłby o tym
wiedzieć lepiej, niż osoba czytająca w myślach?
Przechodzę przez
kolejne ulice, nie przypatrując się niczemu za długo, ani nie przystając nawet
na chwilę. Im jestem bliżej, tym szybciej bije moje serce. Już dawno tak bardzo
się nie stresowałam, a co dopiero nie czułam się jakbym zaraz miała zejść na
zawał. Z każdym krokiem zwalniam, bo wiem, że mój cel jest już blisko. Boję się
tego ujrzeć.
I w końcu
zatrzymuję się. Stoję przed wejściem do dzielnicy Uchiha. Nad bramą wisi nasz
znak – ten dobrze znany mi wachlarz. Gdy patrzę na wprost widzę opustoszałe
domy i ulice. Już z wejścia dostrzegam zarośnięte ogródki, wysoką trawę, gąszcz
chwastów. Roboty jest tu od groma i jeszcze więcej. Nikt tu nie zaglądał od lat
w celu posprzątania. To miejsce sprawia wrażenie dawno opuszczonego,
zapomnianego i odłożonego przez mieszkańców na dalszy plan.
Gdzieś tam są
groby ofiar całej tej masakry, w tym jeden specjalnie przeznaczony dla mnie.
Nigdy nie znaleźli mojego ciała, a mimo to wybudowali mi nagrobek. Uznali mnie
za martwą bez żadnych poszukiwań. Jestem pewna, że gdyby do podobnej katastrofy
doszło w innym klanie, byliby w stanie spędzić dnie i noce na poszukiwaniu
jednej kilkuletniej dziewczynki. Nieważne za jakich geniuszy nas mieli i jak
wielki szacunek do nas żywili. W praniu wyszło jak bardzo interesuje ich nasz
los. Czuję się, jakby pogrzebali mnie żywcem wraz z wszystkimi ludźmi co tu
zginęli.
Stawiam pierwszy
krok naprzód i już mam dość. Zaciskam palce w pięści tak mocno, że zaczyna po
nich spływać strużką krew. Wróciłam tu po dziesięciu latach unikania tego
miejsca jak ognia. Stoję naprzeciw zlepka budynków, który kiedyś robił za mój
jedyny dom i w którym czułam się bezpiecznie. Ludzie wśród których niegdyś
odnajdywałam schronienie, dziś gryzą piach i wąchają kwiatki od spodu.
Wszystkich niesłusznie zapamiętano jako ofiary tragedii, zamiast doskonałych
shinobi, którzy bronili Wioski przez większość swojego życia.
Gdy patrzę na to
co zostało z tego miejsca, nie mogę pozbyć się wrażenia, że ja już umarłam.
Zginęłam razem z nimi. To kim kiedyś byłam już dawno zażegnałam. Właśnie w tym
miejscu spoczywam dawna ja, której już nigdy nie odkopię. Już nigdy nie dowiem się
jak to możliwe, że kiedyś byłam zupełnie inna i potrafiłam cieszyć się życiem.
~*~
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)
Zapowiedź opowieści
Nie miała łatwego życia. W wieku siedmiu lat stracić najbliższą rodzinę i zostać zmuszonym do samotnej podróży po całym świecie to jeden z tych scenariuszy, których nie życzyłoby się nawet największemu wrogowi. Do tego, jakby już nie było wystarczająco przykrości, jej dom jest w opłakanym stanie i przechadzając się ulicami nie widać, by ktokolwiek tam kiedyś mieszkał. Ta dziewczyna nie chce już nigdy więcej nikogo stracić, dlatego od posiadania bliskich woli skazać się na samotność do końca życia. Ufa tylko sobie i swojej sile, którą przez lata budowała. Swoją sławę w innych krajach zawdzięcza wysokiemu poziomu opanowania medycznego ninjutsu, taijutsu i bardzo pożądanej umiejętności kontroli umysłu. Po dziesięciu latach spędzonych w nieustannej podróży wraca tam, gdzie to wszystko się zaczęło z nowymi przekonaniami i zupełnie innym celem. Niepowiedziane jednak zostało, że wszystko musi pójść po jej myśli i pewne osoby nie zechcą nieco zmienić jej toku myślenia, a wrogowie będą w spokoju czekać w ukryciu. Nadszedł czas, w którym musi w końcu ujawnić prawdę o tym, że masakrę jej klanu przeżyła jeszcze jedna osoba. Pora by pokazać wszystkim, na co naprawdę stać Nasane Uchiha.